— Zezwalam — odrzekła krótko Tissaia. - Dziękuję za eskortę i za pomoc. Szczęśliwej drogi.

Yennefer usiadła na leżance, patrząc na czarno-złoto-czerwoną kokardę na ramieniu wojowniczki.

— Czy ja ciebie nie znam?

Wojowniczka ukłoniła się sztywno, otarła spoconą twarz. W łaźni było gorąco, a ona miała na sobie kolczugę i skórzany kaftan.

— Często bywałam w Yengerbergu — powiedziała. - Pani Yennefer. Zwę się Rayla.

— Sądząc po kokardzie, służysz w oddziałach specjalnych króla Demawenda?

— Tak, pani.

— W randze?

— Kapitana.

— Bardzo dobrze — roześmiała się Margarita Laux-Antille. - W wojsku Demawenda, jak konstatuję z zadowoleniem, zaczęto nareszcie dawać oficerskie patenty żołnierzom mającym jaja.

— Czy mogę odejść? - wojowniczka wyprostowała się, opierając dłoń na głowicy miecza.

— Możesz.

— Wyczułam wrogość w twoim głosie, Yenna — powiedziała po chwili Margarita. - Co masz do pani kapitan?

Yennefer wstała, zdjęła dwa pucharki ze stolika.

— Widziałaś słupy stojące na rozstajach? — spytała. -Musiałaś widzieć, musiałaś wąchać smród gnijących trupów. Te słupy to ich pomysł i ich dzieło. Jej i jej podkomendnych z oddziałów specjalnych. Banda sadystów!

— To wojna, Yennefer. Ta Rayla nie raz musiała widzieć towarzyszy broni, którzy wpadli żywi w łapy Wiewiórek. Powieszonych za ręce na drzewach jako cel dla strzał. Oślepionych, wykastrowanych, z nogami spalonymi w ogniskach. Okrucieństw, które popełniają Scoia'tael, nie powstydziłaby się sama Falka.

— Metody oddziałów specjalnych też jako żywo przypominają metody Falki. Ale nie o to chodzi, Rita. Ja nie rozczulam się nad losem elfów, wiem, czym jest wojna. Wiem też, jak wygrywa się wojny. Wygrywa się je żołnierzami, którzy z przekonaniem i poświęceniem bronią kraju, bronią swego domu. Nie z takimi jak ta Rayla, z najemnikami bijącymi się dla pieniędzy, którzy nie umieją i nie zechcą się poświęcać. Oni nawet nie wiedzą, czym jest poświęcenie. A jeśli wiedzą, pogardzają nim.

— Pal sześć ją, jej poświęcenie i jej pogardę. Co to nas obchodzi? Ciri, narzuć coś na siebie i skocz na górę po nową karafkę. Mam ochotę się dzisiaj urżnąć.

Tissaia de Vries westchnęła, kręcąc głową. Uwadze Margarity to nie uszło.

— Na szczęście — zachichotała — nie jesteśmy już w szkole, kochana mistrzyni. Wolno już nam robić, co się nam podoba.

— Nawet w obecności przyszłej adeptki? — spytała zjadliwie Tissaia. - Ja, gdy byłam rektorką Aretuzy…

— Pamiętamy, pamiętamy — przerwała z uśmiechem Yennefer. - Choćbyśmy chciały, nie zapomnimy. Idź po karafkę, Ciri.

Na górze, czekając na karafkę, Ciri była świadkiem odjazdu wojowniczki i jej oddziałku składającego się z czterech żołnierzy. Z ciekawością i podziwem przyglądała się ich postawom, minom, odzieniu i broni. Rayla, kapitan z czarnym warkoczem, właśnie kłóciła się z właścicielem zajazdu.

— Nie będę czekała do świtu! I łajno mnie obchodzi, że bramy zamknięte! Chcę natychmiast za mury! Wiem, że zajazd ma w stajniach własną poternę! Rozkazuję ją otworzyć!

— Przepisy…

- Łajno mnie obchodzą przepisy! Wykonuję rozkazy arcymistrzyni de Vries!

