— Nieużyty to człowiek! — rzekła pani Wołodyjowska.
Na to Zagłoba:
— Baśka! Imainuj sobie, że masz córkę i że trzeba ci ją za jakowegoś Tatarzyna wydać?
— Azja kniaź — odrzekła Basia.
— Nie neguję, że Tuhaj-bej z wielkiej krwi pochodził, ale owo i Hassling był szlachcic, a przecie by Krzysia Drohojowska nie poszła za niego, gdyby był naszego indygenatu nie miał.
— To wystarajcie się dla Azji o indygenat!
— Łatwa to rzecz! Choćby go kto i do herbu przypuścił, sejm takową wolę musi potwierdzić, a do tego trzeba i czasu, i protekcji.
— Tego nie lubię, że czasu trzeba, bo protekcja by się znalazła. Pewnie by jej pan hetman Azji nie odmówił, bo on się w ludziach wojennych kocha. Michale! Pisz do hetmana! Chcesz inkaustu, piór, papieru? Zaraz pisz! Ot, ja ci wszystko przyniosę, i świecę, i pieczęć, a ty siądziesz i nie mieszkając napiszesz!
Wołodyjowski począł się śmiać.
— Boże Wszechmogący! — rzekł — Prosiłem cię o stateczną realistkę za żonę, a tyś mi wicher dał!
— Mów tak, mów, to ci zamrę!
— A niedoczekanie twoje! — krzyknął żywo mały rycerz. — Niedoczekanie twoje! Tfu! Tfu, na psa urok.
Tu zwrócił się do pana Zagłoby:
— Waćpan nie wiesz jakich słów od uroku?
— Wiem i jużem je powiedział! — odrzekł Zagłoba.
— Pisz! — zawołała Basia — Bo ze skóry wyskoczę!
— Ja bym i dwadzieścia listów napisał, byle ci dogodzić, chociaż nie wiem, na co się to przyda, bo tu i sam hetman nie poradzi, a z protekcją wtedy dopiero może wystąpić, jak będzie pora. Moja Basiu, panna Nowowiejska spuściła ci się z tajemnicy, dobrze! Aleś z Azją nic nie mówiła i tego nawet dotychczas nie wiesz, czy on wzajemnym afektem dla Nowowiejskiej płonie.
— Ale! Nie płonie! Jakże nie ma płonąć, kiedy ją w lamusie pocałował! Aha!
— Dusza złota! — rzekł śmiejąc sią Zagłoba. — Takie to jak nowo narodzone dziecko, jeno że tym językiem lepiej obraca. Moja kochana, żebyśmy się chcieli, ja i Michał, ze wszystkimi żenić, które całować się przygodziło, tedy trzeba by nam zaraz Mahometową wiarę przyjąć i mnie być padyszachem[423], a jemu chanem krymskim, co, Michale, co?
— Na Michała miałam raz podejrzenie, jeszcze wtedy, kiedy nie byłam jego! — rzekła Basia.
I przysunąwszy mu paluszek do oczu poczęła się przekomarzać:
— Ruszaj wąsikami, ruszaj! Nie zaprzesz się! Wiem, wiem! I ty wiesz!… U Ketlinga!…
Mały rycerz rzeczywiście ruszał wąsikami, ażeby sobie dodać fantazji, a zarazem zmieszanie pokryć, wreszcie chcąc zwrócić rozmowę na co innego rzekł:
— A tak i nie wiesz, czy Azja w Nowowiejskiej rozkochan?
— Czekajcie, wezmę ja go na cztery oczy i wypytam. Ale on rozkochany! Musi być rozkochany! Inaczej nie chcę go znać!
— Dalibóg, gotowa w niego wmówić! — rzekł Zagłoba.
— I wmówię, choćbym się miała co dzień z nim zamykać!
— Wpierw go wybadaj — rzekł mały rycerz. — Być może, że on się od razu nie przyzna, bo to dzikus. Nic to! Powoli w konfidencję z nim wejdziesz, poznasz go lepiej, wyrozumiesz i wówczas dopiero będziesz wiedziała, co czynić.
Tu mały rycerz zwrócił się do pana Zagłoby:
— Ona zdaje się płocha, a bystra jest!
— Kozy bywają bystre! — rzekł z powagą pan Zagłoba.
Dalszą rozmowę przerwał pan Bogusz, który wpadł jak bomba i zaledwie zdążywszy ucałować Basine ręce począł krzyczeć:
— A niech tego Azję kule biją! Całą noc nie mogłem oka zmrużyć, niech jego las ogarnie!
— Co pan Azja waszmości zawinił? — pytała Basia.
— Wiecie waćpaństwo, cośmy wczoraj robili?
I pan Bogusz wytrzeszczywszy oczy jął wodzić nimi po obecnych.
— Co?
— Historię! Jak mi Bóg miły, nie łżę, historię!
— Jaką historię?
— Historię Rzeczypospolitej. To po prostu wielki człowiek. Sam pan Sobieski się zdumieje, gdy mu Azjowe myśli przedłożę. Wielki człowiek, powtarzam acaństwu i żałuję, że więcej nie mogę powiedzieć, bo jestem pewien, że zdumielibyście się, jako ja się zdumiałem. Tyle mogę powiedzieć, że jeśli to się uda, co on zamierza, wówczas Bóg wie gdzie zajdzie!
