Bernard poświecił latarką. Jasny krąg ślizgał się chwilę po szeregu prostokątnych otworów biegnących obok drabiny w dół.
— Nikogo nie widać — odezwał się szeptem konstruktor. — Miejmy nadzieję, że nie orientują się, iż tym szybem można zejść na 92 poziom. Najgorszy jest ten pierwszy pod nami otwór, w którym widać światło, gdyż wychodzi on bezpośrednio na korytarz i dojście do windy jest tu bardzo proste. Niższych otworów możemy się nie obawiać, bo tam są magazyny i to przeważnie zamknięte. Daisy, świeć mi latarką i daj znać, gdybyś zauważyła coś podejrzanego.
Przełożył nogi przez otwór i począł się ostrożnie opuszczać w głąb szybu. Czuł wyraźnie bicie własnego serca, a wewnętrzny niepokój udzielał się mięśniom. Zdawał sobie sprawę, że ryzykuje bardzo wiele. Policjanci mogli przyczaić się i w każdej chwili porazić go elektrycznym pociskiem lub pochwycić, gdy będzie mijał 94 poziom. Jednak innej drogi wydostania się z matni nie było i wiedział, że musi ryzykować.
Począł liczyć odruchowo szczeble. Szary odblask bijący z otworu na 94 poziomie przyćmiewał coraz bardziej światło latarki. Bernard uczuł, jak kroplisty pot zaczyna występować mu na czoło.
To było gorsze niż bezpośrednie niebezpieczeństwo: owa paląca świadomość nieuchwytnego kręgu, który coraz bardziej ich otaczał. Kruk zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nawet dotrą do 92 poziomu, to tylko odwloką chwilę ostatecznego zaniknięcia sieci, lecz już się z niej nie wymkną.
Jeszcze dwa metry… jeszcze metr… jeszcze kilka stopni dzieliło Bernarda od otworu.
Naraz… Wydarzenia potoczyły się tak szybko i niemal jednocześnie, że w pierwszej chwili Bernard nie bardzo wiedział, co się właściwie stało. Oto gdy wchodził na szczeble biegnące bezpośrednio obok otworu, usłyszał okrzyk ostrzegawczy Daisy, trzask wystrzału i ujrzał spadające w głąb szybu odłamki latarki. W chwilę później czyjeś ręce pochwyciły go za nogi usiłując wciągnąć do otworu.
Szarpnął się gwałtownie podciągając jednocześnie ciało w górę. Począł się wykręcać na wszystkie strony uderzając uczepionym u nóg ciężarem o krawędzie otworu i grożąc wciągnięciem napastników do szybu.
Po krótkim szamotaniu, wśród przekleństw i okrzyków bólu policjanci puścili nogi Bernarda, który począł teraz szybko wspinać się w górę.
— Ber! Bliżej ściany! — rozległ się nagle głos Roche'a i jednocześnie błyskawica uderzyła w głąb szybu.
To Dean trzymał w szachu policjantów, aby uniemożliwić im ostrzeliwanie Kruka.
Był znów uratowany. Wobec łatwości wspinania się przy małej wadze ciała, przeskakując po kilka szczebli drabiny, Bernard kilkunastoma gwałtownymi ruchami ramion dotarł do towarzyszy.
— Daisy! Co z Daisy? — podbiegł do reporterki leżącej nieruchomo na podłodze. Dean klęczał obok dziewczyny, rozpinając jej bluzkę.
Twarz Daisy była sinoblada, przez prawą jej rękę od dłoni do łokcia biegła długa rana o spalonych brzegach.
— Trafili ją te łotry… — rzucił zdławionym głosem Dean. Przyłożył ucho do piersi dziewczyny.
— Żyje — stwierdził z ulgą. — Co za szczęście, że oparła się łokciem o krawędź włazu. Prąd spłynął głównie po ręce, tak iż wstrząs nie był śmiertelny.
Szybko podarł bluzkę na długie pasy i począł bandażować krwawiącą coraz bardziej ranę.
— Nie ma ani chwili do stracenia — ponaglał go Bernard. — Musimy uciekać. Za chwilę może tu być policja. Dean, daj pistolet. Ja idę pierwszy, a ty weź na ręce Daisy.Miejmy nadzieję, że policja nie obstawiła korytarza, gdyż wówczas wzięłaby nas w dwa ognie, a mamy tylko jeden pistolet.
— Ale czy w ogóle jest sens się bronić? — wybuchnął Dean. — Czy w ogóle jest gdzieś stąd jeszcze uciekać? Tym bardziej że trzeba by lekarza dla Daisy. Zresztą…
— Chyba nie liczysz, że Summerson nas oszczędzi?
— Nie, ale to i tak…
— Nie opowiadaj głupstw! Dopóki człowiek żyje, nie wszystko jeszcze jest stracone. Chodźmy.
