Żeby studiować kabałę, trzeba było spełnić wiele warunków: być w dojrzałym wieku, mieć za sobą gruntowne studia biblijne. Wiedza ta, zahaczająca o herezję, była traktowana przez ortodoksyjnych rabinów dość nieprzychylnie. Współcześni amerykańscy rabini, organizujący kursy kabały, nie są tradycjonalistami. Philip Berg, prowadzący Kabbalah Learning Center, uważa, iż jego misją jest wyprowadzenie kabały z getta i udostępnienie jej zwłaszcza kobietom, którym trudno znaleźć miejsce w patriarchalnych religiach monoteistycznych. Z Szechina – żeńską stroną Boga – łatwiej utożsamiać się paniom szukającym sakralizacji swego seksu. Może dlatego matka Laury Dern zafundowała jej w prezencie ośmiotygodniowy kurs kabalistyczny. Miała nadzieję, że okaże się on skuteczniejszy od psychoterapeutów, na próżno próbujących uświadomić pannie Dern przyczynę problemów miłosnych, czyli – mówiąc innymi słowy – ustatkować dość awanturnicze życie erotyczne aktorki. Naturalnie, z centrum kabalistycznego korzystają także mężczyźni. Rabin Berg przepisał hollywoodzkiemu producentowi zestaw ćwiczeń mających prowadzić do „odnowy biologicznej”. Korzystanie z usług kabalistycznych przypomina szał entuzjazmu, jaki kilka lat temu panował na punkcie amerykańskiego endokrynologa hinduskiego pochodzenia, Deepaka Chopry. Główną orędowniczką cudownych przepisów Chopry na długowieczność jest dotychczas Demi Moore. Pewnie i ona niebawem dołączy ekumeniczne rozważania o sefirotach do medytacji nad życiodajnym wpływem zielonego groszku.

Natomiast Madonna uprawiająca jogging w Central Parku, najchętniej w towarzystwie atrakcyjnego trenera, bez problemu zacznie praktykować jogę kabalistyczno-ekstatyczną, wymagającą dobrego głosu do wyśpiewania samogłosek oraz kondycji do wszystkich pokłonów i ćwiczeń. Madonna trenująca kabałę z przystojnym rabinem to cudowne połączenie pop-music z pop-mistyką. Poza tym nareszcie zmieni się scenografia jej teledysków. Przebite serce gorejące i cały zestaw bezczeszczonych dewocjonaliów na tle latynoskich kochanków już się trochę opatrzył. Symbolika kabalistyczna daje o wiele szersze pole do popisu. Przede wszystkim usprawiedliwia Madonny-dziwki, bo sama Szechina ma podwójną osobowość. Madonna, rozdwojona między temperamentem a duszą czystą jak sukienka do pierwszej komunii (stwierdziła, że codziennie będzie czytać Biblię swej córce o świątobliwym imieniu Maria-Lourdes), odkryłaby w naukach o Szechinie alter ego. Zanim polskie piosenkarki znajdą ukojenie w chasydzkich rytmach, warto sięgnąć po kilka książek o kabale. Jeśli nie zdążysz przeczytać żadnej z tych książek, a nowo poznana, modna dziewczyna będzie już praktykować kabałę z samouczka, nie trać głowy ani czasu. Musisz jej zaproponować wspólną praktykę nauk tajemnych. Zacznij od wywołania w niej poczucia odpowiedzialności (i oczywiście winy) za los waszych dzieci z nieprawego łoża.Według nauk kabalistycznych z męskiego nasienia utraconego w polucji lub przez czyn Onana rodzą się dzieci-demony.

„Playboy” 1998, nr 4

Sezon na księżniczki

Wbrew temu, co napisał Rushdie po śmierci Diany, że królestwo pod koniec dwudziestego wieku to patetyczny przeżytek, świat nie może się obejść bez księżniczki, księcia i smoka. Smok, chociaż się unowocześnił, ma nadal wiele głów. Podsłuchuje i nagrywa rozmowy telefoniczne koronowanych kochanków, zamiast ziać i oślepiać ogniem, błyska fleszami.

