Szczepionka na kobiety, czyli ekologia seksu

Czy niedługo kobiety będą musiały sikać w torebki? Łykając nafaszerowane hormonami środki antykoncepcyjne, wydalają za dużo estrogenu. Zanieczyszczają nim środowisko i trują samców. Chemiczna antykoncepcja okazała się więc wyjątkowo skuteczna. Nie tylko nie dopuszcza do rozwoju ciąży, ale i zapłodnienia, odbierając mężczyznom ich męskość. Świat pławi się w estrogenie ściekającym kanalizacją do rzek i oceanów. Może nadejść katastrofalna fala kobiecości. Martwić się? Być dumną? Raczej zdziwioną, w czym jeszcze znajdują się związki estrogenopodobne: środki przeciw insektom (DDT), spaliny samochodowe, farby, proszki do prania, niektóre odmiany plastiku.

Mężczyźni na burzę hormonów odpowiedzą burzą mózgów i coś w samoobronie wynajdą. Na przykład szczepionkę przeciw kobietom. Albo wyprodukują pojemniki, w których składować się będzie żeńskie odchody z takim samym zachowaniem ostrożności, jak magazynuje się odpady nuklearne. Póki co, biedna kobieta, sortuję śmieci na mojej szwedzkiej wsi. Osobno plastik, szkło (oddzielnie białe i kolorowe), papier. Ekologia stała się w Skandynawii boginią czystości. Jej wyznawcy spędzają godziny, szorując pudełka po mleku, składając je starannie, by zajęły mniej miejsca w specjalnym koszu. Zastanawiam się więc, dlaczego młode Szwedki, tak przejęte naturą, same siebie traktują gorzej od jednorazowych opakowań? Depczą naturalne prawa rozsądku, ryzykując życie. Na policję zgłosiło się 140 panienek, uwiedzionych przez zabójczo przystojnego Amerykanina. Interpol poszukuje go nie za podrywanie na dyskotece pijanych dziewczyn (nie miały się na co skarżyć, był sprawnym kochankiem), lecz za świadome zarażenie ich wirusem HIV. Prawie żadna z jego dobrowolnych „ofiar” nie użyła prezerwatywy. Jakby wyjęcie z torebki kondomu było trudniejsze od ściągnięcia majtek. Współczesny Don Juan, grasujący w liberalnej obyczajowo Szwecji, z seryjnego kochanka może stać się seryjnym mordercą. Prasa nazywa go HIV-manem albo Aniołem Śmierci. Z dwustu uwiedzionych zaledwie jedna oparła się jego urokowi, twierdząc, że zrobił na niej wrażenie tandetnego podrywacza. I miała rację, Don Juan kłamał. Nie był żadnym amerykańskim biznesmenem, lecz obywatelem jednego z państw Bliskiego Wschodu. Złocistą skórę zawdzięczał samoopalaczowi. Powodzenie – alkoholowemu zamroczeniu panienek. Nikt nie potępia dziewczyn chodzących na dyskotekę poderwać chłopaka. Jest przecież równouprawnienie. Polega ono nie tylko na równouprawnieniu narządów, ale i głów. Ofiary HIV-mana są ofiarami przesądów (AIDS jest już nieszkodliwe dla ludzkości jak asteroid po zmianie orbity) i swoich czasów. Nie boją się przeszłości (tradycji), czyli grzechu. Nie boją przyszłości – na ciążę najlepsza jest pigułka. Zostaje im teraźniejszość. Zamykająca się bardzo często w filozofii one night stand – erotycznej przygody jednej nocy. Nie z cynizmu, lecz z bezradności. Sądzę, że pragnąc seksu, mają nadzieję na miłość. Trzeba być jednak w miarę trzeźwym, by rozpoznać, z kim ma się do czynienia. Facet „wyhaczający” pijaną panienkę z parkietu prosto do łóżka traktuje ją jak jednorazową kochankę. Spodziewać się po nim czegoś więcej? Byłoby to równie sensowne, jak żądanie od kierowcy, korzystającego z usług odblaskowej Rumunki, żeby zawiózł ją do urzędu stanu cywilnego w celu zalegalizowania tak atrakcyjnie rozpoczętego romansu. Nabuzowani testosteronem mężczyźni mają naturę łowcy. Nawet współcześnie nie udało się jej uśpić stężoną dawką estrogenowej babskości. Przez pokolenia wyrobili sobie gust do najsmakowitszych kąsków, wzbudzających ich apetyt erotyczny: a to zgrabna damska nóżka, a to biuścik albo sam seks. Kobiety zakochują się przeważnie w „całym człowieku”, traktując penis jako smakowity dodatek do męskiej osobowości. Nie chcę nikomu prawić kazań ani morałów. Że należy się szanować, być wiernym albo… mądrym. Życie nie ma morału. Kończy się śmiercią. Ten tekst proszę potraktować jako list gończy. Interpol nadal poszukuje Anioła Śmierci. Sądzę, że w Polsce „amerykański biznesmen” miałby nie mniejsze powodzenie niż w Szwecji. Każdy ma swojego Anioła przeznaczenia. Jeśli pojawi się, proponując wspólny odlot, weź ze sobą prezerwatywę. Nie ufaj nawet Aniołom.

