Dorota Terakowska
Poczwarka
W przeddzień
…wokół była ciemność. I wody. Gęste, ciepłe, śluzowate. Dziecko tańczyło wśród nich spokojne i bezpieczne, lekkie i zwinne. Chciało tak wiecznie tańczyć. Na zewnątrz czyhały liczne niebezpieczeństwa: potężna grawitacja, wielookie i obce spojrzenia, obojętność lub nadmiar współczucia. Dziecko wiedziało o tym, zanim wypłynęło na suchy, bezlitosny świat. Lecz było Darem Pana i nie mogło zostać tam, gdzie chciało. Pan rozdaje swoje dary, nawet te niechciane. Nic nie zostawia dla siebie.
Gdy Adam zobaczył w szpitalu skośnie opadające fałdki nad oczami nowo narodzonej córeczki, skrzywił się zabawnie i spytał:
– Urodziłaś Azjatę? Moda na egzotykę?
– Nie żartuj. To niedobry żart – odparła Ewa.
– Co w nim złego? – zdziwił się, nie odrywając oczu od niemowlęcia. – Mógłbym też powiedzieć “mała Chinka”, “Mongołka” lub “Japonka”…
– Wszystko, byle nie mongołka – odparła Ewa i zagryzła usta. “Byle się nie rozpłakać. Jeszcze nie. Mogę się przecież mylić”, pomyślała z nadzieją.
– Czemu nie? – zdziwił się Adam. – Ma w sobie coś azjatyckiego. Gdybym ci nie ufał, tobym podejrzewał, że mnie zdradziłaś – zaśmiał się.
“Te jego żarty… Jak ja ich czasem nie cierpię”, myślała Ewa, zmuszając się do uśmiechu.
– Nie, tylko nie mały mongoł – powtórzyła błagalnie.
“Czy on naprawdę nigdy nie słyszał o mongolizmie? Czy naprawdę wie tylko, co to hossa, bessa, parkiet, lobbing, e-biznes? Czy słowo «down» kojarzy mu się wyłącznie ze spadkiem notowań na giełdzie? «Down» i «up» lub «Dow Jones»?”
– Odrobina azjatyckości jest nawet sexy u dziewczynki – zażartował tymczasem jej mąż.
– Boże… – westchnęła słabo Ewa. – Zaczeka] z tym komplementem, aż będzie miała piętnaście lat.
– Lolita miała dwanaście – zaśmiał się Adam, a jego śmiech odbił się echem od wykafelkowanych, lśniących ścian izolatki. Ewa się wzdrygnęła.
Rodziła w najdroższej prywatnej klinice, jaka była w mieście. Dziecko Adama musiało mieć wszystko, co najlepsze. Wprawdzie z założenia miało być synem. (Kiedyś będzie supergwiazdą informatyki i giełdy, cieszył się, zanim ujrzeli ten cudaczny obraz USG, w którym on dopatrzył się wyłącznie zdumiewającego chaosu, ona ujrzała jedynie malutkie bijące serce, ale doktor bezspornie określił płeć embriona). Ku zdumieniu Ewy Adam łatwo pogodził się z faktem, że to córka.
– Prestiżowa uczelnia, dobry mąż – nakreślił w czterech słowach przyszłość małej istotki, zanim jeszcze przyszła na świat. A teraz leżała tu, obok matki, i nad jej zamkniętymi oczkami wypiętrzały się dwie grube, skośne fałdki. Zbyt grube. Zbyt skośne.
– Wszystko, tylko nie mongolizm – wyszeptała Ewa do siebie, gdy Adam już opuścił izolatkę, pozostawiając po sobie mocny zapach markowej wody toaletowej, zmieszany z mdłymi, perfumowanymi wyziewami wielkiego bukietu róż.
Nie wiedziała prawie nic o mongolizmie, o odmianach i stopniach tej choroby, o możliwościach leczenia, znała tylko jej zewnętrzne objawy. I tym bardziej się bała.
Darami Pana są ziemia, niebo, dzień i noc, kwiaty i nasiona, drzewa, ptaki, myszy, węże, słonie, wichry, pioruny, tornada, wulkany – i ludzie. Darami Pana są leż dzieci, gdy trzeba usprawiedliwić ich pojawienie się na ziemi.
