Nie chciał tam wcale iść. Chciał tylko wiedzieć, co się z nią dzieje, a ona rozpływa się i znika…

Uchylił drzwi do sali numer osiem. Leżała cichutka i biała, włosy rozsypane na poduszce śniły amerykański sen.

Usiadł tuż przy łóżku i patrzył na nią z czułością, jakiej już u siebie nie podejrzewał.

Dziewczyna trwała nieruchomo, ciężki opatrunek na twarzy zasłaniał szwy. Będzie myślała, że jest oszpecona, jeśli się obudzi, jeszcze nie wie, że nie można jej oszpecić.

Wziął j ą nieśmiało za rękę. Jej oczy zacisnęły się, tak samo jak jej ręka na jego dłoni. Ogarnęło go wzruszenie tak silne, że nie wiedział, co zrobić. Oddał lekko uścisk.

Dziewczyna ruszyła się i zamarła w bezruchu.

Patrzył na jej twarz bezbronnego dziecka.

Potem nieśmiało, jakby dotykał skrzydeł motyla, delikatnie zaczął głaskać jej dłoń swoimi zgrubiałymi palcami. Miał nadzieję, że ona tego nie czuje. Co miał powiedzieć?

Co się mówi w takich wypadkach?

Nachylił się szeptał do niej cicho, prawie bezgłośnie.

Don't worry – mówi się w amerykańskich filmach. Wszystko będzie OK.

– Nie martw się. Don't leave me – jego ręka miękła, a opatrunek na twarzy Dziewczyny rozpływał się przed jego oczami i bielał coraz bardziej i bardziej.

– Nie zostawiaj mnie – słyszał cichy szept i nie wiedział, czy to z jego własnych ust płynie ta prośba, czy z jej. – Będę cię kochać zawsze i nigdy cię nie opuszczę.

I promise. Obiecuję. I promise.

*

Wyjmował powoli metalowe pudła z samochodu.

„Przeminęło z wiatrem” – to może iść tylko na prowincji, „Czułe słówka”, „101 dalmatyńczyków”.

Dwa seanse dla dzieci, cztery dla dorosłych. Może nie jutro, ale na pewno pojutrze ruszy dalej. W prowincjonalnym kinie był ekran z prześcieradeł. Właściciel rozlepiał afisze. Przed kinem uformowała się kolejka ludzi znikąd, takie ciche to miasteczko, a jednak ktoś tu mieszka. Po raz pierwszy od lat niespokojnie wyczekiwał końca ostatniego seansu.

Kiedy z sali wyszli ludzie, przewinął szybko szpule z filmem i zniósł do samochodu. Włączył silnik i pojechał pod szpital.

Szpital! Jeden budynek w starym parku, izba przyjęć, starzy ludzie, pomiędzy nimi ona – nie z tego świata – Dziewczyna o Szarych Oczach.

– Był ktoś u niej? – zaczepił na korytarzu pielęgniarkę.

– Wczoraj wieczorem, narzeczony – pielęgniarka minęła go, nie obrzuciwszy nawet jednym spojrzeniem.

Mówiła o nim. A on przecież nawet jej nie zna.

Siedział przy jej łóżku przez całą noc. Znał już miękkość jej dłoni i policzka, tego zdrowego.

Kształt jej oczu i zapach, spod szpitalnych specyfików pachniała łąką i niewinnością. Czesał jej szare włosy, pod jego palcami ożywiały się i nabierały blasku.

Głaskał jej głowę. A potem nachylał się nad nią i szeptał:

– Będę na ciebie czekał, obudź się.

A jeszcze później, kiedy nikt nie widział, nachylał się nad nią tak bardzo, że czuł na policzku lekki powiew powietrza z jej płuc.

Wtedy mówił:

– Kocham cię.

I love you.

*

Odwołał dalszą trasę. Pudła z filmami przeniósł do schowka, który wskazała mu gospodyni, pod schodami na górę. Codziennie chodził do szpitala.

