– Czy ona jest groźna dla otoczenia? – spytał surowo pierwszy.
– Groźna… nienormalna… – zaszemrali widzowie.
– To sklep dla porządnych ludzi! – zawołała jedna z ekspedientek.
– Narobiły zniszczeń! Kto za to zapłaci?! – krzyknęła druga.
– Chciała ją tu porzucić! – oskarżyła Ewę jakaś kobieta.
– Znamy takie matki – ocenił surowo drugi z policjantów.
– Jak pan śmie… – zaczęła Ewa gwałtownie, ale urwała z poczuciem skrajnej bezradności i winy.
Myszka, rozczochrana, spocona, śliniąc się obficie, wpatrywała się ze strachem w umundurowanych mężczyzn. Mama mówiła tak szybko, że dziewczynka nie nadążała ze zrozumieniem. Ludzie, którzy osaczyli ją w sklepie, szli za nimi i już ich nie odstępowali. Myszka znowu otwarła usta do krzyku, ale Ewa odruchowo zatkała jej buzię i powiedziała coś do policjantów.
– Rozejść się – powiedział ospale jeden. Tłumek nieco się cofnął. Drugi z mężczyzn wyjął zza pasa telefon i powiedział kilka niezrozumiałych zdań. A potem już tylko wszyscy stali, milcząc: mama, Myszka, dwóch groźnych policjantów, którzy zerkali na nią z lękliwą, lecz bezlitosną ciekawością, i pełni emocji widzowie.
Pod supermarket zajechał samochód. Był zielony i Myszka od razu rozpoznała auto taty. Choć nigdy go nie dotykała, znała na pamięć śliską połyskliwość jego karoserii i miękkość foteli. Niekiedy śniło się jej, że wsiada do pachnącego, chłodnego wnętrza i tata mówi: “Gdzie chcesz jechać, Myszko…?” A Myszka odpowiada cichutko: “Tam gdzie wszyscy tańczą…”
Tata wyjątkowo nie biegł, ale szedł w ich stronę bardzo powoli, ociągając się.
“Zbliża się… Tata się zbliża”, pomyślała Myszka. “Tata stanie koło mnie. I wszystko już będzie dobrze”.
Tata rzeczywiście stanął blisko niej. Rozmawiał z mężczyznami w mundurach, udając, że nie widzi ciasnego wianuszka gapiów. Myszka patrzyła na niego zachłannym wzrokiem i miała uczucie, że jego twarz, mimo wiosennej pory, powleka chłodny szron.
A potem tata, mama i Myszka wsiedli do samochodu.
– Au…! – zaśmiała się krótko dziewczynka i z rozjaśnionymi oczami spojrzała na szerokie plecy taty. Poczuła się bardzo szczęśliwa. – Au… Ta! O! – powtórzyła grubym głosem, ale mama i tata milczeli jak zaklęci.
Myszka zamilkła, spłoszona. Miała uczucie, że chłodny szron z twarzy taty powoli pełznie ku mamie, a potem wypełnia cały samochód. Nagle w wesołym, zielonym aucie zrobiło się szaro i zimno. I choć spełniło się jej marzenie – jechała z tatą tym niedostępnym wcześniej samochodem – poczuła się jak w pułapce. Nie zdziwiła się, że mama płacze. Też chciała płakać, ale łzy nie chciały płynąć.
– Ma, taaaa… – wybełkotała, czekając, aż mama ją przytuli i pocieszy, powie^ że wprawdzie stało się “małe nieszczęście”, ale za chwilę wszystko będzie dobrze. Lecz mama odwróciła głowę.
