Изменить стиль страницы

GRUDZIEŃ

1 XII

Wieczór, Piotr puścił jedną ze swoich transowych płyt. Jemy wszyscy makaron z garnka, palcami. Błysk, nie od rozpalonego kominka, ale z wnętrza rzeczy: piłki na dywanie, lalki, kanapy, nawet ścian. Rosną, wirują jak bańki mydlane i zaraz pękną, nie dotrwają następnej chwili, bo już nie mogą bardziej być, z nami.

Czy zrobiła się ze mnie czechowowska Nina z Trzech sióstr! Chcę połączyć wiarę w sztukę z poszukiwaniem siebie i innych? Kupie se samowar, zaparzę samą siebie.

Teatr Telewizji: 19 południk Machulskiego. Podwójnie śmieszny, ze względu na kontekst (coś jakby „bohaterów Lepperem?”) i niepuszczanie tego przez rok z powodu cenzury, której oficjalnie nie ma, więc tym bardziej jest. Człowiek czasami się czuje Bronisławem Malinowskim wśród nadwiślańskich plemion. Ich problemy z seksem, z polityką.

Późną nocą film o Leni Riefenstahl. Wywiad ze stuletnią reżyserką. Równie dobrze mogłabym patrzeć na rozmowę z mumią Nefretete. Historycznym tłem największych pasji ich obu jest już piach. Twarz Leni jest rozsypującym się na zmarszczki tłem dla oczu. Tylko one wydają się żywe i ludzkie. To, co zostało ze „sprawy Riefenstahl”, jest właśnie ludzkie, nie historyczne. Procesy, oskarżenia. Tamta historia jest już prawie w lamusie. Nic złego nie robiła, kręcąc film o faszystowskim parteitagu, to była jej praca bez agitki. Wierzę. Ona nawet nie zauważyła, że zrobiła makijaż potworowi. Przycięta go i skadrowała na bohatera. Próbuje wmówić, że była tylko artystką, owszem, ale artystką Hitlera. Bez apoteozy jej Triumfu woli wojna potoczyłaby się z tym samym okrucieństwem, nie przeceniajmy sztuki. Nie wydano by mniej rozkazów, za to może mniej niemieckich żołnierzy umierałoby w patriotycznym znieczuleniu. Riefenstahl nie miała wrażenia, że łamie tabu epoki, o co oskarżano ją po latach. Wychowana w kulcie niemieckiej, solidnej roboty, inaczej niż najlepiej, najstaranniej nie umiała pracować. Siła woli była takim samym hasłem reklamowym jej czasów, jak naszych: żyj zdrowo, nie pal, schudnij. Nie skazuje się za normalność całego narodu, chyba że wydziela się celę wielkości NRD.

Po wojnie Niemcy się jej wyparli. Dla równowagi tak samo potraktowali Marlenę Dietrich za bojkot faszyzmu i zagrzewanie aliantów do walki z Rzeszą. Riefenstahl komentuje emigrację Dietrich jednym zdaniem: „Ona miała dużo przyjaciół Żydów, nie mogła inaczej”.

Po latach procesów Leni nauczyła się bezpiecznie kluczyć między słowami? Wojna była wyłącznie przeciwko Żydom?

4 XII

Wracam z zakupów, ciemno, zimno. Trasą na Kalwarię pędzą karetki, policja. Czekam w korku. Dzwonię do Piotra, czy to coś nie u nas. Mam matczyną paranoję.

– Spoko, dwie wioski dalej spadł helikopter z premierem.

Fizyczny odpowiednik upadku jego popularności? Równie katastrofalny.

5 XII

Podczas kursu na przedszkolaka, gdzie Pola spędza dwie godziny tygodniowo, ma być Mikołaj. Namawiam Piotra, żeby go podpuścił.

– Niech jej powie: Dzieci śpią w swoich łóżeczkach, nie z rodzicami. Dla niej Mikołaj to zastępstwo Pana Boga, posłucha.

– O nie, nie. Nie wciągaj w nasze sprawy Świętego Mikołaja.