Mijał pielęgniarki, uśmiechały się do niego. Szeptały za jego plecami. Zazdrościły Dziewczynie o Szarych Oczach.

A Dziewczyna o Szarych Oczach spała.

*

Nie wiedział, co robić. Lekarz rozkładał bezradnie ręce.

– Nie wiem dlaczego. Robiliśmy badania, nie ma widocznych uszkodzeń. Ale wie pan, mózg to skomplikowane urządzenie… Trzeba czekać.

Czekał jeszcze trzy dni. Po trzech dniach wsiadł w samochód i pojechał do Pilawki.

*

Kiedy wrócił, wiedział, o czym mówić. Siedział długo przy jej łóżku. Opowiadał jej o truskawkach ze śmietaną, które lubiła, i o ciemnych czereśniach z sadu pana Wojciecha. Opowiadał o pani Marii, która przepłakała cały wieczór, kiedy dowiedziała się o wypadku. Opowiadał o grubym woźnicy z Pilawki, który po nią przyjedzie, jak tylko się obudzi.

Opowiadał o właścicielu zakładu optycznego, który sam zamawia szkła i który nie weźmie nikogo na jej miejsce. Mówił o zielonych oczach i miłości. O koźlakach, których w tym roku będzie dużo na polance w lesie koło Niechwatowa, gdzie tak lubi chodzić. O suce Matyldy, która oszczeniła się w piątek i ma sześć maleńkich piesków. I że Matylda jednego z tych piesków będzie dla niej trzymać.

Z różowym noskiem i szarą łatą na grzbiecie. Mówił o tym wszystkim tak, jakby od zawsze mieszkał w Pilawce Górnej.

Ale przede wszystkim mówił o miłości.

*

W piątek musiał pojechać do Kulimówka.

Kierownik domu kultury powiedział, że ludzie czekają już drugi tydzień, że tak nie można. Scarlett O'Hara rzucała dzbankiem, trzęsły się ręce przed szpitalem. Dzieci chowały się za rękawem dorosłych, kiedy Cruella Demon kradła pieski.

Kiedy w poniedziałek stanął w drzwiach szpitala, portierka zatrzymała go grubą dłonią.

– Panie, u narzeczonej to chyba cała Pilawka siedzi, idź pan szybko.

Cofnął się, kiedy zobaczył tłum na korytarzu

Chyba ze dwadzieścia osób, tych, które już znał.

Gruby mężczyzna o nalanej czerwonej twarzy i zniszczonych dłoniach jak bochny siedział rozwalony przed salą. Mówił głośno:

– Jakbym dorwał bydlaka, toby nie żył. Naszą

Zosię tak oszpecić, naszą Zosię.

Był niepotrzebny. Nie wiedzieli, że to on. Nie inaczej. Myśleli, że to on… Skrył się za filarem obok dyżurki pielęgniarek. Z sali numer osiem wyszły dwie kobiety. Jedna z nich ocierała oczy. Gruby mężczyzna wstał i wziął pod rękę kobietę, która stała oparta o ścianę.

– Chodź, ona nas potrzebuje.

Ludzie ożywili się, podeszli do dwóch kobiet. To niemożliwe, ale taka była prawda. Ten cały tłum czekał na Dziewczynę o Szarych Oczach. Rozpoznał pana Kazika i Matyldę, i właściciela zakładu optycznego, i Aptekarzową w cienkich ciemnych drucianych oprawkach.

Wycofał się powoli, wrócił do samochodu.

Czekał, aż odejdą. Zapadł zmierzch.

Kiedy się ocknął, było ciemno. Spojrzał na zegarek. Była druga w nocy, nie miał odwagi iść o tej porze do szpitala.

A kiedy rano pojawił się w drzwiach, portierka spojrzała na niego nieprzyjaźnie.

– Obudziła się wczoraj. Już wyszła, na własną prośbę.

Obudziła się!

I wyszła. Uciekła. Nie pamięta.

A więc jej nie zobaczy.

Może to i lepiej.

