— Wojna i tak będzie! Czemu by kazali ordom pod Adrianopol iść? Wtedy chyba wojny nie będzie, jak niesnaski w sułtańskim państwie powstaną; jeżeli zaś i przyjdzie ruszyć w pole, połowa ordy będzie po naszej stronie.
„Na każdą rzecz ma szelma argument!” — pomyślał pan Bogusz. — W głowie się kręci! — rzekł po chwili. — Widzisz, Azja, w każdym razie to niełatwa rzecz. Co by to powiedział król, co kanclerz, a stany? A wszystka szlachta, po większej części panu hetmanowi teraz nieżyczliwa.
— Mnie jeno pozwolenia hetmańskiego na piśmie trzeba; a jak tu raz siądziem, niechże nas potem rugują[418]! Kto będzie rugował i czym? Radzi byście Zaporożców z Siczy wyżenąć, ale wam nijak.
— Pan hetman zlęknie się odpowiedzialności.
— Za panem hetmanem pięćdziesiąt tysięcy szabel ordyńskich stanie prócz wojska, które ma w ręku.
— A Kozacy? O Kozakach zapominasz? Ci poczną się natychmiast oponować.
— Na to my tu i potrzebni, żeby był miecz nad szyją kozacką zawieszony. Czym Dorosz stoi? Tatarami! Niech Tatarów ja wezmę w ręce, wówczas Dorosz musi hetmanowi czołem uderzyć.
Tu Azja wyciągnął dłonie i palce w kształcie szponów orlich rozłożył, za czym chwycił za rękojeść szabli.
— Ot, my Kozakom prawo pokażem! W chłopy oni pójdą, a my będziem dzierżyć Ukrainę. Słysz, panie Bogusz, wy myśleli, że ja mały człek, a ja nie taki mały, jako się Nowowiejskiemu, tutejszemu komendantowi, oficyjerom i wam, panie Bogusz, wydało! Ot, ja nad tym dzień i noc myślał, aż wychudł, aż mi twarz wpadła — patrz waszmość! — i sczerniała. Ale com wymyślił, tom dobrze wymyślił, i dlatego rzekłem wam, że we mnie jest moc i rada. Waćpan sam widzisz, że to wielkie rzeczy; jedź do pana hetmana, a żywo! Przedstaw mu, niech mi da na piśmie, a ja o stany nie będę dbał. Hetman ma duszę wielką, hetman będzie wiedział, że to i moc, i rada! Powiedz hetmanowi, żem Tuhaj-beja syn, że ja jeden to uczynić mogę; przedstaw, niech się zgodzi; jeno, na Boga! Byle na czas, byle póki śniegi w stepie, byle przed wiosną, bo na wiosnę wojna będzie! Jedź wraz i wraz wracaj, abym zaś prędko wiedział, co mi wypadnie uczynić.
Pan Bogusz nie spostrzegł się nawet, że Azja mówił tonem rozkazującym, jakby już był hetmanem i swemu oficerowi wydawał polecenia.
— Przez jutro wypocznę — rzekł — a pojutrze ruszę. Daj Bóg, abym hetmana w Jaworowie znalazł! Prędka u niego decyzja i wnet będziesz miał odpowiedź.
— Jak waszmość myślisz, czy pan hetman się zgodzi?
— Być może, że ci każe do siebie przyjechać, dlatego do Raszkowa teraz nie wyjeżdżaj, bo stąd prędzej staniesz w Jaworowie. Czy się zgodzi, nie wiem, ale weźmie on to pod pilną uwagę, bo potężne racje przytaczasz. Przez Bóg żywy, anim się tego po tobie spodziewał, ale teraz widzę, żeś niezwyczajny człek i że cię Pan Bóg do wielkości przeznaczył. No, Azja, Azja! Namiestnik w chorągwi lipkowskiej, nic więcej, a takie rzeczy w głowie mu siedzą, od których strach człeka bierze. Już teraz nie będę się dziwował, choćbym czaple pióro na twoim kołpaku, a nad tobą buńczuk[419] zobaczył… Wierzę i w to, co powiadasz, że cię owe myśli po nocach żarły… Zaraz pojutrze ruszę, jeno wypocznę nieco, a teraz idę już, bo późno i w głowie mi szumi jak we młynie. Ostawaj z Bogiem, Azja… W skroniach mnie łupie, jakobym się upił… Ostawaj z Bogiem, Azja, synu Tuhaj-bejowy!
Tu pan Bogusz uścisnął wychudzoną dłoń Tatara i zawrócił się ku drzwiom, ale w progu jeszcze stanął i rzekł:
— Jakże to?… Nowe dla Rzeczypospolitej wojska… gotowy miecz nad szyją kozacką… Dorosz upokorzon… niesnaski w Krymie… potencja turecka osłabiona… koniec zagonom na Ruś… Dla Boga! Dla Boga!
To rzekłszy wyszedł, a Azja popatrzył jeszcze chwilę za nim i poszepnął:
— A dla mnie buńczuk, buława i… z wolą albo bez woli — ona! Inaczej gorze wam!