Siedzę na To właśnie miłość nie mam syndromu kina – nie chcę uciec z ciemnej sali. Przynajmniej pół godziny. Rozluźniam się, uśmiecham, robię miny Hugh Granta. Przerażenie: czy ktoś to zauważył w ciemnościach? Jak w hipnozie, nie czuję, że unoszę rękę w ten sam sposób co on. Wytrwałam do końca. To właśnie ja, nie portugalska służąca, nie Hugh Grant. Zaczynam się śmiać dopiero w drodze do domu, już w lesie.

Budzę Piotra i opowiadam mu film i siebie. Wyśmiewa moją teorię nadmiaru osobowości, nadwyżek zamieniających się w obcych ludzi, wcielających w nich.

– Masz raczej zaniki tożsamości.

– Jeżeli to normalne? Żeby być sobą, trzeba oddzielić się od innych, a ja nie widuję innych poza ekranem i stąd moje naśladowanie. Przecież rozmawiając z ludźmi, reagujemy na ich miny, robimy podobne z sympatii.

– Będąc trochę Hugh Grantem, jesteś bardziej sobą? – powątpiewa.

– Pytasz mnie o to o trzeciej nad ranem, czy ja śnię?

6 XII

Polowałam na to od roku, miałam intuicję, że znajdę coś ciekawego pośród głupawych samouczków genialności. Ta książka nagradza moje przeczucia, nazywając je naukowo częścią strategii Rozjemcy. Style myślenia dzielą pracę mózgu ludzkiego na cztery rodzaje. Z testu i opisu nie ma wątpliwości: należę do natchnionej większości kobiet rojącej o harmonii, przyjaźni i duchowości. U mężczyzn przeważają powolni Myśliciele. Są jeszcze oryginalni Konceptualiści obojga płci.

Kilka razy miałam do czynienia z czwartą kategorią: tewopółkulowymi Znawcami pozbawionymi emocji. Większość z nich, kobiety i mężczyźni, jest na dyrektorskich stanowiskach. Czemu usterkę psycholi komplementować osobną kategorią myślenia zamiast jednostką chorobową?

7XII

Szukam bajek dla Poli i znajduję Muńka w konkursie telewizyjnym: kto zna lepiej jego osobowość. Gdyby zamiast swoich kumpli zaprosił mnie – stuprocentowa wygrana.

Lewa, logiczna półkula mózgu zawiadująca mówieniem jest pesymistyczna. Prawa, ta, która ma wyobraźnię, ale jest niemotą, to wieczna optymistka.

Wynikałoby z tego, że bezwzględna logika prowadzi do determinizmu, ze wszystkimi jego smutnymi konsekwencjami? Natomiast nielogiczna wiara w nadprzyrodzoną interwencję (np. Zmartwychwstanie, nirwana) wyciąga ze smutnego bagna przyczyn i skutków, domeny lewej półkuli. Co jest prawdziwe – determinizm lewej czy przeczucie prawej? Zależy, na jakim poziomie. Na poziomie grobu rację ma logiczna lewa półkula, na poziomie życia pozagrobowego prawa.

Wyjaśniła mi się przedziwna retrospekcja pojawiająca się u znajomych podczas pierwszych tygodni jedzenia prozacu. Lek, pompując im serotoninę szczęścia, działał na prawą półkulę zmartwiałą z przerażenia wyczynami lewej. Lekarstwo było krecikiem przepychającym nie rury, ale zwoje mózgowe. Dlatego przypominały się im rzeczy sprzed lat pochowane w nieczynnej z depresji prawej połówce, przechowującej wspomnienia i wyobraźnię. Może wyobraźnia to psychologiczna nazwa nadziei?

Pola odlepiła od sukienki nalepkę ze swoim imieniem przyklejanym przez panią przedszkolankę na cotygodniowym kursie. Wyjęła ze śmieci pieluchę z kupą i nakleiła na niej „Pola”. Piotr mamrocze po freudowsku, że to zwiastuje apogeum fazy analnej. Dla mnie to śmierdzący artefakt.

8XII

Inkasent szczęścia – Piotr rano. Zbiera całusy od Poli, moje niewyspane uśmiechy i z energią przodownika pracy idzie rozpalić piec martenowski naszego kominka.