“Mamo, tatusiu… Ja tańczyłam… Mamusiu, tato… tańczyłam…”, mówiła Myszka, nie umiejąc przekształcić myśli w słowa. Były takie proste, jednak nie przechodziły przez usta. Żadne ze słów nie umiało wyjść z ust takie, jak je słyszała i układała w myślach. Zawsze wychodziły zniekształcone i bełkotliwe. I tylko tam, w Ogrodzie, po raz pierwszy w życiu przekonała się, że umie mówić. Wąż ją rozumiał. Drzewa, kwiaty i wszelkie stworzenia ją rozumiały. Ona rozumiała samą siebie. Ale dopiero po zjedzeniu jabłka… Jednak jabłko w supermarkecie nie było tamtym jabłkiem. Otworzyła usta, by jeszcze raz coś powiedzieć – i zaraz je zamknęła.
“Ona znowu tańczyła. Tańczyła w publicznym miejscu, wśród obcych ludzi, wykonując te swoje okropne ruchy. I rozebrała się jak wtedy w holu. I załatwiła się na oczach wszystkich… Jest teraz brudna, śmierdzi, a ja musiałem potwierdzić, że to moja córka”, myślał tymczasem Adam, który bezbłędnie rozpoznał słowo “taaa”. Prowadził auto mechanicznie, wściekły, nieszczęśliwy, pełen upokorzenia. I równocześnie, niemal bez udziału woli, zastanawiał się, dlaczego Myszka tak rozpaczliwie pragnie tańczyć. “Ona wierzy, że poprzez taniec wyrwie się z tej skorupy”, pomyślał, a potem dotarło do niego, że skoro coś ma się wyrwać z tego nieforemnego ciała, to znaczy, że w środku tkwi jakaś inna, nie znana mu istota.
Szybko odepchnął tę myśl. Dzisiejsze zdarzenie pokazało jasno, że to on ma rację, gdy chce ostatecznie rozwiązać tę sprawę. Do tej pory usiłował zapewnić Ewie z Myszką środki do życia i po prostu im nie przeszkadzać, pod warunkiem że one nie będą przeszkadzały jemu. Ale właśnie dziś jego dobra wola została wystawiona na próbę. Wciągnęły go w to. I to jak… Jego asystentka odebrała telefon z policji. Zapewne już wie całe biuro… Musiał wyjaśniać dwóm przedstawicielom porządku, że “tak, tak… moja żona jest dobrą matką… nie, ona nie porzuciła niedorozwiniętego dziecka; to dziecko nie jest groźne dla otoczenia; nie, nie mogło nikomu nic zrobić… ugryzło ekspedientkę…? może się przestraszyło? Przecież to dziecko, a nie wściekłe zwierzę… Oczywiście, zapłacę przyzwoitą sumę w ramach rekompensaty… To nieprzewidziany zbieg okoliczności… Zwykle córka zachowuje się spokojnie, a żona jej pilnuje… Tak, ma dom i oboje rodziców… Jestem ojcem, oczywiście… Nie, nie, to się już nie powtórzy, daję osobistą gwarancję…”
Tłumaczył to wszystko, czując na sobie spojrzenia obcych ludzi, którzy otaczali ich zwartym kordonem rozgorączkowanych, nachalnych spojrzeń.
– Proszę, oto moja wizytówka – powiedział na końcu, a zatem zrobił to, czego poprzysiągł sobie, że nigdy nie zrobi: poręczył za Myszkę swoim nazwiskiem. To było tak, jakby ją uznał.
A teraz obie jechały jego autem. Jechały z nim pierwszy raz od dnia, gdy – milczący, przygnębiony i wściekły – przywiózł je ze szpitala. Malutką Myszkę, dziesięciodniowe niemowlę; jej obecny wygląd, zachowanie i stopień niedorozwoju przekroczyły jego najgorsze przewidywania. I Ewę, którą przecież kochał i która wciąż miała szansę odwrócić to, co uczyniła: wystarczyło oddać to dziecko do odpowiedniego zakładu, i znowu mogli stać się idealnie dobranym, zakochanym w sobie małżeństwem. Zaklął półgłosem, dosadnie, wulgarnie, tak jak nigdy dotąd tego nie robił.
