– Tak jest, tak jest, macie w pełni rację, panie Bielau – potwierdził pospiesznie Schilling. – Słyszałem, jak Grellenort i Skirfir o tym gadali.
– Legendarną Czarną Tynkturę – kontynuował Reynevan, nie spuszczając wzroku – można otrzymać tylko drogą transmutacji metalu zwanego chalybs alumen , którym rządzi Ósma Planeta. Problem w tym, że według wielu uczonych wspomniany metal też istnieje jedynie w legendach. A nie trzeba być uczonym, by wiedzieć, że planet jest tylko siedem.
– Planet jest osiem – zaprzeczył żywo renegat. – To również podsłuchałem. Ósma planeta nazywa się Posejdonos, o jej istnieniu Grellenort dowiedział się pono od samego Diabła.
– Zostawmy – znowu wtrącił się Horn – na chwilę Diabła. I Ptolemeusza. Nie wychodź z roli, Schilling. Ja przesłuchuję, ty jesteś przesłuchiwany. A messer Reynevan zacytował przed chwilą autorytety, które trochę jakby przeczą temu, co zeznajesz. Które wkładają twe zeznania pomiędzy legendy. I bajki. Ostrzegam: opowiadanie mi bajek może mieć dla ciebie przykre konsekwencje.
– Panie Horn – Bruno Schilling momentalnie wyzbył się uniżoności. – Autorytety niechaj sobie będą autorytetami, niechaj sobie Ptolemeusz dolicza się tylu planet, ilu zechce. A ja wam mówię, że włóczęgów po gościńcach łapałem, żebraków i innych wałęsów, dowoziłem ich na Sensenberg, Grellenortowi i Skirfirowi do eksperymentów. Widziałem, jak im truciznę podawali. Widziałem, jak ich później żelazem kaleczono, własnymi oczyma patrzałem, jak pod wpływem żelaza trucizna zaczynała działać…
– A jak – przerwał Reynevan – działała? Jakie były objawy?
– Rzecz w tym, że różne. To jest zaleta tego jadu, że nie tak łatwo go wykryć wedle objawów, objawy mylą. Jedni z otrutych, nim skonali, rzucali się, inni trzęśli, inni krzyczeli, że ich w głowie pali i w żywocie, a umierali wykrzywieni tak, że aż ciarki na ten widok przechodziły. A inni zwyczajnie zasypiali i konali we śnie. Uśmiechnięci.
Horn szybko spojrzał na Reynevana, wymownie powstrzymał go od reakcji.
– Komu z naszych – zwrócił oczy na Schillinga – podano tę truciznę? Kiedy? Jakim sposobem?
– Tego nie wiem. Na Sensenbergu truciznę tylko wytwarzano, resztą zajmował się kto inny.
– Ale ludzi do eksperymentów uprowadzaliście wy, Czarni Jeźdźcy. Kiedy rozkazano wam to robić? Do kiedy to trwało?
– Zaczęliśmy… – Bruno Schilling odchrząknął, otarł czoło. – Zaczęliśmy porywać zimą roku 1425, po Gromnicznej. I porywaliśmy do Wielkanocy. Potem już nie było rozkazu.
Urban Horn milczał długo, bębniąc palcami po stole.
Reynevan patrzył na Schillinga, nie kryjąc tego, co myśli. Renegat unikał jego wzroku.
Ciepły wiatr owiewał im twarze, gdy stali na murach, patrząc w kierunku, skąd wiał, a wiał z południa, od Oderskich Wierchów.
– Dzisiaj rano – powiedział ponuro Horn – zaciąłem się przy goleniu.
– To nic – uspokoił go Reynevan, sam nie będąc całkiem spokojny. – Perferro wymaga głębszego naruszenia tkanki, zarażenia krwiobiegu… Limfa, rozumiesz, i w ogóle…
– My wszyscy – Horn nie czekał na to, co w ogóle. – Wszyscy możemy nosić to w sobie. Ja, ty…
– Celem zamachów byli hejtmani, ludzie ważni. Nie cenię się tak wysoko.
