Изменить стиль страницы

Dzień siódmy: ogród

“Tak dobrze się czuję, jakbym się na nowo narodziła. Całkiem jak ten kociak”, myślała Ewa, krzątając się rano po kuchni.

Była dziwnie świeża, wypoczęta i pogodna. Po raz pierwszy od wielu tygodni nuciła, przygotowując śniadanie sobie i Myszce. I kotu. Właśnie, przecież przybył nowy lokator. Był malutki, miał najwyżej dwa-trzy miesiące, więc wystarczy mu mleczna zupa, jak Myszce.

Z okna ujrzała biegnącego Adama. Ale nie biegł, jak zwykle, w stronę garażu, lecz gonił w kółko po trawniku. Jogging…?

“Rozpiera go energia, jak mnie”, pomyślała. Może on też czuje się dziś jak nowo narodzony? Może poranne wiadomości w radiu podały korzystny wskaźnik giełdowy? Kupił akcje, które właśnie poszły w górę?

Ewa nie oceniała Adama. Raczej mu współczuła. Wiedziała, że cierpi, że jest mu źle z Myszką i źle bez nich obu. Jej uczucia do Myszki były złożone, ale mocne. Uczucia Adama były skomplikowane, lecz nieokreślone.

“To on jest niepełnosprawny, nie Myszka”, pomyślała nie pierwszy raz. “Jest niepełnosprawny uczuciowo. Powinien wziąć ze mną rozwód i załatwić to raz na zawsze. Nie może tkwić w pułapce, którą sam sobie stworzył, odrzucając Myszkę i nie odchodząc”.

Patrzyła przez okno, jak biega. Wciąż był młody, miał dopiero czterdzieści pięć lat. Był silny, zdrowy, przystojny. I bogaty.

“Nie będzie miał problemu ze znalezieniem nowej żony”, stwierdziła z żalem.

Nie wiedziała, czy jeszcze go kocha. Zmuszona do dokonania wyboru pomiędzy nim a Myszką, wybrała córkę.

“Ona bardziej mnie potrzebuje”, potwierdziła w myślach swoją decyzję. “Może niektóre kobiety szukają kogoś, komu będą potrzebne, kto będzie ich brzydkim kaczątkiem? Może na tym polega odrębność kobiet?”

Adam biegał, zataczając niewielkie kręgi. Powietrze było rześkie, świeże, jakby w nocy spadł deszcz, a kwiaty z sąsiednich ogródków pachniały intensywnie.

“To mógłby być raj”, pomyślał. “Wystarczyłoby, żeby o ten dom bardziej zadbać, z zewnątrz i wewnątrz…”

Jeszcze dziewięć, dziesięć lat temu Adam chciał się odróżniać od sąsiadów. Jego dom miał być większy i piękniejszy, a rodzina niezwykła. Dziś marzył o przeciętności.

“Przeciętna rodzina i przeciętne, zwykłe dziecko, które nie bełkocze, nie ślini się, nie kapie mu z nosa, nie ma opuchniętych skośnych oczu ani IQ w okolicy 50 punktów. Wystarczyłoby, żeby miało 100, choć dziesięć lat temu uważałem, że niżej niż 140 to wstyd…”

Biegnąc, wpadł do domu i przemknął przez hol do łazienki. Odruchowo zwrócił uwagę, że Barbie z Kenem już nie leżą w kącie, na stałym miejscu. Zniknęli. Albo Myszka wzięła ich do sypialni, albo lalki zostały zniszczone i Ewa je wyrzuciła.

Gdy ubrany w garnitur wybiegł z gabinetu, zderzył się z Myszką, która zaspana, z półprzymkniętymi oczami, szła przez hol do kuchni. Koło jej nóg tańczył kociak.

“Niech się stanie coś takiego, aby ona zniknęła”, wypowiedział nieme zaklęcie.

– Ta! O! – powiedziała Myszka grubym głosem.

Wyminął ją i zniknął w wyjściowych drzwiach.

*

Myszka miała problem. Jadła mleczną zupę, jak zwykle zachlapując cały przód nocnej koszulki, a koło niej, na stole, siedział kociak i chłeptał z drugiego brzegu talerza. Ewa usiłowała zaprotestować, ale Myszka podniosła głos do wrzasku, więc ustąpiła. I teraz jedli razem: kociak i dziewczynka.