Kątem oka ujrzał, że Myszka objęła płaczącą matkę grubymi rączkami. Jak przewidział lekarz, była gruba, bardzo gruba i nie potrafiła opanować łakomstwa. Prawie wszystkie dzieci z DS były grube i łakome. Prawie wszystkie jadły za dużo. Ze strachu, jak mówił lekarz (“dzieci z DS przedłużają czynność jedzenia, gdyż to je uspokaja i daje chwilowe poczucie bezpieczeństwa oraz zadowolenia”).
– Neee paaaa… Neee paaaa… – bełkotała Myszka do matki.
– Ja nie płaczę – odparła Ewa, szlochając, i objęła córkę gwałtownie, boleśnie, do czego Myszka już przywykła.
Adam nie powiedział ani słowa. Zatrzymał auto przed domem, nie patrzył, jak wysiadają, i natychmiast odjechał z powrotem.
Ewa połykała tabletki i chodząc nerwowo po mieszkaniu, rozpamiętywała słowa lekarza:
– To jedna z cięższych postaci downa, musi pani to zrozumieć. I jeszcze jest tu coś, co jest podobne do porażenia mózgu, choć trochę inne. Nietypowe. Informowałem o tym pani męża – mówił lekarz z rutynową łagodnością.
– Kiedy? – zdziwiła się Ewa.
– Dawno temu – spłoszył się lekarz. Obiecał Adamowi dyskrecję, w zamian za honoraria, niezależne od rutynowego leczenia. – Te dzieci często się rozbierają i załatwiają pod siebie. Może ona robi to na złość?
– Ona nie robi tego na złość – ucięła Ewa.
Była pewna, że Myszka rozbiera się nie z gniewu, nerwów czy strachu. Czuła, że coś chce w ten sposób wyrazić. Nie wiedziała, co, a córka nie potrafiła tego powiedzieć.
– To na pewno agresja – mówił lekarz. – Naturalna, wzmożona agresywność, typowa cecha dzieci upośledzonych. No i ta ciemna plamka… Nie ma sensu, żebyśmy robili trepanację czaszki, aby ją zdiagnozować, zwłaszcza że operacja nie poprawi stanu dziecka, a może zagrozić jego życiu. Ale to coś uciska ważne ośrodki w mózgu i czyni jej schorzenie bardziej nietypowym niż w zwykłym przebiegu DS.
– To rozbieranie zdarzyło się już kilka razy. Czy będzie się powtarzać? Czy jest możliwe, że ona zrobi to w miejscu publicznym? Na przykład w szkole, gdyby do niej poszła? – pytała wówczas zdenerwowana Ewa, nie przewidując, że TO zdarzy się w supermarkecie.
– Może to zrobić gdziekolwiek – odparł lekarz współczująco.
– I to nie minie z wiekiem? Lekarz pokręcił głową.
– W tej chorobie, proszę pani, niewiele rzeczy mija z wiekiem. Więcej się pojawia.
I teraz Ewa, przywołując słowa lekarza, łykała kolejne tabletki, popijając koniakiem, i chodziła, chodziła, chodziła bez sensu po całym domu: hol, kuchnia, hol, salon, hol, sypialnia, hol, zamknięte drzwi gabinetu, hol…
– Taaaaaa… Taaaaaa… Maaa, taaa – mówiła Myszka grubym, chrapliwym głosem, drepcząc za nią uparcie, by towarzyszyć jej w tym bezsensownym marszu.
– Oooch, odczep się wreszcie z tym bełkotem! – krzyknęła Ewa histerycznie, ruszyła biegiem i zatrzasnęła za sobą drzwi salonu.
Myszka usiadła w holu i wzięła do ręki nagą Barbie. Wykręciła jej nogi i ręce, skołtuniła fryzurę. Zaczęła uderzać lalką o ścianę, mocno, mocniej, coraz mocniej – ale Barbie była niezniszczalna. Rzuciła ją z powrotem na podłogę i zaczęła kiwać się miarowo to w przód, to w tył.
I stał się wieczór, dzień siódmy. Dzień odpoczynku.