Do dziś panuje pogląd, że Hopkins był ostatnim generałem Armii Tropicieli Wiedźm.
Jest to pogląd poniekąd słuszny. Ale nie do końca. Armia Tropicieli wciąż maszerowała, tyle że dyskretniej i bez rozgłosu.
Obecnie nie istnieje żaden pułkownik Armii Tropicieli ani major, ani kapitan, ani nawet porucznik. (Ostatni zabił się, gdyż spadł z wysokiego drzewa w Caterham, w 1933. A wdrapał się tam, aby śledzić przebieg orgii wyuzdanych satanistów, która okazała się ni mniej, ni więcej tylko dorocznym balem spółki handlowej Caterham & Whyteleafe).
Jednak istnieje sierżant Armii Tropicieli.
Istnieje także od niedawna szeregowy Armii Tropicieli. Nazywa się Newton Pulsifer.
Zaciągnął się po przeczytaniu ogłoszenia w lokalnej gazecie. Umieszczono je między ofertą sprzedaży używanej zamrażarki i ćwierć krwi dalmatyńczyków. Brzmiało tak:
ZOSTAŃ PROFESJONALISTĄ!
POTRZEBNY POMOCNIK
DO WALKI Z SIŁAMI CIEMNOŚCI
NA PÓŁ ETATU.
ZAPEWNIAMY UMUNDUROWANIE
I SZKOLENIE WSTĘPNE.
GWARANTUJEMY AWANS.
BĄDŹ MĘŻCZYZNĄ!
Zadzwonił pod numer podany na ogłoszeniu. Odebrała kobieta.
— Halo - zaczął niezobowiązująco. -Ja w sprawie ogłoszenia.
— Którego, kotku?
— Ehm... Z gazety.
— Ależ naturalnie, kotku. Madame Tracy spuszcza żaluzje codziennie po południu oprócz czwartków. Grupy mile widziane. Kiedy chciałbyś zostać wtajemniczony, kotku?
Newton zawahał się.
— W ogłoszeniu było: zostań profesjonalistą. O madame Tracy nic nie było.
— W takim razie to do pana Shadwella. Sprawdzę, czy jest u siebie.
Niedługo potem, gdy Newton już regularnie wymieniał ukłony z madame Tracy, dowiedział się, że sądziła, iż telefon dotyczy jej ogłoszenia, tego, w którym każdego popołudnia (oprócz czwartków) , w ustalonych godzinach, polecała chętnym swe usługi w dziedzinie masażu intymnego. W tygodniku było jeszcze jedno ogłoszenie. Na pytanie, czego dotyczy, madame Tracy odparła: czwartków.
Po dłuższej chwili usłyszał w słuchawce czyjeś kroki na gołej podłodze i głośne chrząknięcie.
— Taa... - burknął zdarty, zachrypnięty głos.
—Ja z ogłoszenia. Zostań profesjonalistą. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej.
— Taa... Wielu chciałoby wiedzieć. — Głos w słuchawce zamilkł, po czym wybuchnął: - Ale lepiej, żeby nie wiedziało, jasne?
— Oj - pisnął Newton.
— Jak się nazywasz, chłopcze?
— Newton. Newton Pulsifer.
— Lucifer? Dobrze słyszę? Jesteś pomiot szatański, czy co? A może chcesz mnie zwodzić, maro piekielna, ziejąca ogniem z Hadesu. Żeby potem diabelskie książęta przysmażały mnie na wolnym ogniu, co?
— Nazywani się Pulsifer. Przez P na początku. Nie wiem, o czym pan mówi, aleja pochodzę z Surrey.
W głosie na drugim końcu zabrzmiały nutki rozczarowania.
— A... aha. Taa... Pulsifer? Powinienem znać?
— Nie wiem - odparł Newton. - Wuj ma sklep z zabawkami w Hounslow - dodał w nadziei, że to coś wyjaśni.
— Dopraaawdy?
Shadwell nie mówił z żadnym akcentem.
To znaczy z żadnym konkretnym akcentem. Czasem trącił walijskim, to znowu górnym szkockim jak pasterz, który w niedzielę rano odkrył, do czego jeszcze mogą służyć owce; czasem był to ak-
cent ze środkowej Anglii, a czasem nawet cockney. Tak czy owak nie był to akcent miły dla ucha.
— Zęby w komplecie?
— O tak. Tylko dwie, trzy plomby - odpowiedział posłusznie Newton.
— Sprawny jesteś?
— Tak. Chyba tak - wykrztusił niepewnie. — To znaczy, chciałem poprawić kondycję. Próbowałem z triatlonem. Brian Potter z księgowości robi sto pompek z klaśnięciem, odkąd się zapisał. Defilował przed królową matką.
— Ile brodawek?
— Słucham?
— Brodawek, chłopcze, brodawek — pytał rozdrażniony głos. — Ile masz brodawek?
— Ee... Dwie...
— To w porządku. Masz nożyczki?
—Co?
— Nożyczki! Głuchyś, czy co?