— Na ten przykład! — rzekł Zagłoba. — Hetmanem zostanie?
A pan Bogusz wziął się w boki:
— Tak jest! Hetmanem zostanie! Żałuję, że nie mogę więcej powiedzieć… hetmanem zostanie, i kwita!
— A to może psim? Albo będzie za wołami chodził? Czabanowie[424] mają też swoich hetmanów! Tfu! Co też waszmość prawisz, panie podstoli? Bo że on Tuhaj-bejowicz, dobrze! Ale jeśliby miał hetmanem zostać, to czymże ja ostanę, czym ostanie Michał i waszmość sam? Chyba Trzej Królami po Bożym Narodzeniu zostaniemy, poczekawszy na Kacpra, Melchiora i Baltazara abdykację. Mnie tam przynajmniej szlachta regimentarzem kreowała, tylko żem po przyjaźni panu Pawłowi godności ustąpił, ale waćpańskich wróżb, dalibóg, zgoła nie rozumiem!
— A ja waści powiadam, że Azja wielki człowiek!
— Mówiłam! — rzekła Basia zwracając się ku drzwiom, przez które poczęli wchodzić inni goście stanicowi.
Weszła więc naprzód pani Boska z modrooką Zosią i pan Nowowiejski z Ewką, która po źle przespanej nocy wyglądała jeszcze bardziej świeżo i ponętnie niż zwykle. Źle spała, bo niepokoiły ją sny dziwne: śnił jej się Azja, tylko piękniejszy i natarczywszy niż dawniej. Ewie krew biła na twarz na wspomnienie tego snu, bo jej się zdało, że każdy go z jej oczu odgadnie.
Lecz nikt na nią nie zważał, wszyscy bowiem poczęli mówić pani komendantowej „dzień dobry!”, po czym zaraz pan Bogusz zaczął na nowo opowiadanie o wielkości i wielkich przeznaczeniach Azji, a Basia rada była, że tego i Ewa, i pan Nowowiejski słuchać muszą.
Jakoż stary szlachcic wyburzył się od chwili pierwszego spotkania z Tatarem i znacznie był spokojniejszy. Już się o niego nie upominał jako o swego człowieka. Prawdę rzekłszy, odkrycie, że Azja jest tatarskim kniaziem i synem Tuhaj-beja, zaimponowało i jemu niepomiernie. Z podziwem też słuchał o jego nadzwyczajnym męstwie i o tym, że sam hetman tak znakomitą powierzył mu funkcję, jak ściągnięcie na powrót do służby Rzeczypospolitej wszystkich Lipków i Czeremisów. Chwilami zdawało się nawet panu Nowowiejskiemu, że o kim innym mowa, tak wyrastał w jego oczach ów Azja na niepospolitego człeka.
A pan Bohusz coraz to powtarzał z miną wielce tajemniczą:
— Nic to jeszcze wobec tego, co go czeka, jeno że mi mówić o tym nie wolno!
Gdy zaś inni trzęśli z powątpiewaniem głowami, zakrzyknął:
— Dwóch jest największych ludzi w Rzeczypospolitej: pan Sobieski i ów Tuhaj-bejowicz!
— Na miły Bóg! — rzekł wreszcie zniecierpliwiony pan Nowowiejski — Kniaź on, nie kniaź, ale czymże może być w tej Rzeczypospolitej szlachcicem nie będąc; przecie dotychczas indygenatu nie ma?
— Pan hetman mu dziesięć wyrobi! — zawołała Basia.
Panna Ewa słuchała tych pochwał z przymkniętymi oczyma i z bijącym sercem. Trudno wiedzieć, czy biłoby ono równie gorąco dla biednego i nieznanego Azji, jak dla Azji rycerza i wielkiego w przyszłości człowieka. Lecz ów blask podbił je, a dawne wspomnienia pocałunków i świeże sny przejmowały teraz dreszczem rozkoszy panieńskie ciało.
„Tak wielki, tak znamienity! — myślała Ewa. — Cóż dziwnego, że porywczy jak ogień”.
Rozdział XXX
Basia tego samego dnia wzięła Tatara na pytki[425], idąc jednak za radą męża i przestrzeżona o Azjowej dzikości, postanowiła nie nacierać zbyt od razu.
Mimo tego, zaledwie przed nią stanął, rzekła zaraz prosto z mostu:
— Pan Bogusz powiada, że waćpan znamienity człowiek, ale ja tak myślę, że i najznamienitszy kochaniu się nie wybiega.
Azja przymknął oczy i skłonił głowę.
— Wasza miłość ma słuszność! — rzekł.
— Bo widzi waćpan, z sercem to tak: pęc! I już!
To rzekłszy Basia poczęła potrząsać swoją płową czupryną i mrugać oczyma, chcąc przez to okazać, że i sama zna się wybornie na tego rodzaju sprawach, i zarazem ma nadzieję, że do nieświadomego nie mówi. Azja zaś podniósł głowę i ogarnął wzrokiem jej wdzięczną postać. Nigdy nie wydawała mu się tak cudną jak teraz, gdy oto oczki błyszczały jej ciekawością i ożywieniem, a zarumieniona, dziecięca twarz podnosiła się ku niemu pełna uśmiechów.