Sala była bardzo długa i obszerna. Wysoki strop podpierało kilka filarów. Przy stołach ucztowali pospołu szlachta, mieszczanie, żacy. W cynowych kuflach i glinianych kubkach chlupotało piwo. Deski zastawiono michami pierogów, kaszy, ryb i mięsiwa. Dym z kuchni szczypał w oczy. Jakiś bogaty chłopina wyskrobywał
z naczynia ostatnie skwarki. Może pierwszy raz w życiu odwiedził miasto i tak wykwintny lokal? Minę miał, jakby zaproszono go co najmniej na królewski dwór…
Przez tłum ludzi wypatrzyła swój cel. Tylko jak się tam dostać? Skoczyła i przebiegła po stole.
– Asanka, co wyrabiacie! – Dobiegł ją zgorszony okrzyk jakiegoś hreczkosieja, któremu niechcący rozdeptała obiad.
Zeskoczyła na ziemię. Mąż, zaalarmowany okrzykami, odwracał się od stolika, ciągle jeszcze trzymając w dłoni kubek z kośćmi. Na jej widok błyskawicznie wstał i sięgnął do boku po szablę.
Nie wiedziała, jaki tego wieczoru miała wyraz twarzy. Może się tylko domyślać, że wyczytał w jej oczach wyrok i straszliwą, zimną determinację. Złamał prawa boskie i ludzkie. Sprzedał ją, swoją własną żonę, tureckiemu handlarzowi. Posłał na zatracenie do plugawych haremów wyznawców proroka. Odrzucił i podeptał swoje człowieczeństwo, i oto wybiła godzina zapłaty… Zrozumiał, że ma wybór. Niewielki, ale ma. Może położyć potulnie szyję na pieńku albo spróbować ocalić swoje żałosne, parszywe istnienie. Nie wahał się. Mimo że wypił tego wieczoru już dużo, był bardzo szybki. Zastawiła się, parując szablą zadane z góry uderzenie, i łamiąc wszelkie reguły pojedynku, wpakowała mężczyźnie nóż w bebechy. Aż po rękojeść. A potem pociągnęła w dół. Guzy żupana rozsypały się na wszystkie strony.
Nowoczesna gospodyni w większości przypadków tylko wydaje rozkazy pachołkom i dziewkom służebnym, ale by dawać instrukcje, trzeba doskonale znać się na rzeczy. We dworze Stanisława miała sporo książek i regularnie uzupełniała bibliotekę. Wie, że wieprze najlepiej patroszyć zgodnie z poradami wyłożonymi w kalendarzach gospodarskich, od mostka po miednicę. Jeśli to knur, trzeba szybkim ruchem urżnąć genitalia. I oto nadarzyła się świetna okazja, by wiadomości teoretyczne wypróbować w praktyce…
Karabela wypadła z osłabłej ręki i brzęknęła o kamienne płyty. Jeszcze stał, pochylił głowę, patrząc na rozlewającą się po podłodze kałużę lepkiej krwi. Widziała, jak w jego oczach gaśnie życie, aż wreszcie osunął się na ziemię. Splunęła na trupa i odwróciła się na pięcie.
Aż do teraz napędzała ją nienawiść. Aż do tego momentu żyła w sposób niepełny, redukując swoje plany, koncentrując się wyłącznie na chwili, gdy wymierzy sprawiedliwość. Ale widząc, jak zbity, najeżony szablami tłum oddziela ją od wejścia, zrozumiała, że nie wszystko uwzględniła w swoich planach.
Kolana jeszcze drżały z przerażenia, gdy nieoczekiwanie spłynął na nią spokój. Jest córką Jeremiego Kruszewskiego, pierwszego rębajły województwa kijowskiego. Możliwości są dwie. Albo przebije sobie drogę, albo zginie posiekana na kotlety. W obu wypadkach jest to los lepszy niż stanie na szafocie ze stryczkiem na szyi. Wyrwała zza pasa krócicę i szarpnęła za spust. Rój siekańców powalił najbliższych opojów, otwierając jej wąski przesmyk przez ścianę tłuszczy… Jeszcze nie przebrzmiał huk wystrzału, gdy odrzuciła broń, trafiając przy okazji kolbą w twarz najbliższego przeciwnika. Kopnęła karabelę męża, podbijając ją z ziemi, i chwyciła w lewą dłoń śliską od krwi rękojeść.
