To był wyjątkowy klasztor. Koedukacyjny, judeochrześcijański pod opieką papieża. Mieści się w barokowym pałacu. W zakamarkach, w świetle świec są jakieś tajemnice, działające na wyobraźnię. Tamtejsza cisza daje wewnętrzne wyciszenie.

Mówi pani jak turystka…

Dlaczego?

Miałem znajomego, który po miesiącu spędzonym w opactwie tynieckim opowiadał wszystkim naokoło, jak to się wyciszył, odmienił wewnętrznie, a po miesiącu chlał wódę jak wcześniej.

Może warto było choćby na ten miesiąc.

Ależ klasztor nie jest szpitalem!

Jest duchowym szpitalem. Ale ja nie pojechałam tam na terapię. Pojechałam do Pana Boga, bo pod aktualnym adresem, w Paryżu, go nie zastałam.

Jest pani osobą poszukującą, szczególnie – jak mi się zdaje – w kwestiach wiary. Można się jednak spytać, po co komplikować to, co jest proste? Czy po wyprawach do Azji, do świątyń tybetańskich, hinduistycznych nie tęskni pani do kościoła w Łodzi, Krakowie czy Warszawie?

Tęsknię za barokiem, gotykiem, nie za współczesnymi kazaniami. Z przyjemnością słuchałam księdza Twardowskiego, ale on jest poetą. Natomiast gdy słyszę zamiast ewangelicznego słowa gazetę, na przykład kardynała Glempa mówiącego, że „autorem zbawienia był Jezus Chrystus”, to zaczynam wątpić w słuszność świętego pouczenia: „Kto ma uszy, niechaj słucha”.

Do czego podobne słowa mają trafić? Do intelektu? Do serca? Chyba nie, bo są opakowane w gazetę, a nie w uczucia.

Czyżby miała pani ochotę wytoczyć najcięższą artylerię przeciw Kościołowi?

Nic podobnego, mówię tylko o języku, który Słowo Boże zamienił w kościelną nowomowę. Nie wszędzie, ale wystarczająco często, by idąc na mszę, bać się kazania. Słowo jest jak chleb i trzeba się nim dzielić, a nie pakować ten chleb sobie do ust, także niewiele można już zrozumieć. Czy dar wymowy zachowali jedynie jezuici i górale? Uwielbiam słuchać misjonarzy. Ostatnio jeden z nich krzyczał na pół Batut, ludzie padli na kolana i w płacz. To było kazanie! Być może trzeba nas nawracać po misjonarsku, a nie zanudzać po księżowsku?

Pani nie zgadza się na język księży, wielu czytelników oburza język pani książek. Doradzi im pewnie pani: nie czytać!

Mój język jest zabawą, esejem, emocjami. Czemu się oburzać? Nie pretenduję do rządu dusz.

Rozmawiał Krzysztof Masłoń

„Rzeczpospolita” 1998, nr 304