…bo na początku Pan stworzył niebo i ziemię. Ziemia była niekształtna i oblana wodami. A w wodach tańczyło Dziecko. Nie ono jedno. I było tam ciemno, bezpiecznie, zacisznie. Tak powinno zostać. Ale Pan śpieszył się, czekało na niego mnóstwo fascynujących rzeczy do stwarzania, nieskończony trud i zaskakujące niespodzianki, więc powiedział szybko:
– Niech się stanie światłość…
I poprzez wody przeniknęła oślepiająca jasność, zmieniając je z ciemnych w przejrzyste.
– TO JEST DOBRE – powiedział Pan, z malutkim cieniem wątpliwości. Wątpliwości towarzyszyły mu zawsze. Pomyłki też. Doskonałość trafiała się rzadko.
– To jest straszne – pomyślało Dziecko, tracąc poczucie bezpieczeństwa. Pomimo że rozpaczliwie się broniło, musiało wypłynąć z zacisznych wód Matki w suchą, groźną i ociężałą światłość ziemi.
I był to przeddzień dnia pierwszego, a trwał ów przeddzień wiele długich lat.
– Czy siostra włoży je do flakonu? – spytała Ewa, wskazując na gigantyczny bukiet róż, lecz pielęgniarka pokręciła niechętnie głową:
– Za dużo tych kwiatów. Zbyt ostry zapach. Dziecko nabawi się alergii.
– To zostawmy trzy róże, a resztę dajmy biednym kobietom – zaproponowała.
– W tym szpitalu nie ma biednych kobiet. I po co biednym kobietom kwiaty? – odparła obojętnie pielęgniarka. – Wystawię je na korytarz.
Gdy ruszyła ku drzwiom z tym ogromnym bukietem róż (“jak to pasuje do Adama”, myślała Ewa), zatrzymał ją cichy głos pacjentki:
– Siostro, proszę spojrzeć na moją córeczkę…
– Ładna, ładna, wiem. Najpiękniejsza. Wszystkie matki rodzą ósmy cud świata – uśmiechnęła się pobłażliwie pielęgniarka. W tej luksusowej klinice płacono jej także za komplementy wobec pacjentek i ich narodzonych dzieci.
– Nie. To nie tak… – szepnęła Ewa. – Proszę przyjrzeć się jej oczom.
– Mamy piękne oczka, co? – zaśmiała się kobieta, podchodząc ze znużeniem do niemowlęcia. Pod koniec całodobowego dyżuru nogi już jej nie niosły, a kaprysy pacjentek denerwowały.
– Mamy piękne oczka – wymamrotała rutynowo, ale wpatrując się uważnie w twarz maleńkiej istotki, powtórzyła wolniej: – Oczka… tak.
Ewa natychmiast usłyszała wahanie w głosie kobiety.
– Czy to… Czy siostra nie myśli… Ta fałdka… Czy siostra nie mogłaby… – bełkotała, pragnąc jednak nie zadać tego pytania i nigdy nie otrzymać odpowiedzi. Miała przeczucie, że ją zna, że nikogo nie musi pytać, bo to słowo i tak padnie. I już nie w beztroskich żartach, i nie w jej głowie. Padnie głośno, wyraźnie i – nieodwracalnie.
– Mamy dobrego pediatrę. Jutro do pani zajrzy – odparła wymijająco pielęgniarka. – Ale położnik ocenia, że dziecko ma siedem w skali Apgar. Niezły wynik! – dorzuciła ze sztucznym ożywieniem.
– Niezły – przyznała Ewa – lecz ta skala nie dotyczy psychiki – dodała szeptem, sama do siebie, gdyż pielęgniarka była już za drzwiami.
Sucho. Światłość w ciemności. Donośne, zgrzytliwe dźwięki. Zmiany barw. Niezliczone odcienie czerni. Zdumiewająca, przejrzysta, prawie kryształowa biel, rozdzierająca się spazmatycznie na siedem odcieni tęczy. Zaskakujące melodie słów i melodie ciszy. Huczący Głos, który przetacza się nad Stwarzanym jak odległy grzmot. Pytanie, skierowane nie wiadomo do kogo, na które nie oczekiwał odpowiedzi, choć tyle w nim było niepewności.
