– Dziękuję. Do zobaczenia – odłożyłem słuchawkę i wyczerpany opadłem na łóżko.
Przez kolejne dni, niczym szachista przygotowujący się do arcyważnego pojedynku, ćwiczyłem w wyobraźni czekającą mnie wkrótce rozmowę, wynajdując rozmaite posunięcia i całe kombinacje, by w każdej sytuacji mieć jakiś punkt odbicia. Że interesujący mnie temat prędzej czy później wypłynie, to było oczywiste. Nie mogło nie paść pytanie, kto uczy mnie francuskiego. Więcej, aż narzucała się myśl, że padnie ono od razu, na samym początku spotkania. A nawet gdyby nie padło, to jeszcze żadne nieszczęście, bo przecież bardzo łatwo można je sprowokować.
No dobrze, ale co dalej? Co zrobić, jeśli pan Jerzyk, z jakiegokolwiek powodu, w ogóle nie zareaguje na nazwisko Madame? Gdy przejdzie nad nim do porządku dziennego – jakby nigdy o nim nie słyszał? Oczywiście, zawsze można podjąć działanie zaczepne, rzucając niby od niechcenia, powiedzmy, takie pytanie: „Nie zna jej pan przypadkiem?” Lecz to – to już ostateczność. Przede wszystkim należało uważać, aby się nie odsłonić; by nie padł cień podejrzenia, że węszę za czymś innym. Myśl, że ktoś mógłby odkryć moje prawdziwe intencje i powziąć przypuszczenie, że jestem w niewoli Madame, wprawiała mnie w istny popłoch i przenikała strachem, który mnie obezwładniał.
Wstyd – oto tyran mej duszy, nieprzyjaciel poznania, wymuszający na mnie działanie pod pseudonimem, w konspiracyjnym przebraniu.
Ach, żeby tak pan Jerzyk, na samo hasło nazwiska, bez żadnej zachęty z mej strony, dał się ponieść wspomnieniom i popadł w trans narracyjny, snując przed mymi uszami jedną historię za drugą z życia młodej Madame – byłoby to cudowne! Słuchałbym tego wszystkiego z udaną obojętnością, rzucając tylko czasami podtrzymujące „no, no…” a nawet nieco śmielsze „naprawdę? coś podobnego!” – Niestety, liczyć na to – znaczyło oddawać się mrzonkom.
10. Pieśń Wodnika i Panny
Czas dzielący mnie od wizyty u pana Konstantego i spotkania z Jerzykiem upłynął mi również pod znakiem pokusy (a także walki z nią), by zrobić jakiś użytek z tego, co już wiedziałem.
Na kolejnej lekcji francuskiego miejsce rutynowej konwersacji zajęła głośna lektura popularno-naukowego artykułu w jakimś bajecznie kolorowym periodyku, na temat budowy kosmosu. Madame wypisywała na tablicy kluczowe pojęcia, takie jak „Układ Słoneczny”, „Wielki Wóz”, „Droga Mleczna”, które należało notować w zeszycie. W sumie uzbierało się w ten sposób dobrych kilkanaście nowych wyrazów. Na koniec zadała wypracowanie do domu. Trzeba było napisać coś na dowolny temat związany z kosmosem lub kopułą niebieską, tak aby jeszcze poszerzyć zasób słów z tej dziedziny.
Tym razem zadanie sprzyjało moim celom. Pomysł przyszedł mi już na lekcji, tak że w domu pozostało mi tylko rzecz opracować pod względem językowym. Oto co napisałem (dla ułatwienia lektury przytaczam tekst w tłumaczeniu):
„Gdy mówimy o niebie, o planetach i gwiazdach, przywodzi to również na myśl domenę astrologii – przyrodniej czy starszej siostry wiedzy o kosmosie – zwanej Królową Nauk przez dobrych wiele stuleci. Astrologia zakłada, że ciała niebieskie, układy gwiazd i planet, wpływają na glob ziemski, zwłaszcza zaś na człowieka, na jego los i charakter.