“Jeśli nie chcę, by jadali z tego samego talerza, muszę robić Myszce coś takiego do jedzenia, czego kot nie tknie”, pomyślała zdesperowana Ewa.

Tymczasem Myszka miała poważniejszy problem, a rozwiązywanie problemów przychodziło jej z trudnością. Problem wlatywał do głowy i wylatywał, gubiąc po drodze niektóre elementy. Powracał zmieniony lub ułomny.

Myszka nie wiedziała, czy może wyjść na strych razem z kotkiem, czy też kota ma zostawić na dole. Nie była pewna, czy można kota zostawić, czy nic mu się nie stanie. Nie wiedziała też, czy myśli o kocie i strychu, czy też o kocie i mamie. A w tle, gdzieś w pobliżu, biegał tata. Tata, który mógł na kota niechcący nadepnąć.

Problem znowu się zmienił, przybrał teraz postać biegającego taty. Gdzieś obok czaił się zagrożony kot. A potem znowu pojawił się strych. Gdy Myszce udało się wreszcie wrócić myślami do strychu, pojawił się problem Jego. I wtedy wszystko się rozwiązało.

“Skoro On stwarza koty, to pewnie je lubi”, pomyślała i już było jasne, że można iść na strych razem ze zwierzątkiem.

Jeszcze przez chwilę Myszka myślała nad tym, czy każdy tata tak biega lub czai się za drzwiami, obserwując dzieci, ale tego problemu nie umiała rozwiązać, gdyż nie znała innych ojców. Przypuszczała, że wszyscy są tacy sami. Biegają, śpieszą się, i stale trzeba do nich tęsknić i marzyć o chwili, gdy przystaną blisko, bliziutko i wezmą za rękę. Myszka nie wiedziała, czy taka chwila kiedyś nadejdzie.

*

Adam czuł się wyjątkowo dobrze. Jak nowo narodzony. I po raz pierwszy był gotowy na podjęcie decyzji: pora przeciąć nienormalną sytuację. Nie można zniszczyć sobie życia ze strachu przed tym, że ktoś powie, iż porzucił żonę z niedorozwiniętym dzieckiem. Nie był ani pierwszym, ani ostatnim, który to zrobi, jeśli zajdzie taka konieczność.

Genetyczne upośledzenie ze strony rodziny Ewy było oczywiste. Wskazywał na to przypadek alzheimera u jej babci. Teraz musiał się tylko upewnić, czy w jego rodzinie nie było przypadków dziedzicznych upośledzeń. To też trzeba wyjaśnić. Na wszelki wypadek. A w tym mogła mu pomóc tylko jedna osoba.

Adam wezwał sekretarkę.

– Przesyła pani czeki do domu “Piękna Jesień”? – upewnił się.

– Oczywiście.

– Czy podnieśliśmy wpłaty?

– Pan prezes regularnie wnosi obowiązkową opłatę, a dodatkowo, charytatywnie, wpłaca pan na fundusz pomocy starym ludziom i mamy odpis z podatku – wyjaśniła sekretarka.

– Bardzo dobrze – pochwalił ją. – A kiedy ostatnio pytała pani o jej zdrowie?

– Pytamy w każdy poniedziałek – odparła sekretarka.

– No i…?

– I nie jest źle. Tak mówią.

– Skleroza? A może alzheimer? – spytał, wstrzymując oddech.

– O niczym takim nie wiem. Chybaby powiedzieli? – zaniepokoiła się sekretarka. – Pan prezes nie dał dyspozycji.

– W porządku – przerwał.

Jasne, że by powiedzieli. Nie musiał dawać dyspozycji. Od razu zażądaliby jego przyjazdu. A nie zażądali jeszcze ani raz.

Zerknął na kalendarz, żeby znaleźć wolne dwa, trzy dni, o co nie było łatwo. “Niestety, bez wyjazdu się nie obejdzie”, pomyślał.

