Sopot, 26.06.2006, 21:50

Wrócili do stolika. Pater przegrał dwie partie i z ulgą sięgnął po piwo. Kwieciński nie byłby sobą, gdyby podczas drugiej rozgrywki, fachowo w języku darterów nazywanej „legiem", nie opowiedział kolejnej historii ze świata lotek. Tym razem było o triku, którego kiedyś użył Generał. Grał wtedy z monstrualnym grubasem, który nawet w światku lotkarzy budził swoją tuszą szacunek.

– Mieć takiego na stole – powiedział Kwieciński – to przekleństwo dla anatomopatologa. Podwójny żołądek, potrójne podgardle i tak dalej. Sekcja trwa w nieskończoność. Ale wracajmy do rzeczy. Tłuścioch grał mecz życia, a Generał był bezradny. Do czasu, gdy zaczął częstować przeciwnika chipsami. Chipsy, jak to chipsy, otłuściły grubemu palce. Wysmarowane chipsowym tłuszczem czubki lotek przestały nagle wbijać się w automat, odbijały się od niego i lądowały gdzieś w zakamarkach, za automatem i w źle oświetlonych fragmentach wykładziny. Po piątym skłonie grubas zaczął sapać, po siódmym stękać, po kolejnym kląć. Koniec końców przegrał. Tak samo, ponoć mówił wówczas Generał – nie chwytaj lotki ręką, w której trzymałeś zimne piwo. Z oszronionej dłoni lotka łatwo wypada.

– Nie jadłem chipsów ani nie piłem piwa, a i tak przegrałem – skomentował Pater.

– Dopiero w trzynastej rundzie – sapał Kwieciński. – Widziałeś, jak bark mi chodzi przy rzucie? Eric Bristow nie byłby zachwycony.

– Coltrane też nie. Chociaż jemu akurat byłoby pewnie wszystko jedno, jak grasz. A skoro już jesteśmy przy zmarłych… – Pater ściszył glos. – Masz, zdaje się, jakieś wieści o naszym tajemniczym przyjacielu z „Edenu".

– Tak. Kilka dokładniejszych informacji – odczekał chwilę, bo do stolika podszedł mężczyzna z wąsem upodabniającym go do Lemmy'ego, wokalisty zespołu Motörhead. Pater widział go kiedyś w „501" i wiedział, że ma przezwisko Ponury. Już wtedy nadkomisarz pomyślał, że człowiek z takim wyrazem twarzy mógłby być zawodowym uczestnikiem styp i pogrzebów. Pater lubił Ponurego, ten bowiem zwyczajowo milczał, a już nigdy nie opowiadał o lotkowych sukcesach i upadkach. Po prostu stał przed tarczą, rzucał i milczał. I tym razem Ponury w milczeniu podał Paterowi rękę, wypił łyk piwa, otarł wąsy i poszedł grać z jakimś grubym blondynem.

– Więc tak – Kwieciński pochylił się nad stołem. – twojego wysportowanego inwalidę zabrało od nas ABW. Nie zjawił się nikt z rodziny, nie przyszedł nikt, by zidentyfikować zwłoki.

Kwieciński odstawił pustą butelkę po piwie. Coś jednak trzymał w dłoni: wyjął pióra do lotek i zaczął je prostować. Jeden z wzorów na piórze przedstawiał orła, na innym pojawiała się trupia czaszka na czarnym tle. Najwyraźniej – pomyślał Pater – śmierć towarzyszy doktorowi w każdym momencie.

– Teraz godzina zgonu – ciągnął lekarz. – Nie będę cię zanudzał technicznymi szczegółami, takimi jak livores mortis czy rigor mortis. Powiem tak: nasz nieznajomy zginął w nocy, nieprzekraczalną granicą jest godzina druga nad ranem. Innymi słowy: facet przeleżał niemal pół doby, zanim został znaleziony. Nie chcę wkraczać na twoje podwórko, ale sam powiedz, jak to możliwe, by w luksusowym domu opieki nikt

– Kwieciński zaakcentował to słowo – nie sprawdził, co dzieje się z pensjonariuszem.

– To mnie akurat nie dziwi. Tam panują dość liberalne obyczaje i aura dyskrecji – powiedział Pater i drgnął, gdy usłyszał ryk grubego blondyna.

– Ty dziwko! – krzyczał przeciwnik Ponurego, wpatrując się w jakiś punkt na tarczy.

Pater popatrzył przeciągle na Kwiecińskiego.

– On złorzeczy, że tak to ujmę, lotce. Właśnie nie trafił podwójnej szesnastki. A Ponury… – zamilkł, by wysłuchać melodyjki -…Ponury go wykończył. Lotki to nie ruletka w Monte Carlo – Kwieciński wygłosił jedną ze swoich sentencji – to też, jak słyszysz, sport dla seksistowskich twardzieli. Poza tym to prawdziwie demokratyczna dyscyplina.

– Tyle że demokracja ta dotyczy jedynie seksistowskich twardzieli – cierpko zauważył Pater.