– Skromny jesteś nad podziw. Szkoda, że w głosie twym mało słyszę przekonania. Ten Smil Pulpan od nachodskich Sierotek do prominentów nie należał; nie pyszniąc się, mam nas obu za dużo ważniejszych. Ale truciznę najłatwiej podać podczas biesiad, a Pulpan z pewnością biesiadował z ważnymi hejtmanami. Ja też biesiadowałem. Ty też biesiadowałeś… Ha, ale ty przecież byłeś ranny łońskiego roku. I żyjesz. A Schilling twierdził, że po 1425 już nie truto.
– Wcale tego nie twierdził. Mówił tylko, że w 1425 zaprzestano porywania ludzi do eksperymentów. A ja mam dowód, że truciznę podawano i prawdopodobnie podaje się nadal.
– Myślisz o Neplachu? Wykończyła go ta trucizna, to oczywiste. Ale otruty mógł być wcześniej. Nigdy nie brał udziału w walkach, mogło minąć wiele czasu, nim skaleczył się czymś żelaznym…
– Myślę o Smilu Pulpanie. Byłem przy tym, jak go zraniono we Frankensteinie, rok temu, żelazny grot urwał mu ucho. A umarł tydzień temu, gdy stalowym ostrzem przeciąłem karbunkuł.
– Ha, masz słuszność, masz słuszność. I w pełni potwierdza się to, co podsłuchałeś w cysterskiej grangii. Biskup i Grellenort zaplanowali zamachy, Smirzycky podał im cele. To było we wrześniu 1425. Miesiąc później, w październiku, postrzelono z kuszy Jana Hviezdę, głównego hejtmana Taboru. Rana nie wyglądała na groźną, ale Hviezda nie przeżył.
– Bo bełt miał grot z żelaza, a Hviezda we krwi już miał Perferro – potwierdził Reynevan. – A krótko potem, w listopadzie, następca Hviezdy, Bohuslav ze Szwamberka, zmarł po z pozoru równie niegroźnym zranieniu. Tak, Horn, ja już wcześniej podejrzewałem, że Hviezdę i Szwamberka wykończono z pomocą czarnej magii, po tym, co wyznał mi Smirzycky, byłem już pewien. Ale żeby tak perfidnie…
– Fachowo – poprawił Urban Horn. – Pomysł genialny, fachowe wykonanie, wiedza… A skoro już przy wiedzy jesteśmy… Reynevan?
– Co?
– Co, co. Jakbyś nie wiedział. Odtrutka na to jest?
– O ile wiem, nie ma. Jeśli Perferro już jest w krwiobiegu, usunąć go stamtąd nie można.
– Powiedziałeś, że o ile wiesz. A może jest coś, czego nie wiesz?
Reynevan nie od razu odpowiedział. Myślał. Nie zamierzał zdradzać się z tym przed Hornem, ale podczas znajomości z praskimi magami z apteki „Pod Archaniołem” zażywał chroniące przed truciznami specyfiki, w tym takie, które na toksyny dawały pełny immunitet. Nie był pewien, czy dotyczyło to również Perferro. I czy w ogóle był jeszcze na cokolwiek odporny, nie przyjmując specyfików od ponad roku.
– No – ponaglił Horn. – Jest odtrutka czy nie ma?
– Nie wykluczam, że jest. W końcu postęp dokonuje się nieprzerwanie.
– Cała nadzieja więc w postępie – Horn zagryzł wargi. – Przynajmniej w tej interesującej nas dziedzinie.
Zamek Sowiniec stał na skalnym cyplu Niskiego Jesionika już sto lat, sto lat już jego dumny i groźny bergfryd wznosił się nad lasem i straszył okolicę. Zbudowali go i przekształcili w rodową warownię dwaj bracia, rycerze ze starego morawskiego rodu Hrutoviców, za zasługi wojenne obdarowani przez biskupa Ołomuńca lennem w postaci wiosek Krziżov i Huzova. Bracia pisali się odtąd „panami z Huzovej” i pieczętowali tarczą w ukośne pasy. Pobudowawszy niecałą milę od Huzovej zamek, nadali mu nazwę – biorącą się od sów, w ogromnych ilościach gnieżdżących się w okolicznych lasach. I pisali się odtąd „panami de Aylburk”. Niemiecka nazwa, mimo mody, nie przyjęła się jednak i burg definitywnie został Sowińcem. Obecnym właścicielem i panem zamku był rycerz Paweł z Sowińca, zwolennik nauki Husa i sprzymierzeniec Taboru. Gdzie przebywał teraz, w marcu roku 1429, wiadomo nie było. Teraz na Sowińcu gospodarzył Urban Horn, a nad okolicą niepodzielnie panowali burgmani.