Zasadnicze pojęcia właściwe astrologii to zodiak i horoskop. Zodiak to gwiezdna obręcz na niebieskiej sferze, dwanaście konstelacji, wzdłuż których nasze Słońce wędruje w ciągu roku. Konstelacje te mają swoje nazwy i znaki. Ich geneza i sens toną w mrokach przeszłości, w mitach i dziwnych legendach starożytnego świata.
W świetle dzisiejszej nauki ta rozległa domena jest raczej poezją niż wiedzą, dziecinnym fantazjowaniem. A jednak są jeszcze ludzie, którzy jej nadal ufają. I nie są to bynajmniej tylko nieoświeceni. Astrologia bowiem to rodzaj wyzwania dla nowoczesnej nauki – synonim tajemnicy, innej drogi poznania.
Ów problem wątpienia w Naukę i fascynacji Magią w niedościgniony sposób wyraził J. W. Goethe w swym arcydziele Faust. Oto co zaraz na wstępie mówi jego bohater, który zgłębiwszy arkana nieomal wszelkiej wiedzy, uznał, że stoi w miejscu:
a zwłaszcza w chwilę później, gdy bierze do ręki tom przepowiedni Michela de Nostre-Dame, szesnastowiecznego lekarza, uchodzącego za największego astrologa ery nowożytnej (nawiasem mówiąc, Francuza):
Co do mnie, przez długi czas odnosiłem się do astrologii i horoskopu z ogromnym sceptycyzmem. Aż wreszcie – niczym Faust – sięgnąłem po ‘tajemniczą księgę Nostradama’, czyli po jego Centuries astrologiques z 1555 roku. Zacząłem czytać, studiować, a zwłaszcza badać i sprawdzać, na ile mój horoskop znajduje potwierdzenie. Byłem zdumiony wynikiem. Wszystko mi się zgadzało.
Urodzony we wrześniu, dokładnie: dziesiątego, jestem spod znaku Panny.
Panna to żywioł Ziemi, a Ziemia to stałość i pewność. Ludzie tego żywiołu mają jasny cel w życiu i pewnie ku niemu zmierzają. Cechuje ich logika i racjonalne myślenie. Są precyzyjni i pilni. Nie ustąpią, dopóki nie rozwiążą problemu, jaki sobie postawią. Do wszystkiego podchodzą z namysłem i metodycznie. Ta skłonność do porządku bywa czasem przesadna, a nawet chorobliwa. Panna staje się wtedy niewolnicą swych zasad. Ludzie spod znaku Panny odznaczają się wreszcie doskonałą pamięcią, znają się na muzyce i dobrze grają w szachy.
Czyż charakterystyka ta nie jest obrazem mojej osoby? Niechaj poświadczą to ci, co znają mnie nie od dzisiaj.
Wiem, wiem… Znam zastrzeżenia! Że tego rodzaju portrety można dowolnie cieniować. – Dobrze, lecz cóż powiedzieć, gdy zgadza się coś więcej niż tylko mglisty portret? Gdy natrafiamy na ślady daleko głębszych powiązań?
Pragnę przedstawić sprawę, która, gdy ją odkryłem, po prostu mną wstrząsnęła…”
(O ile do tego miejsca rzecz, przynajmniej w zarysie, miała ręce i nogi, o tyle od tych słów zaczynała się blaga.)
„Zacząć trzeba od mitu o Wodniku i Pannie.
Z pewnością każdy z nas zadawał sobie pytania, dlaczego znaki zodiaku to w większości zwierzęta; i czemu akurat takie; i czemu wśród nich jest Waga, a zwłaszcza dwoje ludzi; a wreszcie, dlaczego tych dwoje to właśnie Wodnik i Panna, a nie po prostu mężczyzna i nie po prostu kobieta.
Otóż pradawne podania, które stanowią źródło tej misternej konstrukcji, opowiadają historię Kosmicznego Podziału.