*

Spakował rzeczy i ruszył do Kujawek. Scarlett O'Hara błyszczała z ekranu zielonymi oczami. On widział szare. Szare jak pochmurny dzień, z niebieskimi błyskami, ze śladem zieloności, ale szare.

Jego Scarlett nie miała zielonych oczu.

Wieczorny seans się skończył. Prawie nie spał.

Przewracał się, było za cicho, za ciepło? Było inaczej.

W Dwornej trzeba było w remizie strażackiej dostawiać ławki z parku, a i tak się wszyscy nie zmieścili. Scarlett patrzyła z ekranu wprost na niego. Nie zostawiaj mnie, Rett, nie teraz. Zrozumiałam, że cię kocham…

Szare oczy, szare jak chmura, jak ptak, jak mgła…

*

Tak minęły trzy miesiące. Każdego wieczoru kładł się z jej wspomnieniem pod powiekami. Może żałował, że się obudziła. Powinna była spać. A pewnego dnia, kiedy on by się nachylił i pocałował ją, czar by prysnął, zły czar…

Kiedyś we wtorek po dwóch pokazach „Ojca chrzestnego” obudził się nad ranem. Słyszał prawie, jak ktoś mówi – dont worry, dont leave me…

I'm waitingfor you.

Rano zapakował filmy i ruszył z powrotem.

*

Ten zakręt, ta droga. Pola przyzywały łagodnym blaskiem zieloności. Zbierało się na deszcz. Chmury wisiały nad lasem, szaro, zielono, świetliście, tam daleko już padało.

Stanął przed zakładem optycznym. Widział ją przez szybę samochodu, przez szybę zakładu – niewyraźnie. Pochylała się nad starym człowiekiem, podawała okulary. Uśmiechnęła się! Od razu ręka na policzku, no tak, pewno boli, dobrze, że to się tak skończyło. Włosy jak mgiełka biegały za nią, kiedy kręciła głową. Nie te, tamte lepsze. Stary człowiek siedział przy lustrze i poprawiał oprawki.

Tak, te świetne. Ona siadła, coś wypisywała. Rachunek. Poważna.

Od strony rynku widział znajome sylwetki ludzi. Ta w czerwonej chuście to pani Maria. U niej mieszka Dziewczyna o Szarych Oczach.

Ten z rękami jak bochny chleba to woźnica. Zostawił swojego konia na rynku. Te dwie kobiety to Klara i Matylda. Nie będzie się na nich wszystkich oglądał. A za szybą ona.

Poważna dziewczynka.

Wejdzie.

Wszedł.

Jej szare oczy rozbłysły na jego widok tęczą.

– Jestem – powiedział. – Czekałaś na mnie, Dziewczyno o Zielonych Oczach. Przyjechałem po ciebie.

Bo nie wiedział, co powiedzieć.

Zgasło to coś, co miała w oczach. Nie rozumiał.

Szare oczy zrobiły się szarymi sadzawkami, z których kapało i kapało.

Wiedział jedno: poznała go. Więc dlaczego?

Ale kapało ciągle, a jej głos, chociaż mokry, przedostawał się przez strumienie łez.

– Nie znam pana – powiedziała i jej głos zmienił się w głos dorosłej kobiety. – Dziękuję, że mnie pan stamtąd wyciągnął. Ten wypadek… ja chciałam… -jej głos zadrżał, a wszyscy na ulicy wstrzymali oddech -…wielu rzeczy dalej chcę. I chciałam mieć zielone oczy, i miałam. I będę czekać. Nawet jeśli… Może pan sobie jechać. Może pan myśli, że jestem prowincjonalną gęsią, nie dbam o to. I mam szare oczy, nie zielone. Jestem wdzięczna za to, co pan dla mnie zrobił, ale nie jestem rzeczą i nie może pan wiedzieć, czy na pana czekałam, czy nie.

Nie można tak sobie po mnie przyjść, żeby mnie wziąć, nie ma pan do mnie żadnych praw, niech pan idzie, niech pan sobie już idzie.