— Dobrze już, kapitanie, nie krzyczcie. Otworzę wam…

Owa poterna, jak się okazało, była wąskim, solidnie zaryglowanym przejściem, prowadzącym wprost za mury miasta. Zanim Ciri odebrała z rąk pachołka karafkę, zobaczyła, jak ową poternę otworzono, a Rayla i jej oddział wyjechali na zewnątrz, w noc.

Zamyśliła się.

*****

— No, nareszcie — ucieszyła się Margarita, nie wiadomo, czy na widok Ciri, czy niesionej przez nią karafki. Ciri postawiła karafkę na stoliku — najwidoczniej źle, bo Tissaia de Vries natychmiast ją poprawiła. Nalewając, Yennefer popsuła całe ustawienie i Tissaia znowu musiała poprawiać. Ciri ze zgrozą wyobraziła sobie Tissaię w roli nauczycielki.

Yennefer i Margarita wróciły do przerwanej rozmowy, nie żałując karafki. Dla Ciri stało się jasnym, że wkrótce będzie znowu musiała biec po nową. Zamyśliła się, przysłuchując rozmowie czarodziejek.

— Nie, Yenna — potrząsnęła głową Margarita. - Nie jesteś, jak widzę, na bieżąco. Zerwałam z Larsem. To już skończone. Elaine deireadh, jak mawiają elfy.

— I dlatego masz ochotę się urżnąć?

— Między innymi — potwierdziła Margarita Laux-Antille. - Smutno mi, nie ukrywam. W końcu byłam z nim przez cztery lata. Ale musiałam z nim zerwać. Z takiej mąki nie bywa chleba…

— Zwłaszcza — parsknęła Tissaia de Vries, wpatrzona w złote wino w kołysanym pucharze — że Lars był żonaty.

— To akurat — wzruszyła ramionami czarodziejka — uważam za pozbawione znaczenia. Wszyscy atrakcyjni mężczyźni w interesującym mnie wieku są żonaci, nic na to nie poradzę. Lars kochał mnie, a i mnie wydawało się przez czas jakiś… Ach, co tu dużo mówić. Za dużo chciał. Zagroził mojej swobodzie, a mnie mdli na samą myśl o monogamii. Zresztą, wzięłam przykład z ciebie, Yenna. Pamiętasz tamtą rozmowę, w Yengerbergu? Gdy postanowiłaś zerwać z tym twoim wiedźminem? Radziłam ci wówczas, byś się zastanowiła, mówiłam, że miłości nie znajduje się na ulicy. Ale jednak to ty miałaś rację. Miłość miłością, a życie życiem. Miłość mija…

— Nie słuchaj jej, Yennefer — powiedziała zimno Tissaia. - Jest rozgoryczona i pełna żalu. Wiesz, dlaczego nie idzie na bankiet do Aretuzy? Bo wstydzi pokazać się tam sama, bez mężczyzny, z którym kojarzono ją od czterech lat. Którego jej zazdroszczono. Którego straciła, bo nie umiała docenić jego miłości.

— Może by tak porozmawiać o czymś innym? — zaproponowała Yennefer, pozornie niefrasobliwym, ale odrobinę zmienionym głosem. - Ciri, nalej nam. Cholera, mała ta karafka. Bądź milutka, przynieś jeszcze jedną.

— Przynieś dwie — zaśmiała się Margarita. - W nagrodę też dostaniesz łyczek i usiądziesz przy nas, nie będziesz już musiała strzyc z daleka uszami. Twoja edukacja rozpocznie się tutaj, zaraz, zanim jeszcze trafisz do mnie, do Aretuzy.

— Edukacja! — Tissaia wzniosła oczy ku powale. - Bogowie!

— Cicho, ukochana mistrzyni — Margarita pacnęła się dłonią w mokre udo, pozorując gniew. - Teraz ja jestem rektorką szkoły! Nie udało ci się ściąć mnie na końcowych egzaminach!

- Żałuję.

— Ja też, wyobraź sobie. Miałabym teraz prywatną praktykę, jak Yenna, nie musiałabym męczyć się z adeptkami, nie musiałabym wycierać nosów tym płaksiwym ani użerać się z tymi hardymi. Ciri, posłuchaj mnie i ucz się. Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Wierz mi malutka, żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się. Spójrz na tę poważną panią, która siedzi tani, robi miny i pedantycznie poprawia, co może. To Tissaia de Vries, arcymistrzyni, która wychowała dziesiątki czarodziejek. Ucząc je, że należy działać. Że niezdecydowanie…

— Przestań, Rita.

