— Zupełnie tak, jak z tym Mortonem w „Czerwonej ręce”, co to w zeszłym miesiącu drukowali — dorzucił jeden z chłopców.
— Ale dlaczego na szpital?
— Pewno Bradley miał większą forsę. Podobno się nieźle obłowili!
— Ale kto to mógł być?
— Kto to wie? Wszyscy byli podobno w maskach, tak jak w tej historii z Mortonem.
— Mówią nawet, że z nimi była jedna kobieta — ciągnęła Mary. — Ciekawe, kto to? Ale to mądrale! Policja kręci się po całej Celestii, bo wsiąkli jak kamień w wodę. Widziałam nawet kilku na górze, jak wsiadali do windy. Podobno rozpoczęły się aresztowania tych, którzy coś wiedzą o tej awanturze.
— A ty, Tom, coś się dowiedział? — przerwał Jack potok słów, jakimi Mary zasypywała Toma.
— Ja… Ja… — jąkał się chłopiec nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Chciałby bardzo podzielić się z kolegami nowinami o tym, co się stało u niego w domu, lecz nie wiedział, czy mu wolno to uczynić. Nie wytrzymał jednak, tym bardziej że czuł się pokrzywdzony przycinkami Jacka.
— Słuchajcie! Słuchajcie, chłopaki, powiem wam coś, ale pod jednym warunkiem — zniżył glos tajemniczo.
— Co takiego? — Jack uniósł brwi. — Jakim warunkiem? Wal, co wiesz, i nie kręć!
— Musicie przysiąc, że nikomu, ale to nikomu nie powiecie, żeście się ze mną tu spotkali. Dobrze? Wtedy wam coś powiem.
Jack wydął usta niechętnie, nie wiedząc, czy wypada mu jako „szefowi” zgodzić się na jakieś warunki ze strony zwykłego członka „bandy”. Ale Mary odpowiedziała za niego:
— Dobrze! Dobrze! Mów tylko.
— To przysięgnijcie: „Niech mnie diabeł porwie, jeśli powiem, że widziałem Toma”. No, powtarzajcie za mną przysięgę!
— Niech mię diabeł porwie, jeśli powiem! — zawołała dziewczynka. — A dlaczego chcesz, żeby nikt o tym nie wiedział, że spotkałeś się z nami?
— No, a wy? — nacierał na kolegów Tom.
— Niech mnie diabeł porwie, jeśli powiem — rzekł z ociąganiem w głosie Jack, lecz czuł, że Tom musi mieć naprawdę ważne powody, jeśli wysuwa takie dziwne żądanie. Był zresztą nie mniej od innych ciekawy, nie chciał tylko po sobie tego okazać.
Gdy dwaj pozostali chłopcy poszli również za przykładem Mary i Jacka, Tom opowiedział im w krótkich słowach o aresztowaniu ojca, nie wspominając oczywiście nic o wydarzeniach poprzedzających przybycie policji.
— Przypuszczasz, że twój stary jest wmieszany w ten napad na szpital? — zapytał Jack, gdy Tom skończył opowiadać.
— Nie wiem. Chyba nie. Mój ojciec nie taki, co na łatwą forsę leci!
Tom zawahał się. Przypomniał mu się pakiet, który ojciec wyjął z tapczanu i wrzucił do wentylatora, a potem pierścionek zabrany przez policjanta, zaprzeczył jednak kategorycznie:
— Nie! Wykluczone. To nie to.
— Jednak coś z tym musi mieć wspólnego, jeśli go zaraz po napadzie zamknęli. No, a dlaczego nie chcesz, aby ktoś wiedział, że, tu byłeś?
— Coś ty, Tom, jakoś kręcisz… Więcej wiesz, niż gadasz — dorzuciła Mary.
— Eee, gdzież znowu, tylko że policja kazała mi nie ruszać się z domu, więe… rozumiecie, nie chcę, aby wiedziała, że wyszedłem.
— No, a po coś wyszedł? Tom zmieszał się.
— Po zakupy — wyjąkał.
Jack był starszy od Toma o trzy lata i bardziej doświadczony. Ojciec jego przez długi czas pozostawał bez pracy i radził sobie, jak umiał. Widząc, że chłopiec nie chce powiedzieć prawdy, Jack zorientował się, że zbytnia ciekawość może tu być niebezpieczna. Wziął więc Toma za ramię i wszedł z nim razem do windy, po czym zasunął drzwi.
— Wiem, że nie chcesz przy tych szczeniakach mówić — powiedział zniżonym głosem, przyjacielsko klepiąc Toma po ramieniu. — Nie żądam też, abyś mi powiedział wszystko, co wiesz, bo jeśli ta cała sprawa pachnie kryminałem, to tak jest lepiej. Już ja to wiem. Ale powiedz mi: tyś po zakupy nie jechał?
Tom skinął głową.
— A teraz jedziesz do domu? Chłopiec znów skinął głowa.
Jack nacisnął guzik. Winda drgnęła i pobiegła w górę.