– TO JEST DOBRE…
Dziecko poczuło, że TO nie jest dobre. I że nie chce być dla nikogo Darem. Zapragnęło wrócić, ale powrotu nie było. To była podróż w jedną stronę. Długa podróż, gdyż długie było stwarzanie.
Słowo “down” padło w trzynastej minucie badania niemowlęcia przez pediatrę.
– …mały mongoł – powiedziała głucho Ewa.
– Owszem, czasem nazywamy to mongolizmem, częściej zespołem Downa, ale wolimy inną nazwę, która powszechnie się przyjęła: muminek – wyjaśniał lekarz nienaturalnie ciepłym głosem. – Lubimy to określenie. Stosujemy je na co dzień. Jest ładne. Serdeczne. Ma literacki rodowód… Zna pani książki Tove Jansson?
– Mała Migotka – szepnęła Ewa i zaczęła płakać.
Muminki, książkowe i telewizyjne, kojarzyły się z czymś miłym i wesołym. Tymczasem na jej rękach spoczywało niemowlę, które było zaprzeczeniem zarówno tego skojarzenia, jak i wszystkich życiowych planów jej i Adama. W tych planach dziecko miało zamieszkać w nowym, pięknym domu, w starannie urządzonym dziecinnym pokoju, do którego zakupili wszystko, co najlepsze. Były tam nie tylko jasne meble, białe firanki, kremowe zasłony, dywan w kolorze herbacianej róży, stosy ubranek i zabawek, ale nawet poradniki, w zgodzie z którymi mieli to dziecko wychowywać i śledzić jego prawidłowy rozwój.
– Przedszkole anglojęzyczne, lekcje tenisa, komputer od piątego roku życia – mówił Adam.
– Ja bym dołożyła lekcje rysunku i fortepianu. A może baletu? – proponowała Ewa. – Ona może mieć zdolności artystyczne…
Lekarz coś jeszcze mówił, ale go nie słyszała. Jej umysł błądził po ruinach marzeń i planów. Plany były tak dokładnie przemyślane, że nawet data poczęcia została ustalona starannie i z wyprzedzeniem: tuż przed ostatecznym wykończeniem domu i po fuzji firmy Adama ze znanym koncernem, gdy już będą mieć pewność, że wszedł do zarządu.
– …gdy będzie nas stać na zapewnienie dziecku przyszłości – mówił, a ona kiwała zgodnie głową.
Nigdy nie rozumiała koleżanek, które zachodziły w ciążę w czasie studiów i zakładały rodzinę w ciasnym, blokowym mieszkanku, kosztem życiowych marzeń. Według Adama i Ewy dziecko miało być nierozerwalną częścią spełnionych ambicji, a nie wyrzeczeniem się ich.
– Ono ucieleśni wszystko to, co w nas mogłoby być lepsze. I nie będzie ‘Zaczynać od zera, jak my. Od razu skoczy z wysokiego pułapu. Nasze dziecko… eeeech, Ewa… będzie wspaniałe! – powtarzał jej, gdy była w ciąży.
I teraz to dziecko miała w swoich objęciach.
“Ktoś mi je zamienił”, pomyślała, a do jej uszu z trudem docierały słowa lekarza (lekarz widział, co się z nią dzieje, lecz mimo to nie przerywał mówienia. Mimo to, a może właśnie dlatego?):
– …takie dziecko przychodzi na świat jedno na sześćset, siedemset urodzeń. Nie jest pani wyjątkiem, proszę mi wierzyć. Ale kiedyś, jeszcze pięć czy sześć lat temu, mały mongoł byłby skazany na izolację od społeczeństwa, egzystencję na marginesie. Średni iloraz jego inteligencji, IQ, zaczynał się i kończył na około 30 punktach, podczas gdy dziś może osiągnąć nawet 60, przy 120 dla typowej inteligencji. Czyli od dziecka normalnego dzieli je już tylko połowa.