– Pamiętasz Kwaśnego?

Pater nie pamiętał.

– Taki starszy szpakowaty gość. Stawał przed tarczą i trząsł się jak galareta. Potem szedł do kibla i wracał inny człowiek. Precyzyjny jak maszyna do szycia „Singera", skoncentrowany… Wiesz, co on tam w kiblu robił? – Kwieciński uśmiechnął się szeroko.

– Powiem ci, ale pamiętaj, że nie jesteś na służbie. Wciągał nosem.

– Chryste, z kim ty…

– Dobra, powiem ci raczej, co wiem jeszcze o twoim wysportowanym inwalidzie. Tego biedaka, obaj dobrze wiemy, ktoś oskalpował. Ale zrobił to – doktor przez dłuższą chwilę szukał właściwego słowa, mierząc lotką w okolice głowy Patera – dość niestarannie.

– Niestarannie?

– Owszem. Wprawdzie techniki skalpowania bywają różne, jednak najczęściej wykonuje się cięcie okrężne kilka centymetrów poniżej linii owłosienia, o tu…

– Kwieciński przyłożył czubek lotki do głowy Patera, co sprawiło, że ten drgnął ponownie. – A potem mocnym szarpnięciem odrywa się powłokę czaszki od kości sklepienia. Ktoś, kto ma w tym wprawę, wykona równe, jednoliniowe cięcie okrężne poniżej linii owłosienia i powyżej małżowin usznych. A tu mamy nowicjusza…

– Czyli kogoś takiego jak ja w przypadku lotek. Kwieciński uśmiechnął się.

– Więc gdybyś skalpował tak, jak grasz w lotki, wykonałbyś kilka nierównych, częściowo nakładających się na siebie cięć, aby uzyskać zamierzony skutek. I tak właśnie stało się w „Edenie". I jeszcze uszy. Przy okazji niewprawnych manipulacji nożem mogą ulec uszkodzeniu małżowiny uszne. Takie ślady powstały również u naszego delikwenta.

– Czyli zrobił to amator? A chirurg? Dla chirurga to raczej banalna rzecz, prawda?

– Mógł to zrobić też ktoś, komu drżały ręce. Albo starszy człowiek, który już nie radzi sobie z taką, rzeczywiście prostą, operacją. O! – Kwieciński wstał i pomachał w kierunku drzwi. – Generał Grant nadchodzi.

– Jak idzie? – pytanie zwrócone było do anatomopatologa.

– Trzynasta runda – westchnął doktor – a mój przeciwnik wciąż ma na liczniku prawie trzysta punktów

– To musiałeś grać z samym Steviem Wonderem – skomentował Generał.

– Niezupełnie – Kwieciński wskazał na milczącego dotąd mężczyznę. – Grałem z nadkomisarzem Paterem.

– A to co innego – Generał ciągnął niezmieszany.

– Po prostu dał ci wygrać.

W tym momencie do pubu wkroczyli młody brunet i blondyn. Obaj zataczali się ze śmiechu.

– Te wesołki to tak zwane w naszym środowisku „mózgi". Medioznawcy z uniwersytetu. Opowiadają, co widać w telewizorze – wyjaśnił Kwieciński.

– Słyszeliście? – Brunet wycierał załzawione oczy.

– Jedzie winda i wpada do niej facet w kominiarce. A tam kobieta. „Rób mi loda!" – krzyczy do niej. To ona na kolana i robi, nie? I wtedy on – brunet znów zaśmiał się przeraźliwie i zgiął się wpół – i wtedy on zrywa kominiarkę i mówi: „Teraz to robisz. A w domu nie chcesz!"

Gdy śmiech przy stoliku opadł, Pater podniósł się.

– Ja mogę wam w rewanżu opowiedzieć o facecie, któremu ktoś zdarł włosy z głowy. Chcecie?

Nikt nie chciał. Przy stole zapadło milczenie. Pater zauważył, że Ponury, wciąż grający z grubym blondynem, zerka w kierunku, w którym zapadła cisza.

– Na razie – rzucił Pater. – Potrenuję w domu i jeszcze tu wrócę.

– Poczekaj, pożyczę ci lotki – powiedział Kwieciński i poczuł, że atmosfera znów się rozluźniła. Sięgnął za pasek, do którego miał przypięte etui. Pożyczę ci bristowy. I wybierz sobie pióra. – Znów w dłoni trzymał akcesoria z trupią czaszką.

– Nie, tylko żartowałem – tym razem uśmiechnął się Pater. – Ponieważ wygrałeś, przegram ci ten bootleg Coltrane'a. Tylko powiedz, o który koncert chodzi? Z którego roku? Lata sześćdziesiąte czy osiemdziesiąte?

Kwieciński chciał coś odpowiedzieć, ale Pater mu nie pozwolił.

– Zaczekaj, czy ty to – wskazał etui z akcesoriami do gry w darta – nosisz cały czas przy sobie?