Jak żyją księżniczki prześladowane przez bestię? A co robią inne przeznaczone na pożarcie postacie z bajek, na przykład Jaś i Małgosia? Pokazują Babie-Jadze nie palec, lecz patyczek. „Jeszcze jesteśmy za chudzi, żeby nas zjeść”. Współczesne księżniczki, nie mogąc się ukryć przed spojrzeniami, pokazują, że są chudziutkie jak patyczek, ogłaszają swą chorobę: anoreksję. Szwedzka księżniczka, dwudziestoletnia Wiktoria, z pulpecika w koronie zmieniła się przez kilka miesięcy w szczupłą piękność o wymiarach modelki. Prasa natychmiast opublikowała setki jej zdjęć, mlaszcząc z apetytem tytułami: „Księżniczka wypiękniała”. A ona chciała schudnąć, stać się przezroczysta i zniknąć. Kobiety marzą, by zostać księżniczką, księżniczki chcą być zwykłymi,„niewidzialnymi” kobietami.

Po śmierci Diany smok zainteresował się Wiktorią. Zdesperowana dziewczyna (przepraszam, księżniczka, przyszła królowa Szwecji) uciekła za ocean, do USA. Najpierw ogłoszono, że będzie tam studiować. Potem przyznano, że wyjechała do słynnej kliniki specjalizującej się w leczeniu anoreksji. Wiktoria na jakiś czas stanie się niewidzialna, niejadalna dla wścibskich oczu pożerających jej prywatne życie. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zginęła Diana, Wiktoria stała się pełnoletnia i z nastolatki musiała się przeistoczyć w rozważną osobę, przyszłą królową, na którą czekają oficjalne obowiązki. Swoje dorosłe życie rozpoczęła od przysłuchiwania się obradom parlamentu. Z normalnej dziewczyny lubiącej dyskotekę, wypady z przyjaciółmi, przemieniła się w młodą kobietę osaczoną milionami spojrzeń. Dwór szwedzki na szczęście różni się od napompowanego etykietą dworu angielskiego. Szwedzka rodzina królewska żyje co prawda w pałacu, ale nie w muzeum konwenansów. Dość wyraźne odstępstwo od zwyczajowych norm, gdyż rodziny królewskie zwykło się postrzegać jako rodzaj szacownych, żywych zabytków umieszczonych w skansenie, o których perypetiach kręci się filmy, pisze książki i plotkarskie artykuły.

W czasach indywidualizmu, gdy każdy żyje, jak mu się podoba (chyba że został wybrany na świecznik i musi świecić moralnym przykładem), królów traktuje się jak probierz przyzwoitości. Są rodzajem muzealnego wzoru metra z Sevres mierzącego obyczajność. Obdarzeni przy urodzeniu darami wróżek, mają wszystko, by uczynić swe życie szczęśliwym, pod warunkiem, że dostosują się do konwenansów.

Księżniczka Stefania nie musi wydawać rockowej płyty, by zostać gwiazdą popkultury (już nią jest) czy zarobić na chleb. Próbując być piosenkarką, zdecydowała się wyróżnić spośród „bezrobotnych” księżniczek. Tego potrzeba jej było do szczęścia, a nam do szczęścia potrzebne są księżniczki. W czasach gdy kobieta z konieczności staje się feministką, bo powinna być zaradna (wychowywać samotnie dzieci), przedsiębiorcza (utrzymywać rodzinę), wyzwolona (pozbawiona złudzeń) – księżniczka jest uosobieniem skrywanych marzeń milionów kobiet. Na pogrzebie Diany publiczność opłakiwała nie tylko cudowną matkę przyszłego króla, przedwcześnie zmarłą piękną kobietę, ale i własne marzenia. Kobiety utożsamiały się z księżną: była lepszą wersją ich samych. Miała wszystko, by stać się wreszcie szczęśliwą, nawet prawdziwą miłość, i poniosła klęskę. Jej samochód rozbił się, tak jak rozbijają się pragnienia milionów kobiet w ciemnym tunelu okrutnego, niezrozumiałego świata. „Ach damą być, damą być i na Wyspach Bananowych bananówkę pić!” – Maryla Rodowicz prześmiewała się z naiwnych babskich pragnień. Być piękną księżniczką – to sen zmęczonej życiem zwykłej kobiety. Mężczyznom też jest potrzebna niewinna, śliczna księżniczka (w wersji uciśnionej), by mogli stanąć w jej obronie. „No tak, wybrała na męża safandułę, na kochanka łajdaka, gdyby spotkała mnie, jej życie potoczyłoby się inaczej”.

Księżniczki dają nam oprócz uśmiechów i piękna poczucie uczestniczenia w czyimś życiu. Jesteśmy jak nałogowi telewidzowie, dla których zastępczą rodziną (prawdziwej nie mają) jest Isaura albo inna postać z ulubionego serialu. Król ojciec, królowa matka i dzieci są archetypem rodziny. Dla poddanych królewskich w Anglii, Danii czy Hiszpanii utożsamianie się z perypetiami rodziny królewskiej ma dodatkowy posmak patriotyzmu. Sięgając po bzdurny reportaż z plotkarskiego pisma, zanurzają się pozornie w tradycji domu królewskiego.