Runęła naprzód jak burza. Odbiła pierwsze uderzenia, roztrąciła poranionych panów braci i oto otworzyła się przed nią droga ucieczki. Na stół! Już raz po nim przebiegła, teraz znowu gna, strącając ostatnie kufle, depcząc półmiski z pierogami i mięsiwem, przeskakując nad ostrzami szabli. Żal ścisnął serce Stanisławy, tyle dobrego jedzenia się zmarnuje… Jakiś młodzik zastąpił jej drogę, więc cięła na odlew, pozbawiając ucha. Omal jej nie dopadli, zaklinowali się jednak w wąskim przejściu. Wyskoczyła na ulicę, zatrzasnęła drzwi za plecami i zasunęła skobel. Ukryła obie zakrwawione szable pod obszerną delią i czmychnęła w najbliższy zaułek. Nim używając ławy, wyłamali solidne, nabite ćwiekami dębowe deski, była już daleko… I nigdy nie poczuła ani śladu wyrzutów sumienia.
– Więc wiesz, jak to jest z mężczyzną? – zapytał Ihor. – Jak się to u was mówi, iść do łóżka…
– Nie jestem dziewicą, jeśli o to ci chodzi. Odprężył się lekko.
– Dziewczyna, która znajdzie coś takiego, zaczyna… – Zawahał się na moment, zezując na zarumienioną, nie wiedzieć czemu, Katarzynę. – Wiecie, jak to jest… – Strzelił spojrzeniem gdzieś w bok. – Najczęściej u kobiety w odpowiednim wieku pojawia się naturalna potrzeba bliskości, zaczyna rozmyślać, snuć erotyczne fantazje, marzyć o przyjemnościach zmysłowych.
– No tak. – Alchemiczka kiwnęła niecierpliwie głową. – To chyba normalne…
– Najczęściej jest tak, że pojawia się ten jeden jedyny, i to trochę jakby przekręcić kluczyk w stacyjce samochodu.
Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Agentka też się lekko uśmiechnęła, ale słuchała go nadal z uwagą. Czuła, że mimo nieporadności w mówieniu po polsku, ma im do przekazania coś bardzo ważnego.
– Źle powiedziałem? – zafrasował się. – Przepraszam, oglądałem dużo waszej telewizji, ale niewiele miałem okazji, by pogadać…
– Bardzo trafnie – pochwaliła Katarzyna. – Tylko my raczej używamy poetyckich przenośni, a nie technicznych.
– Przepraszam, ale użyję jeszcze jednej. Samochód można uruchomić kluczykiem albo wyrwać stacyjkę i spiąć druty na krótko – powiedział to takim tonem, że momentalnie spoważniały. – Wtedy też pojedzie, ale jakby niezależnie od swojej woli.
– Czyli u dziewczyny, która znajduje coś takiego… – Informatyczka domyśliła się natychmiast. – Uruchamia się…
– Pojawia się to wszystko, co byłoby później, w bardziej stosownym momencie. Zaczyna zachowywać się jak… – Spojrzał wymownie na klacz pasącą się nad strumieniem.
– Rozumiem. – Stanisława powstrzymała kolejne, być może jeszcze bardziej „poetyckie" porównanie.
– I wtedy pojawia się on. Najczęściej przybiera postać przystojnego nieznajomego, czasem zabija kogoś, kogo ona zna, i zajmuje jego miejsce. Jeśli długo był uśpiony, zjada mózg zabitego, aby przejąć wiedzę o świecie, o tym, kto jest kim w okolicy. Tak łatwiej ukryć mu się wśród ludzi. Dziewczyna nie zorientuje się, że to obcy. Zresztą znalezisko mąci jej myśli. Może wytwarza się też u niej bardzo dużo hormonów, tak że jest pobudzona i oszołomiona jednocześnie. Aż dochodzi między nimi, no wiecie…
– Wiemy – ucięła.