W sobotę przed niedzielą Letare kobiety z Sowińca urządziły pranie, od samego rana zamek na wskroś przesyciła mokra para i przenikliwa woń ługu i mydlin. Około południa zaś, gdy Reynevan i Horn zakończyli kolejne przesłuchanie, cały zamkowy podwórzec udekorowany został rozwieszoną do suszenia bielizną. Przeważały gacie, których Szarlej i Samson – z nudów chyba – doliczyli się stu dziewięciu par. Ponieważ już wcześniej doliczono się na zamku trzydziestu dwóch burgmanów i knechtów, wychodziło, że gaci była na Sowińcu obfitość, ale prano je rzadko.
Przyjaciele siedzieli na sągu drewna, na dziedzińcu gospodarczym, niedaleko stajni, ciesząc się wiosennym słońcem. Reynevan, nie kryjąc podekscytowania, relacjonował kolejne zasłyszane podczas przesłuchań rewelacje.
– Niesamowite, nieprawdopodobne wręcz historie opowiada ten Bruno Schilling. O zamku Sensenberg w Górach Kaczawskich. Magia ewidentnie tkwi tam już od czasów templariuszy, którzy Sensenberg budowali. Schilling tego nie wie ani nawet nazwać nie potrafi, ale dla mnie, specjalisty, nie ulega wątpliwości, że na Sensenbergu wciąż obecna jest theoda , spiritus purus , rodzaj genius loci , moc czarodziejska jakiegoś dawno zmarłego a potężnego maga. Taka theoda niesłychanie silnie oddziaływuje na mens przebywających tam ludzi, u osób mniej odpornych i o słabej woli potrafi mens bardzo silnie wypaczyć, a nawet zupełnie zdegenerować. Schilling potwierdził, że były przypadki mentis alienatio , zdarzały się nawet nieuleczalne amentia i paranoia.
– Amentia i paranoia – powtórzył jakby od niechcenia Szarlej, przyglądając się gaciom. – No, no. Kto by pomyślał.
– A w dziedzinie alchemii – Reynevan coraz bardziej się rozpalał – dowiedziałem się rzeczy i spraw, od których aż dech zapiera. Mówiłem wam już o kompozycyjnej truciźnie Perferro, wspominałem o koloidalnych metalach. Wśród tych metali, przedstawcie sobie tylko, opisane przez Flamela zagadkowe Potassium , wciąż przez niektórych uważane za fantazję. Tajemnicze Thallium , z którym jakoby eksperymentował Arnold Villanova, bliski wytworzenia kamienia filozofów. Niesłychane, niesłychane!
Szarlej i Samson zachowywali milczenie, nie odrywając wzroku od gaci.
– Nadzwyczajne i zaskakujące rzeczy przekazał nam też Schilling w kwestii specyfików, za pomocą których Czarni Jeźdźcy wprawiają się w trans. Uważano, że najsilniejsze właściwości odurzające i halucynogenne mają substancje występujące w dziełach Gebera i Avicenny jako al-qili , a które w Pradze nazwaliśmy alkaloidami. Miano je za ekstrakty z ziół czarodziejskich, a co się okazuje tymczasem? Że rosną w pierwszym lepszym lasku! Że chodzi o zwykłą solankę gęsią nóżkę i jeszcze od niej zwykłejszy muchomor, muscarius . To są właśnie podstawowe składniki owego słynnego odurzającego napoju, w rękopisach Morienusa nazywanego: „bhang”. Przedstawiacie sobie?