Uroczystości dworskie są transmitowane przez telewizję. Dawniej ślub królewski oglądali tylko dworzanie, poddani widzieli zaledwie przejeżdżającą weselną karetę. Monarchia, chcąc mieć reklamę, zezwala na pokazywanie swej prywatności, czym zaspokaja ciekawość tłumów. Odziera się tym samym z majestatu tajemniczości. Sprowadza swe intymne problemy do poziomu debat w brukowcach. Jest to cena popularności. W rezultacie o perypetiach małżeństwa Stefanii z Monako wiemy więcej niż o prawdziwej przyczynie rozwodu naszych przyjaciół. Ich racje rozstrzyga adwokat. Wątpliwości co do tego, czy winna była księżniczka zaniedbująca męża, czy jego wybujały temperament, rozstrzyga brukowa prasa. Jeżeli nas zdradzono, nie wiemy, chociaż wyobraźnia podsuwa trójwymiarowe wyobrażenia, jak wyglądała dokładnie zdrada. Stefania dowiaduje się o niej w najdrobniejszych szczegółach z porannej prasy: zdjęcia, opisy, wymiary. Publiczne upokorzenie i prywatna tragedia. Jej siostra, księżniczka

Karolina, zbulwersowana cierpieniem Stefanii i skandalem traci w wyniku szoku nerwowego włosy.Oczywiście,włosy odrosły.Ale czy odrosną nerwy? Z lekcji biologii wiadomo, że nie, z lekcji życia wiemy, że człowiek przetrzyma niemal wszystko.

Czy oficjalne znęcanie się nad czyimiś uczuciami, śledzenie jego prywatności, komentowanie każdego uśmiechu jest życiem z bajki? Nikt poza ekshibicjonistami nie marzy o takim losie. Księżniczka złapana do klatki, wystawianej przy byle okazji na widok publiczny, zaczyna nienawidzić siebie i świata. Siebie, bo jest w pułapce, świata, bo jest, jaki jest. Oczywiście: arystokratce nie wypada powiedzieć, że „rzyga tym wszystkim”, że ma dość. Mówi to jej ciało, którego nie mogą spętać do końca maniery. Język ciała też niekiedy potrzebuje tłumacza. Bulimia Diany brała się z jej odrzucenia rzeczywistości. Zwracała jedzenie, a symbolicznie – rzeczywistość, którą ją karmiono. Czy śmierci Diany winna jest prasa, publiczność, przeznaczenie czy smok? Wszyscy i nikt. Bo może nie ma smoka, nie ma księżniczek. Są tylko zwykli ludzie, którym przydzielono role, kostiumy, urodzenie, ale zapomniano podać czas stawienia się na spektakl. Wymieszano średniowieczne tradycje z dwudziestowiecznym panowaniem reality show. Nie sposób zagłodzić medialnego smoka. Czy słyszeli państwo, że „znów księżniczka Anna spadła z koniaaa”?

„Twój Styl” 1998, nr 8

Viva vagina!

Kobiety miewają z niej przyjemność, dzieci i konieczność wizyt u ginekologa. Szwecja ma dzięki niej najnowszą modę. „Ale jak ją nazwać?” – zastanawia się bohaterka sztuki Vivagina, wystawianej w Sztokholmskim teatrze. „Myszką? – głupio. Cipeczką – dziecinnie. Pizdą? – wulgarnie”. Tym bardziej że polska „pizda” pochodzi od niewinnej dziurki w igle, zaś szwedzka od słowa kojarzącego się z bagnem. Grząski temat, w którym łatwo zatracić granicę między subtelnością poetyckiego opisu a dosadnością wyzwisk. Ale kto pyta, nie Wadzi. „Pani jak nazywa swoją?” – aktorka przepytuje kobiety z pierwszych rzędów. „Nie wiem” – odpiskują zażenowane głosy. Chociaż nie tak bezradne. Dochodzący spośród publiczności jęk udającej orgazm pani po pięćdziesiątce wzbudza ogólny podziw. Nie nazwany, przemilczany narząd dopomina się nie tylko rozkoszy czy imienia, lecz także uznania go za coś równie godnego zachwytu jak penis, mający falliczne obeliski w niemal każdym mieście.