„Cosmopolitan” 1999, nr 1

Faceci w jedwabiach

Kiedy jest zimno, chodzę w spodniach, a w ciepłe dni wypuszczam nogi na wolność. Żeńskiego człowieka dopada jednak czasem chętka na błyśniecie jedwabistą łydką. Wybrałam się więc na Chmielną po jedwabie albo nylony. Nie lubię rajstop. Przypominają męki dzieciństwa w gryzących, opadających rajtuzach. Zwykłe pończochy są delikatniejsze, ale cała ta maszyneria klamerek, pasów, pasków oplątujących nogi, wrzynających się w biodra, nie kojarzy mi się z erotyką, ale z science fiction, jakby dziwka puściła się z cyborgiem. Kupiłam więc „raj-uda” (czemu nie, skoro istnieją rajstopy), zwane przeze mnie także pijawkami. Są to pończochy trzymające się na nodze dzięki gumowej podwiązce, wpijającej się w udo, co tamuje przepływ krwi. Poza obrzmieniem nóg następuje u ich nosicielki prawdopodobnie także obrzmienie mózgu. Skąd to podejrzenie? Po założeniu pończoch-pijawek „Elledue” made in Italy, za 18 złotych polskich, miałam halucynacje wzrokowe. Nie, że pijawki za długie albo za krótkie. Były idealne – z lycry, i przyssały się natychmiast silikonowym paskiem, ozdobionym dość tandetną plastikową koronką. Wrażenie, że coś jest nie tak, wywołało opakowanie „Elledue”. Z pozoru zwykłe: opisano na nim pijawki w kilku językach europejskich. Po francusku, hiszpańsku, niemiecku, angielsku: Satin sheer self supporting stocking with Lycra. Silicon elastic belt. Jednak po polsku te same pijawki zmieniły się już w cacko: „Pończochy samonośne z kosztowną koronką, matowe, jedwabiste, z lycrą podwójnie oplataną”. Natomiast w wersji rosyjskiej dodano jeszcze jedną zaletę: „Częściowo podkreślają waszą seksualność”. Ostrożne „częściowo” jest chyba zabezpieczeniem przed ewentualnymi reklamacjami. Nie, że poleciało oczko, ale że on do krasawicy z tak „podkreśloną seksualnością” oczka nie puścił. Czy te zachwalane pijawki są na tyle dobrej jakości, że ich rosyjskie nosicielki mają szansę (choćby częściową) na znalezienie sponsora lub bogatego, najchętniej zagranicznego, męża? Zachodnie biura matrymonialne są zarzucone ofertami ładnych, wykształconych i zdesperowanych Rosjanek szukających kogoś, kto wyciągnie je z bagna Republiki Nieszczęść Zjednoczonych.