— Tissaia ma rację — powiedziała Yennefer, wciąż wpatrzona w kąt łaźni. - Przestań. Wiem, że smutno ci z powodu Larsa, ale nie zamieniaj tego w nauki życiowe. Dziewczyna ma jeszcze czas na tego typu nauki. I nie w szkole je odbierze. Ciri, idź po karafkę.

Ciii wstała. Była już kompletnie ubrana.

I w pełni zdecydowana.

*****

— Co? — wrzasnęła Yennefer. - Co takiego? Jak to, odjechała?

— Kazała… — wymamrotał gospodarz, blednąc i przyciskając się plecami do ściany. - Kazała osiodłać sobie konia…

— I ty posłuchałeś jej? Miast zwrócić się do nas?

— Pani! Skąd mogłem wiedzieć? Pewien byłem, że rusza z waszego rozkazu… Ani mi w głowie nie postała myśl…

— Ty przeklęty durniu!

— Spokojnie, Yennefer — Tissaia przyłożyła rękę do czoła. - Nie ulegaj emocjom. Jest noc. Nie wypuszczą jej za bramy.

— Kazała — szepnął gospodarz — otworzyć sobie poternę…

— I otworzono jej?

— Przez ten zjazd, pani — gospodarz spuścił oczy — w mieście pełno czarodziejów… Boją się ludzie, nikt nie śmie im w drogę wejść… Jak mogłem jej odmówić? Mówiła tak samo jak wy, pani, kubek w kubek takim samym głosem… I patrzyła tak samo… Nikt nie śmiał nawet w oczy jej spojrzeć, co dopiero pytań stawiać… Była taka jak wy… Kubek w kubek… Kazała podać sobie pióro i inkaust… i napisała list.

— Dawaj!

Tissaia de Vries była szybsza.

Pani Yennefer!

— przeczytała na głos.

Wybacz mi. Jadę do Hirundum, bo chcę zobaczyć Ge-ralta. Zanim pójdę do szkoły, chcą go zobaczyć. Wybacz mi nieposłuszeństwo, ale ja muszę. Wiem, że mnie ukarzesz, ale nie chcę żałować niezdecydowania i wahania. Jeśli mam żałować, to niech to będzie za czyn i za działanie. Jestem czarodziejką. Chwytam życie za grzywę. Wrócę, gdy tylko będę mogła.

Ciri

— To wszystko?

— Jest jeszcze postscriptum:

Powiedz pani Ricie, że w szkole nie będzie musiała wycierać mi nosa.

Margarita Laux-Antille pokręciła głową z niedowierzaniem. A Yennefer zaklęła. Karczmarz pokraśniał i otworzył usta. Słyszał już wiele przekleństw, ale takiego jeszcze nie.

Wiatr wiał od lądu w kierunku morza. Fale chmur najechały na księżyc wiszący nad lasem. Droga ku Hirundum utonęła w ciemności. Galop stał się zbyt niebezpieczny. Ciri zwolniła, poszła kłusem. O tym, by jechać stępa, nawet nie pomyślała. Spieszyła się.

Z oddali słychać było pomruki nadciągającej burzy, horyzont co pewien czas jaśniał poświatą błyskawic, wyłaniających z mroku zębatą piłę wierzchołków drzew.

Wstrzymała konia. Była na rozstaju — droga rozchodziła się widłowato, oba rozwidlenia wyglądały identycznie.

Dlaczego Fabio nie mówił nic o rozstajach? A, co tam, przecież ja nigdy nie błądzę, przecież ja zawsze wiem, którędy trzeba iść lub jechać…

Dlaczego więc teraz nie wiem, w którą drogę skręcić?

Olbrzymi kształt bez szmeru przesunął się nad jej głową. Ciri poczuła, jak serce podjeżdża jej do przełyku. Koń zarżał, wierzgnął i pomknął galopem, wybierając prawe rozwidlenie. Wstrzymała go po chwili.