*

Za pierwszym razem kociaka trzeba było wynieść na strych, gdyż wchodzenie po schodach szło mu nieporadnie. Był mały i mógł spaść, a Myszka bała się siły swego uczucia. Wiedziała, że jeśli przytuli kota zbyt mocno, zrobi mu krzywdę. Miała świadomość, że nad tym nie panuje. Mama kupiła jej kiedyś świnkę morską i miłość Myszki do małego, brązowego stworzonka była tak ogromna, że jego życie – od chwili przyniesienia do domu – nie trwało dłużej niż trzy, cztery minuty. Płacz po śmierci świnki trwał o wiele dłużej, a potem przeszedł w rozdzierające wycie. Ewa musiała zamknąć wszystkie okna i nie pierwszy raz cieszyła się, że działka, na której stał ich dom, była cztery razy większa niż sąsiednie. (Kiedyś myślała, że to o wiele za dużo, niż potrzebują, i że Adam kupuje tyle ziemi tylko po to, by inni zazdrościli. Dziś była zadowolona, że nikt nie zagląda im w okna).

Ewa uczyła Myszkę, by okazywała miłość mniej gwałtownie. Kupowała pluszowe zwierzaki, i w tym przypadku nauka nie sprawiała dziewczynce najmniejszej trudności. Kot jednak był żywy. W dodatku Myszka wiedziała, że nie dostała go od mamy. Kot był od Niego. Otrzymał też dwa życia. Myszka nie miała prawa pozbawić go tego daru z nadmiaru uczucia. On by się gniewał i być może już by nie wpuścił jej na strych. Dlatego wchodzenie po schodach razem z kotem trwało długo. Dziewczynka popychała zwierzątko ze stopnia na stopień, nie biorąc go na ręce.

*

“A może tata kocha mnie tak bardzo, że boi się do mnie podejść, aby mi nie zrobić krzywdy? Może obawia się, że objąłby mnie tak mocno, jak ja objęłam morską świnkę?”, pomyślała nagle Myszka, wchodząc na strych. Ta myśl wiele wyjaśniała i była bardzo ważna. Myszka postanowiła ją zapamiętać.

Popołudnie było wyjątkowo piękne. Ewa nie położyła się z książką na kanapie. Wyniosła leżak, ustawiła go na trawniku i zapadła w półsenne marzenia. W swoim śnie-nieśnie widziała Adama, który podchodził wolno do córki i mówił:

– Myszka, daj rączkę… Pójdziemy na spacer.

Ona, Ewa, podawała córce drugą rękę i szli tak we troje aleją w parku. Obraz mienił się w słońcu wszystkimi barwami tęczy, jak happy endy w filmach, które lubiła oglądać. Ten sen-niesen byłby bardzo ważny, gdyby nie to, że Myszka była w nim normalną dziewczynką. Zawsze gdy Ewa śniła o córce, była ona taka jak inne dzieci. I wtedy tym boleśniej odczuwała przebudzenie.

Zasłony czerni rozpościerały się szybciej niż dotąd, a czerń była mniej czarna; wydawało się, że z każdą przybywa blasku i ciepła. Zaniepokojona Myszka wyczekiwała na to, co pokaże się za siódmą, ostatnią. Kot tulił się do niej i mruczał.

“Kot nie wie, co zobaczy. Ale jeśli to ujrzy, będzie już innym kotem”, pomyślała, drżąc z niecierpliwości.

Łagodna, miękka w dotyku pajęcza zasłona najpierw ją otuliła, potem odsunęła się. Ale nim to się stało, Myszka zamknęła oczy. Bała się patrzeć.

Poczuła na twarzy światło i ciepło. Światło było bardzo świetliste, a ciepło dawało energię i coś więcej: poczucie szczęścia. Myszka powoli otworzyła oczy.

“Ogród…! Prawdziwy Ogród”, pomyślała w zachwycie, gdyż to, co zobaczyła, w niczym nie przypominało wypielęgnowanych ogródków z ich osiedla; ba, nie przypominało nawet ogrodu botanicznego, gdzie mama raz ją zaprowadziła; było też niepodobne do eleganckiego parku w śródmieściu, gdzie chodziły czasem na spacer (rzadko, bo mama nie lubiła, by Myszka biegała za dziećmi, które uciekały przed nią równie szybko jak tata).