9XII

Rozwód znajomych, jeszcze ze szkoły. Ona ma od dwóch lat kochanka. Nie lepszego od męża, jest po prostu dla niej lepszym mężem. On nie chce się zgodzić na rozstanie, bardziej z męskiej dumy, chociaż twierdzi, że z miłości. Gdzie była ta miłość ostatnio? Znikającym w barze zjawiskiem kwantowym? On ją śledzi, oskarża. Gdyby mógł, wrósłby w nią własnym krwiobiegiem, wtłaczając swoje pragnienia. Na szczęście nie da się tak omotać sobą kogoś innego. Gdyby byt rodziną – trudno, nie ma wyjścia. Łączy nas krew, przodkowie, więc tajemnica sięgająca w głąb czasu. Mamy gdzieś wspólny totem założyciela i nasze serca wybijają podobny rytm w tańcu rodzinnej tradycji.

Wieczorna jazda do domu. Nie ma pobocza, pijacy idą prosto pod koła, jeszcze szybciej pakują się pod nie rowery bez oświetlenia.

Dziurawe asfaltowki są imitacją dróg w błocie. Nie zbudowano ich na śladach rzymskich, brukowanych traktów. Powstały znikąd i prowadzą meneli donikąd, w pijaną, podmiejską noc.

Zjeżdżam na bok i liczę do dwudziestu, włączam stację religijną. Muszę się uspokoić, zaraz na-bluzgam komuś, zabiorę do bagażnika rower. Albo pojadę na policję i zgłoszę możliwość morderstwa przez potrącenie, jego nieuchronną obietnicę.

10 XII

Moje dwugodzinne święta. Idę do dominikanów. U nich cały rok jest odświętnie, Chrystus się ciągle rodzi dla każdego.

Potem chodzę po sklepach, wybieram książki, bombki. Mam czas dla siebie, na rozpieszczanie marzeń drobiazgami. Później już będzie stół wigilijny, krzątanie się przy innych, cała świąteczna bajka dla Polusi.

11 XII

Umarł profesor Wierciński, Profesor. Ten, u którego nie byłam zapisana na studia, a od którego nauczyłam się najwięcej: sposobu myślenia. Przez kilkanaście lat nie opuściłam żadnego wykładu w Krakowie i po powrocie z Paryża w Warszawie. To nie były wykłady, to były podróże pod włos ludzkości. Wierciński był antropologiem, więc pod kość ludzkości.

By wyssać z niej szpik mitów i tajemnych tradycji. Światowy specjalista od predynastycznego Egiptu i prekolumbijskiego Meksyku w Polsce nauczał interpretacji kabały. Ale jak, cuda się działy: już miał wyjaśniać kabalistyczne sekrety słów „chleb”, „błogosławieństwo” mających w sobie dźwięk „grzmotu”, gdy do sali wykładowej weszła studentka o nazwisku Piekło. Trzymała świeży bochen z krakowskiej piekarni i wtedy w pogodny dzień rąbnął gdzieś obok przy kościele jezuitów piorun.

Sam o sobie mówił „typ kromanioński” – dość grubokościsty, z masywną czaszką o zaznaczonych wyraźnie wałach nadoczodołowych. Wprowadzał do mojej Europy kulturę i sztukę porównywalną do kromaniońskich objawień z jaskini Lasceaux. Dzięki niemu, powołując się na jego wykłady, metody analizowania, zrobiłam przez rok magisterkę w snobistycznej uczelni francuskiej.

Politycznie był niedzisiejszy, głosowałby najchętniej na egipską teokrację – na swoich, kapłanów wiedzy. Nie wiem, co go czeka po drugiej stronie, specjalistę od apokaliptycznej „śmierci wtórej” i podróży za drugi horyzont starożytnego Egiptu. Nie wiem, w co wierzył, w którą wersję, chociaż najbardziej kompletna wydawała się mu buddyjska. Modlę się za niego po hebrajsku, w języku, który uważał za źródło Słowa.

12 XII

Siedzę nad Połą malującą swoje abstrakcje, fabuły emocji. Napaćkane beże, błękity uruchamiają we mnie narrację. To jest chyba to, co chciałabym robić, pisać o malarstwie. Tekst płynie wtedy barwą, mieni się. Gdyby pozbierać z moich książek kawałki o Baconie, Vermeerze, Rothko, zebrałby się mały album. Mieć tyle czasu i pieniędzy, żeby czytać i oglądać oryginały na całym świecie. Może w innym wcieleniu byłam blejtramem.