Na szczęście korytarz nie był jeszcze obsadzony. Widocznie policjanci, którzy zaatakowali ich od strony szybu, nie mogąc ryzykować opuszczenia blokującej pozycji, nie mieli dość sił na atak.
Bernard dotarł do zakrętu i stwierdził, że windy jeszcze nie ma. Lekkie migotanie czerwonej lampki wskazywało, że dźwig znajduje się w ruchu. Po chwili drganie ustało, widocznie policjanci zjechali po pomoc.
Każda chwila była cenna.
— Jedyna droga, gdzie nie mogą nas wziąć w dwa ognie, to pomieszczenia prowadzące do osi Celestii — powiedział Kruk. — Tam zresztą, w tym warsztacie na setnym poziomie, znajduje się apteczka, więc można będzie zrobić Daisy opatrunek i zastrzyk.
— No tak. To najważniejsze. Ale czy masz klucze? — zaniepokoił się Dean. — Przecież tamte twoje specjalne klucze wsiąkły po odnalezieniu nas przez pogotowie, a te, które dostaliśmy od robotników, zdaje się, nie są zbyt uniwersalne.
— Damy sobie jakoś radę, zamki są tu proste. Niewykluczone zresztą, że drzwi są otwarte. Przecież myśmy ich nie zamykali. Zaraz się przekonamy.
Przyśpieszyli kroku i po chwili znaleźli się pod drzwiami, za którymi rozpoczynała się galeria nad magazynem. Dalsza droga również stała otworem, tak iż po dwudziestu paru minutach, z których najwięcej zużyto na wnoszenie wpółprzytomnej Daisy po drabinach, znaleźli się w salce warsztatu. Tu Dean zajął się opatrzeniem dziewczyny, Tom zaś z Bernardem czuwali przy otwartym włazie między 98 a 99 poziomem, gdyż tylko z tej strony mógł nastąpić atak. Niżej, na płycie zamykającej właz łączący 98 i 97 poziomy, umieścił konstruktor wielki miot zabrany z warsztatu, dowiązawszy do niego długi drut, którego koniec trzymał w ręku. W ten sposób gdyby policja, choćby zachowując największą ostrożność i ciszę, chciała dostać się do pomieszczenia na 98 poziomie, musiałaby otwierając klapę strącić młot, a tym samym zaalarmować osaczonych.
Widocznie jednak policjanci nie orientowali się, którędy uciekła czwórka zbiegów, i przeszukiwali szczegółowo wszystkie okoliczne pomieszczenia, gdyż blisko dwie godziny minęły od strzelaniny na 95 poziomie, a pościgu nie było widać.
Tom i Bernard siedzieli na ziemi przy włazie. Konstruktor pogrążony był w głębokiej zadumie i chłopiec nie chciał mu przeszkadzać. Nie wytrzymał jednak długo.
— Panie Ber! Co z nami będzie? — zapytał trwożnie. Kruk uśmiechnął się blado do chłopca.
— Czy nie można już stąd uciec? — powiedział drżącym głosem Tom.
— Nie martw się — odrzekł konstruktor wyrwany z zamyślenia. — Jakoś damy sobie radę.
— Ale jak?
— Bądź cierpliwy.
Za pierwszymi pytaniami poszły jednak następne:
— Panie Ber, jak to się wtedy stało, że policja przyjechała windą, gdy pan nacisnął guzik? Przecież czerwone światło nie paliło się, a więc winda stała i musiała być pusta. A dopiero kiedy pan nacisnął guzik — światło się zapaliło i już nie zgasło, aż winda przyjechała. Przecież oni nie mogli wskoczyć w czasie ruchu, bo drzwi muszą być zamknięte. Więc jak się do windy dostali?
— Nie jest to tak trudne do wytłumaczenia, jak sądzisz. Po prostu oni już siedzieli w windzie i tylko czekali, gdzie ich zawiezie.
Tom otworzył usta, aby zaoponować, lecz konstruktor go uprzedził:
— Wiem, co chcesz powiedzieć: jeśliby siedzieli w windzie, nawet kiedy ona stoi, to paliłoby się czerwone światło. Masz rację, ale można tego uniknąć. Otóż wystarczy trochę pomysłowości, aby zawisnąć nad podłogą. Na powiązanych liną pasach. Nie jest to zbyt męczące, jeśli zważyć, że można tak stanąć gdzieś na 90 poziomie. Tam waga ciała jest już niewielka. W ten sposób nietrudno udawać, że winda jest pusta, i czekać, aż ktoś naciśnie guzik na którymś z poziomów. Niewykluczone, że to stary trik policji i wszystkie windy są tak obsadzone.
— No, to nie ma mowy, żebyśmy mogli dostać się gdzieś do windy?
— Nie. Zresztą tu, w pobliżu osi, z tej strony reaktora, nie ma już w ogóle wind.
— No, to…
W tej chwili nad nimi w otworze włazu ukazała się głowa Roche'a.
— Co słychać?