— Mój stary także coś kiedyś „zwinął” i wzięła go policja — szeptał Jack. — Posiedział trzy miesiące i jakoś się wykręcił. Ale z tym napadem na szpital Bradleya to może być coś poważnego. Może trzeba będzie wam pomóc. Zawsze możesz na mnie liczyć. Twego ojca mój stary bardzo szanuje, no więc… Gdyby coś zaszło i musiałbyś się ukrywać, ty lub twoja matka, albo co innego, to daj jakoś znać, wiesz, gdzie się zawsze zbieramy, więc gdybyś sam nie mógł przyjść, to temu, który by miał ze mną rozmawiać, daj tę nakrętkę. Wtedy będę wiedział, że to na pewno od ciebie, a nie jakiś agent.
Wsunął Tomowi w rękę kawałek metalu i otworzył nieco drzwi windy, która tymczasem zatrzymała się na 37 poziomie.
Jack wyjrzał na zewnątrz przez szparę, szybko jednak cofnął głowę i zatrzasnął drzwi.
— Kręci się tu jakiś facet. Lepiej nie wyłaź. Nacisnął inny guzik i winda pomknęła w dół.
— Przejdź lepiej do tej drugiej windy, niedaleko waszego mieszkania.
— Nie chcę wysiadać na 20 poziomie, gdyż widziałem tam tych agentów, którzy byli u nas — skłamał Tom. — Lepiej pojadę na górę, na 48 poziom, i tam przeskoczę.
— Może i masz rację — odpowiedział Jack, który przebywając sam na sam z Tomem nie miał już nic ze swej protekcjonalnej i wyniosłej postawy „szefa”. — No, ja wysiadam, bo ci tam na dole głowią się, co się z nami dzieje. Trzymaj się!
Istotnie, na 20 poziomie stała jeszcze trójka kolegów ze zdziwieniem zaglądając przez szybkę do wnętrza windy.
Jack rozsunął drzwi i wysiadł, zamykając je za sobą.
Tom pozostał sam.
Nacisnął guzik opatrzony numerem 85. Winda znów pomknęła w górę.
Dalsze wydarzenia potoczyły się już szybko, zgodnie z planem. Bez przeszkód, choć nie bez pewnego błądzenia, Tom dotarł kierując się wskazówkami ojca do pomieszczeń nr 23.
Wśród stosów gałganów i bel bawełny, przeznaczonych do przeróbki na tkaniny, a od wielu lat leżących bezużytecznie, ukryli się Kruk, Brown i Roche.
Wiadomość o aresztowaniu Johna Malleta wstrząsnęła Bernardem. Orientując się z wydarzeń ostatnich dni, jak bezwzględne i brutalne środki gotów jest stosować Summerson, obawiał się poważnie o los Johna. Ponadto aresztowanie człowieka będącego, jak się domyślał, jednym z przywódców Nieugiętych niezmiernie komplikowało położenie trójki zbiegów, nie mówiąc o tym, że stawiało znak zapytania nad realizacją planowanej akcji pokrzyżowania zamiarów prezydenta. Bernard po ucieczce ze szpitala tylko krótką chwilę rozmawiał z Johnem i choć w ogólnych zarysach powiadomił go o pojawieniu się tajemniczej rakiety oraz o tym, że nie wolno dopuścić do przebudowy miotacza, jednak żadnych konkretnych metod działania nie zdążył z nim ustalić.
Konstruktor nie mógł wiedzieć o decyzji porwania Jima Bradleya, powziętej przed samym aresztowaniem Malleta. W tym czasie, gdy na stacji rakiet toczyła się walka między policją a grupą Nieugiętych, Bernard, zgodnie z poleceniem Malleta, postanowił nawiązać kontakt z Horsedealerem. Był pewny, że stary filozof zrobi wszystko, by im pomóc. Jako najlepiej zorientowany w dziwnych i zawiłych zagadnieniach, które stały się aż nazbyt ważne dla życia Celestii, mógł wnieść do planu dalszego działania niezwykle cenne uwagi i koncepcje. Ponadto, był on nie mniej popularny od Malleta.
Bernard napisał krótki list do Horsedealera, w którym w nieco zawoalowanej formie informował go pokrótce o tym, co wiedział o tajemniczej rakiecie i planach Summersona. List ten, bez adresu i podpisu, miał wręczyć filozofowi Tom, informując jednocześnie o sytuacji trojga zbiegów. Gdyby Horsedealer wyraził gotowość bezpośredniego skomunikowania się z Krukiem, chłopiec miał go przyprowadzić do kryjówki.
Niestety, cały plan został przekreślony już na wstępie. Tom nie zdążył jeszcze opuścić 85 poziomu, gdy natknął się na agenta policji.
I oto teraz stał przy drzwiach prowadzących na korytarz, nie wiedząc, co czynić.
„Może jednak jeszcze raz spróbuję — rozmyślał. — Jeśli mnie ten policjant nie zauważył, to z pewnością myśli, że gdzieś daleko uciekłem, więc chyba już się tu nie kręci. A jeśli znów go spotkam? — uczuł zimny dreszcz. — Jeśli on mnie złapie, to list i klucze dostaną się w ich ręce. Co wtedy będzie ze mną? Co będzie z ojcem, Berem i tamtymi? Czy nie byłoby lepiej wrócić do Bera? Nie. Tak też niedobrze!”