Na początku był Monos, homogeniczny byt, zamknięty i nieskończony niczym powierzchnia kuli. Ta zasada istnienia była jednak wadliwa: Monos w swej monomanii zapadał się w głąb siebie i szukał samozagłady. Wreszcie, po osiągnięciu krytycznego momentu – jakby w ostatnim odruchu ginącej woli istnienia – wydobył z siebie głos. Powiedział ‘ja’: ‘ja jestem’, a przez to się usłyszał, a skoro się usłyszał, przestał być monolitem: stał się Głosem i Słuchem. Podzielił się, rozdwoił. Słowem, poprzez akt mowy przemienił się w Heterosa.
Ta nowa zasada istnienia do dzisiejszego dnia stanowi fundament świata.
Zodiak w przemyślny sposób wyraża ów dualizm. Wszystko co jest, jest podwójne, ma ‘tezę’ i ‘antytezę’, które jak w wiecznym konflikcie wprawiają świat w wahanie. Cecha ta jest właściwa wszelkim formom istnienia. Stąd właśnie naprzód dwie Ryby, a dalej – bliźniacza para. Rys dwoistości widzimy niemal u wszystkich zwierząt: Baran, Byk, Koziorożec mają podwójne rogi; Skorpion zaś oraz Rak – podwójne przednie szczypce.
Najdoskonalszą formą, jaką dwoisty byt zdołał przybrać w naturze, jest para dwojga ludzi: właśnie Panna i Wodnik. Każde z nich, w oderwaniu, jest istotą niepełną, dopiero razem, w złączeniu, tworzą całość i jedność. O ile para Lew-Strzelec jest parą nieprzyjaźni, parą konfliktu i walki (człowiek zmaga się z bestią, jaka w nim ciągle tkwi, i pragnie ją w sobie zabić), o tyle Panna i Wodnik stanowią parę miłości: to ‘plus’ i ‘minus’ kosmosu, to jego dwa bieguny przyciągające się wzajem, tworzące między sobą magnetyczne napięcie.
Echo tej pięknej idei pobrzmiewa w poemacie boskiego Florentczyka – jeszcze w XIV wieku! Przypomnijmy w tym miejscu ostatni wiersz tego dzieła. Oto jak Dante kończy swoją Boską Komedię:
M i ł o ś ć, która porusza Słońce i inne gwiazdy.
Ale to jeszcze nie wszystko, co mówią prastare mity o Wodniku i Pannie. Okazuje się oto, że owa królewska para, która ciążąc ku sobie porusza cały świat, mieni się znaczeniami. Z jednej strony, z wyglądu, jest to młoda dziewczyna i dojrzały mężczyzna. Z drugiej, ze względu na to, co postaci te robią, każda z nich wyobraża przeciwne sobie żywioły.
Wodnik tkwi na pustkowiu i poi spragnione ryby. Uważnie przelewa wodę z wiecznie pełnego dzbana. Panna zaś siedzi lub klęczy i z gęsim piórem w ręce patrzy w zadumie w dal.
Co znaczą te czynności, te przedmioty, te pozy?
Naprzód zwróćmy uwagę na podstawową różnicę: otóż o ile Wodnik wyraźnie jest czymś zajęty (wylewa z naczynia wodę), o tyle Panna – praktycznie – raczej nie robi nic. Marzy… patrzy… chce pisać? – nie jest to jednak praca.
Następnie przypomnijmy, czego symbolem jest woda. Woda w różnych kulturach jest nieodmiennie symbolem źródła lub prapoczątku. Jest to materia prima. Na przykład, w tradycji indyjskiej, w wodzie tkwi Jajo Kosmiczne, a w hebrajskim Genezis, u zarania wszystkiego, właśnie ponad wodami unosi się Boży Duch. Dlatego też woda jest zawsze łączona z pierwiastkiem żeńskim, z płodnością, z ciemną głębią, z życiodajną potęgą.