Po czym dopił gorzałki z blaszanki i rzucił się na pokryty skórami tapczan, stojący w kącie izby. Ogień na kominie przygasł, a natomiast przez okno weszły jasne blaski księżyca, który wysoko już wybił się na chłodne zimowe niebo.
Azja leżał czas jakiś spokojnie, lecz widocznie nie mógł zasnąć. Wreszcie wstał, zbliżył się ku oknu i wpatrzył się w miesiąc, płynący jak samotny korab[420] po niezmiernych niebieskich samotniach.
Młody Tatar patrzył weń długo, na koniec złożył pięści tuż przy piersiach, podniósł oba wielkie palce ku górze i z ust jego, które zaledwie przed godziną Chrystusa wyznawały, wyszedł półśpiew, półprzeciągła mowa o smutnej nucie:
— Lacha i Lallach, Lacha i Lallach — Mahomet Rossullach!…
Rozdział XXIX
Atoli Basia od rana nazajutrz odbywała naradę z mężem i panem Zagłobą, jak by dwa serca kochające się i uciśnione połączyć. Oni obaj śmieli się z jej zapału i nie przestawali jej drażnić, jednakże ustępując jej ze zwyczaju we wszystkim jak rozpieszczonemu dziecku, obiecali jej w końcu pomagać.
— Najlepiej — mówił Zagłoba — namówić starego Nowowiejskiego, żeby dziewki ze sobą do Raszkowa nie brał, że to i chłody już idą, i droga nie całkiem bezpieczna; natenczas młodzi często się tu ze sobą będą widywać i rozamorują się w sobie do reszty.
— O, to jest wyborna myśl! — zawołała Basia.
— Wyborna, niewyborna — odrzekł Zagłoba — ale ty ich swoją drogą z oczu nie spuszczaj. Tyś jest baba — i tak myślę, że w końcu ich zlutujesz, bo baba zawsze zrobi swoje; pilnuj jeno, żeby i diabeł przy tym swego nie zrobił. Byłby ci wstyd, że to z twojej poręki.
Basia poczęła naprzód prychać na pana Zagłobę jak kotka, po czym rzekła:
— Waćpan się chwalisz, żeś był za młodu Turek, i myślisz, że każdy Turek!… Azja nie taki!
— Nie Turek, tylko Tatar. Ładna kukła! Ona będzie za tatarskie afekta ręczyć!
— Oni oboje o płakaniu najwięcej myślą, a to ze srogiej żałości… Ewa przy tym najzacniejsza dziewka!
— Jeno taką ma twarz, jakoby jej kto na czole napisał: „naści gęby!” Hu! Kawka to jest! Wczorajem to sobie zakonotował, że gdy przy stole naprzeciw gładkiego chłopa siedzi, to tak dycha, że aż raz w raz talerz odrzuca i musi go sobie przysuwać. Czysta kawka, mówię ci!
— Waćpan chcesz, żebym sobie poszła?
— Nie pójdziesz, jak o swaty chodzi. Znają cię, nie pójdziesz! A ponoś ci jeszcze za wcześnie ludzi swatać, bo to sędziwych niewiast rzemiosło. Pani Boska mówiła mi wczoraj, że gdy cię powracającą z wyprawy w hajdawerkach postrzegła, rozumiała, że synalka pani Wołodyjowskiej widzi, któren się na podjezdku koło płotów wprawia. Nie kochasz ty powagi, ale i powaga ciebie nie kocha, co się zaraz z twojej misternej postaci okazuje. Czysty żak, jak, mi Bóg miły! Inne teraz niewiasty na świecie! Za moich czasów, gdy podwika[421] na ławie siadła, to aż ława zaskrzypiała, jakby ktoś psu na ogon nastąpił, a ty byś mogła na kocie oklep jeździć, bez wielkiej dla onej bestii fatygi… Mówią też, że niewiasty, które zaczynają swatać, potomstwa mieć nie będą.
— Zali naprawdę tak mówią? — spytał zaniepokojony mały rycerz.
Lecz pan Zagłoba począł się śmiać, a Basia przyłożywszy swoją różową twarz do twarzy męża rzekła półgłosem:
— Et, Michałku! Sposobną porą ofiarujemy się do Częstochowy, to może Najświętsza Panna odmieni!
— Najlepszy to istotnie sposób — rzekł Zagłoba.
Na to tamci uściskali się zaraz, po czym Basia rzekła:
— A teraz mówmy o Azji i o Ewuni, jak by im pomóc. Nam dobrze, niech i im będzie dobrze!
— Jak Nowowiejski wyjedzie, będzie im lepiej — rzekł mały rycerz — bo przy nim nijak byłoby się im widywać, zwłaszcza że Azja starego nienawidzi. Ale gdyby mu stary Ewkę oddał, może by przepomniawszy[422] dawnych uraz poczęli się wzajem miłować jako teść z zięciem. Według mojej głowy tedy nie w tym rzecz, żeby młodych zbliżać, bo oni i tak się kochają, ale w tym, by starego przejednać.