Jeśli więc wczytać się w opakowanie zwykłych pończoszek-pijawek z Chmielnej, znajdzie się na nim wypisane marzenia pragnienia i potrzeby Europejek końca XX wieku. Dla Niemek są przede wszystkim praktyczne, dla dorabiających się Polek kosztowne, a więc warte wydatku, dla Rosjanek erotyczne. Wyrzuciłam do kosza niepotrzebne już opakowanie, tę mapę babskich nadziei przyssanych do geopolitycznej codzienności.

Paradując teraz w cienkich pończoszkach, pozwolę sobie lekkim krokiem przejść do nieco cięższych problemów. Takie opakowania, w różnych językach, wciska się nam przy innych okazjach. Ten sam fakt, a ile interpretacji i tłumaczeń. Na przykład we Francji badania prenatalne są zalecane trzykrotnie podczas ciąży. Prowadzą je ginekolodzy, specjaliści od USG, laboranci. W Polsce zajmują się tym specjaliści od polityki, decydując, czy pozwolić na przeprowadzanie inwazyjnych badań prenatalnych (wkłuwanie się igłą w łono), czy też ich zakazać. Mawia się: „nie wylewaj dziecka z kąpielą” Po polsku należałoby teraz mówić: „nie badaj dziecka przed porodem”. W jednym kraju kobieta ma prawo znać stan zdrowia swego dziecka, w innym ma zakaz. Na początku tego wieku francuską lekarkę Madeleine Pelletier, domagającą się swobodnego stosowania antykoncepcji i prawa kobiet do aborcji, uznano za wariatkę i zamknięto dożywotnio w szpitalu psychiatrycznym, gdzie zmarła tuż przed drugą wojną światową. Dzisiaj miliony „wariatek” kupują w aptekach środki antykoncepcyjne. Łaskawie pozwolono na to szaleństwo także Japonkom, ale dopiero w ubiegłym roku, gdy Japończycy dostali viagrę. Wiadomo, z tabletkami dla kobiet jak z pończochami: w jednym kraju wpływają na seksualność, w innym są kosztowne, a gdzie indziej tak „brzydkie”, że sam ich widok potrafi wywołać uczulenie.

Za szaleńca uznano też pierwszego lekarza, stosującego znieczulenie podczas porodów. Kobieta powinna rodzić w bólach. W ogóle kobieta powinna czytać opakowania, spełniać zalecenia instrukcji, Sejmu i chodzić w pończochach, od których tak puchnie mózg, że nie chce się myśleć, tylko przebierać erotycznie jedwabistymi nóżkami. Natomiast niektórzy panowie nie czytają głupot na opakowaniach. Zakładają sobie pończochy na głowę i tak zdobywają banki, pieniądze, władzę, a inni w jedwabnych rękawiczkach stosują polityczno-moralną przemoc.