— Nie. To znaczy tak. Mam nożyczki. I nie jestem głuchy.
* * *
Kakao zsiadło się i przypleśniało. Cienka warstwa kurzu osiadła na ubraniu Azirafala. Na stole notatki tworzyły pokaźny stos. “Przistoyne i akuratne profecye" przypominały wycinankę artykułów z “Daily Telegraph".
Azirafal wzdrygnął się i uszczypnął w nos. Był blisko.
Już prawie to rozgryzł.
Nie spotkał Agnes. Była za sprytna. Zazwyczaj po wykryciu przyszłego proroka, Niebo i Piekło wysyłały szumy informacyjne na tej samej częstotliwości, by uniknąć niepożądanego przechwycenia obiektu przed wyznaczonym terminem. Było to zbędne, gdyż potencjalni prorocy wytwarzali silne zakłócenia elektrostatyczne, izolując się od nieprzyjaznych wpływów otoczenia. Poczciwy święty Jan dużo rozmyślał o grzybach. Matka Shipton o piwie. Nostradamus gromadził co ciekawsze dzieła i okazy orientalne. Święty Malachiasz lubił bawić się retortami i kolumną destylacyjną.
Stary, poczciwy Malachiasz. Był z niego równy, miły gość. Siedział i dumał o przyszłych papieżach. Całkowity nieudacznik; gdyby nie samogon, zostałby wielkim filozofem.
Smutny koniec. Niekiedy patrząc na spełnianie się w życiu boskich planów, pozostaje tylko mieć nadzieję, że jednak ktoś to wszystko przemyślał.
Właśnie. Musiał coś przemyśleć. Zaraz, co to było? Aha, zadzwonić i coś sprawdzić.
Wstał, przeciągnął się i podszedł do telefonu.
Pomyślał: Właściwie dlaczego nie zacząć od tego?
Wrócił do stolika i przerzucił kilka zapisanych kartek. Agnes naprawdę spisała się świetnie. Była sprytna. W tych czasach dokładne przepowiednie nie obchodziły absolutnie nikogo.
Z kartką w ręku wykręcił numer centrali.
— Halo? Dzień dobry! Świetnie, pani chyba też. Tak. Do Tad-field. Tak mi się zdaje... A może Lower Tadfield albo Norton. Niestety, nie mam kierunkowego. Tak, oczywiście. Young. Nie, nie znam imienia. Ach, tak... Proszę podać wszystkie. Dziękuję bardzo.
Słucham...
Ołówek na stole podskoczył i zaczął notować jak oszalały. Przy trzecim nazwisku ołówek złamał się.
— Och - rzucił Azirafal mechanicznie w słuchawkę, gdyż jego umysł eksplodował z wrażenia. - To chyba będzie to. Tak, dziękuję bardzo. Mnie również. Do widzenia.
Z namaszczeniem odłożył słuchawkę, wziął kilka głębokich oddechów i zaczął wykręcać numer. Przy ostatnich trzech cyfrach drżała mu ręka.
Po piątym sygnale odebrała osoba, sądząc po głosie, w średnim wieku, której właśnie przerwano popołudniową drzemkę.
— Słucham, Tadfield 666.
Azirafal z trudem utrzymał słuchawkę w drżącej ręce.
— Halo! Słucham!
Skupił się i przestał dygotać.
— Przepraszam, to jednak nie pomyłka — powiedział i odłożył słuchawkę.
* * *
Newton nie był głuchy i miał własne nożyczki.
Miał także stos gazet.
Gdyby wiedział, że życie w Armii opiera się tylko na prawidłowym używaniu nożyczek do robienia wycinków z gazet, nigdy by się nie zaciągnął.
Sierżant Armii Tropicieli, Shadwell, sporządził zakres obowiązków podwładnego na piśmie i przybił na ścianie zagraconego pokoiku nad kioskiem i wypożyczalnią kaset wideo pana Rajit. Zakres brzmiał:
1) Wiedźmy.
2) Fenomeny niewyjaśnialne. Fenomenologacje . Fenotypów. (Fenolo-ftaleina). No i wszystko, co ty wiesz, a ja rozumiem.
Newton szukał jednego i drugiego. Wzdychał, brał następną gazetę, spoglądał na pierwszą stronę, otwierał, pomijał stronę drugą (tam nigdy nie było nic ciekawego) i czerwieniał z podniecenia, licząc kropki na stronie trzeciej. Shadwell nalegał, by robił to dokładnie. Ja tam nie wierzę tym cwaniaczkom ani w pół słowa, mówił. Mogą nawet wypisywać wszystko czarno na białym, żeby nas nabrać. Na stronie dziewiątej było zdjęcie pary w golfach wpatrzonej y w obiektyw. Reklamowali największą wspólnotę w Saffron Walden, fktóra potrafi przywrócić potencję za pomocą seksownych lalek
z podgrzewaczem. Na zwycięzcę konkursu literackiego “Najgorsza chwila impotencji" czekało aż dziesięć egzemplarzy. Newton wyciął reklamę i włożył do albumu.