– Tylko że dziewczyna z dnia na dzień słabnie i w końcu, gdy pozwoli się posiąść, umiera. Czasem się zorientuje, jeśli zna tę legendę i skojarzy, co się dzieje. Tylko już nie potrafi się przed żmijem ukryć. Ten odnajdzie ją wszędzie. W każdej kryjówce, nawet jeśli wyjedzie i osiedli się w innym miejscu. Przed nim nie ma ucieczki. Może przebyć i tysiąc kilometrów.
– Czyli on śledzi i odnajduje ją przez ten przedmiot – domyśliła się agentka. – A gdyby się go pozbyć?
– To jedyna szansa. Dlatego pomyślałem, że jakaś dziewczyna tu, we wsi, zorientowała się i wyrzuciła medalion do stawu. Póki leżał na dnie w mule, żmij spał albo polował gdzie indziej. Ale Monika znalazła wisiorek i zawiesiła na szyi. To go obudziło i skłoniło do poszukiwania.
Milczały, patrząc na wieś. Księżniczka wyszła z dworu, przeciągnęła się leniwie, a potem legła w hamaku. Koń zarżał, domagając się trochę ruchu, ale zignorowała go.
– Wszystko pasuje – powiedziała wreszcie Stanisława. – A gdybyśmy jej zabrali tę błyskotkę i zakopali albo zniszczyli?
– Przez jakiś czas będzie otumaniona, a potem wróci do, nazwijmy to, stanu pierwotnego – odparł. – Ale to nie rozwiązuje problemu.
– To znaczy?
Wyjął z pochwy przy pasku huculski nóż z drewnianym trzonkiem. Przeciągnął w zadumie po przedramieniu, sprawdzając na porastających je włoskach ostrość klingi.
– Jeśli po prostu straci trop, wcześniej czy później dopadnie inną dziewczynę. My jesteśmy świadomi tego, co się dzieje. Kolejna ofiara nie będzie miała żadnych szans. I nikogo, kto mógłby przyjść jej z pomocą.
– Czy jesteśmy w stanie go zabić? – Oczy Katarzyny pociemniały. – Bo chyba trzeba będzie.
Patrzył gdzieś w przestrzeń. Dłoń mocniej zacisnął na rękojeści kozika. Zrozumiały, że ten silny i odważny mężczyzna z trudem stara się pokonać strach.
– Musimy go zniszczyć – powiedział. – Nie ma wyjścia. Inaczej będzie zabijał w nieskończoność. Tak, Monikę też bym zabił, gdyby była prawdziwym wampirem. – Uprzedził niezadane pytane. – My, górale… – Nie dokończył myśli, ale zrozumiały, co chce powiedzieć.
– Jak to zrobimy? – Agentka przeszła do konkretów. – Znasz jakieś pewne sposoby czy tylko legendy?
Skrzywił się.
– Srebrna, poświęcona kula. Tak mówił mój pradziadek. Mam niezły samopał.
– A ja rewolwer i krócicę Alchemika – zadeklarowała dziedziczka. – A także trzy szable.
– Hm, osiem strzałów. Przydałoby się jeszcze coś, nie wiemy, jaką to bydlę ma odporność – rozważała Katarzyna. – Najlepiej byłoby użyć czegoś poważniejszego, seria z kałacha, kule dum-dum. Może nawet i srebrnych trzeba by użyć.
– Jest nas troje. Szkoda, że nasz przyjaciel nie żyje… On wiedziałby, co robić w takim wypadku – westchnęła Stanisława.
– Czworo. Mój brat już wie. Ubezpieczy od strony okna. Na wypadek gdyby to próbowało uciec. Mało nas.
– Znam dwóch łowców wampirów, ale nie zdołamy ich tu szybko ściągnąć. Kto wie, może w ciągu kilku dni…?
– Nie mamy już na to czasu. – Ihor pokręcił głową. – Dziś chyba nastąpi finał.
– Skąd wiesz? – zdziwiła się agentka.
– Pawło przypadkiem zobaczył ich wczoraj razem. Powiedzmy, że przekroczyli wspólnie pewną granicę. Ale jeszcze nie ostateczną.
– Jeśli wymknie się na koniu, nie dogonimy jej – zadumała się Stanisława.
– Wiem, dlatego pozwoliłem sobie podać klaczy trochę ziółek. Do jutra będzie miała straszliwą sraczkę. A Monikę… Cóż, uwięzimy i użyjemy jako przynęty.