„Cosmopolitan” 1999, nr 8

Zbliżenie z kobietą publiczną

– Czym jest winogrono? Rodzynką po li.ingu – wymyślałam upojona sfermentowanym sokiem z najsłodszych muscatowych gron. Chyba nie mniej trzeźwa była amerykańska komisja estetów i matematyków, zadając sobie pytanie: kto jest najpiękniejszy na świecie? Okazało się, że Leonardo di Caprio i Catherine Deneuve. Dlaczego? Bo w ich twarzach jest doskonała symetria (nie względem siebie, lecz ideału piękna). Co do Caprawego Leo, to jego doskonale obojętne spojrzenie zdradza, że należy prawdopodobnie do istot doskonałych, samowystarczalnych, gdyż nawalonych kokainą i prozakiem. Natomiast uroda Katarzyny Nowackiej jest czymś więcej niż kanonem proporcji. Ozdobiłabym jej wizerunkiem podręczniki filozofii średniowiecza. Oczywiście bardziej w stylu gotyku jest podzwaniająca piszczelami Kate Moss, ale Deneuve pasuje do tamtej epoki typem metafizycznym. Jest żywą odpowiedzią na problem gnębiący scholastyków: „Czy możliwe jest współistnienie przeciwieństw?”, czyli coexistentia oppositiorum. Łączyć w sobie przeciwieństwa, a zarazem istnieć, mógł tylko Bóg. W naszych pogańsko-demokratycznych czasach dostąpiła tego przywileju boska Deneuve.Istnieje od kilku lat (tzn.żyje,za co płaci podatki) i nie brzydnie. Nie jest kobietą, o której mawia się „interesująca”, nie mogąc już powiedzieć „ładna”. Deneuve jest nadal piękna, podobno najpiękniejsza. Komisja, ogłaszając taki werdykt, nie pytała lustereczka: „Powiedz, powiedz, kto na świecie…”, lecz zażądała odpowiedzi od komputera. Maszyna zanalizowała zdjęcia światowych idoli, pomierzyła je, porównała i ogłosiła beznamiętny, geometrycznie udowodniony wynik. Ale czy piękno może być matematyczne? Matematycy uważają, że niektóre z dowodów są bardziej eleganckie od innych. Jednakże piękno nie jest tylko wykalkulowaną elegancją. Jest emocją, wywołującą wzruszenie, zachwyt, pożądanie. Być może twarz Catherine Deneuve mieści się w kanonie proporcji podlegającym niezmiennym prawom matematyki, a nie zmienności czasu. Bywa, że kobietom w średnim wieku (czyli także moim) czas nakłada się warstwami makijażu, rozmazując rysy twarzy i cienie pod oczami. Doszukanie się w takim starzejącym obliczu urody wymaga wyobraźni. „O, jaka pani piękna!” – wykrzykujemy, dodając szeptem w myślach: „…była na pewno kiedyś”. Twarz nastolatki jest młoda i ładna, tyle że pusta, to znaczy świeża. Dopiero z czasem pojawia się na niej charakter i zmarszczki. Nic dziwnego, że kosmetyki reklamują trzynasto-, piętnastoletnie dziewczyny. Ich buzie są śliczne i bez wyrazu. Każda następna pojawiająca się zmarszczka jest pęknięciem, przez które wypływa strumień czasu. Zmywa z twarzy maskę młodości. Zostawia poorany krajobraz osobliwości, osobowości. Twarz Deneuve jest zarazem interesująca i piękna spokojem dojrzałej urody. Jest też nieskazitelnie czysta, dziewczęca. Na zbliżeniach filmowych (jedyny rodzaj bliskości, do jakiego są dopuszczani zwykli wielbiciele kobiet publicznych) czy na fotograficznych reklamach kosmetyków aktorka nie ma żadnej skazy. Nie interesuje mnie, czy zawdzięcza to operacjom plastycznym. Pewnie gdzieś za uchem albo pod włosami ma kilka blizn. I co z tego? Osiągnęła urodę wieczną, usprawiedliwienie swego aktorskiego żywota. Przecież niektórzy, chcąc zyskać życie wieczne, wystawiali się na gorsze udręki. Chociażby Orygenes, odcinający sobie członek, by nie zawadzał mu w drodze do zbawienia. Porównanie cierpień bożego szaleńca i aktorki może się wydać niestosowne. Ale Deneuve jest współczesną ikoną (to znaczy obrazem) piękna. A piękno to drogowskaz ku odwiecznej graciarni zaświatów, gdzie każdy znajdzie (w innym wymiarze) to, co sobie wymarzył i na co zasłużył. Maskę demona,święte relikwie,niezniszczalne piękno.Kończy mi się wino w butelce.Wypijam więc ostatni toast za najpiękniejsze kobiety świata i za wszystkie rodzynki po li.ingu.