Изменить стиль страницы

– Nie – krzyknąłem.

– Nie chcesz przyznać, że Mewa wiedział, w tamtym łóżku, tamtej nocy, bo to by oznaczało, że Francis teraz musi się zabić, prawda?

Nie mogłem odpowiedzieć. Łzy i szloch wstrząsały moim ciałem.

– Będziesz musiał umrzeć. Bo poznałeś odpowiedzi tamtej nocy. Czułem agonię cierpienia przeszywającą moje ciało, kiedy wyszeptałem jedyną myśl, która - wiedziałem to – mogła uciszyć anioła.

– Nie chodziło o Krótką Blond, prawda? – spytałem. – Nigdy o nią nie chodziło.

Zaśmiał się. Śmiechem prawdy. Okropnym, zgryźliwym, jakby psuło się coś, czego nigdy nie da się naprawić.

– Co jeszcze Mewa zrozumiał tamtej nocy? – zagrzmiał anioł.

Przypomniałem sobie, jak leżałem w łóżku. Bardziej niż nieruchomo, sztywno jak katatonik, zmrożony jakąś straszliwą wizją świata, niezdolny do ruchu, do mowy, do wszystkiego oprócz oddychania. Wtedy właśnie zobaczyłem cały świat śmierci, stworzony przez anioła. Peter czaił się pod i drzwiami. Lucy siedziała w dyżurce. Bracia Moses czekali na górze. Wszyscy byli sami, odizolowani, rozdzieleni, narażeni na atak. A kto najbardziej? Lucy. - Krótka Blond – wyjąkałem. – Ona była tylko… – Częścią układanki. Zrozumiałeś to, Mewa. Teraz, tej nocy, jest tak samo jak wtedy. – Głos anioła grzmiał władczością. Z trudem mówiłem. W głowie odnajdowałem te same słowa, które przyszły do mnie tamtej nocy, tyle lat wcześniej. Raz. Dwa. Trzy. Potem Krótka Blond. Czemu jeszcze służyły te wszystkie śmierci? W nieunikniony sposób sprowadziły Lucy do miejsca, gdzie siedziała sama, w ciemności, w środku świata rządzonego nie przez logikę, rozsądek czy organizację, cokolwiek Gulptilil, Evans, Peter, bracia Moses czy ktokolwiek z władz Szpitala Western State mógł myśleć. To była arktyczna strefa rządzona przez anioła. Anioł warknął i kopnął mnie. Był jak opar, duch. Ale cios zabolał. Jęknąłem, potem z trudem podniosłem się na kolana i podpełzłem z powrotem do ściany. Ledwie trzymałem w dłoni ołówek. To właśnie zobaczyłem tamtej nocy w ciemności.

Północ była coraz bliżej. Godziny pełzły coraz wolniej. Noc zapanowała nad otaczającym go światem. Francis leżał sztywno, w myślach przetrząsając wszystko, co wiedział. Ciąg morderstw sprowadził Lucy do szpitala, a teraz siedziała tuż za drzwiami, z krótko przyciętymi włosami, ufarbowanymi na blond, czekając na mordercę. Tyle różnych śmierci i pytań, a jak brzmiała odpowiedź? Francisowi zdawało się, że ma ją w zasięgu ręki, a mimo to pozostawała nieuchwytna jak piórko niesione wiatrem.

Odwrócił się na łóżku i spojrzał na Petera, który siedział z głową opartą o ramiona założone na kolanach. Strażaka w końcu zmogło wyczerpanie. Chłopak miał nad przyjacielem przewagę. Panika i strach odpędzały z jego powiek sen.

Francis pomyślał, że niewiele brakuje, żeby wszystko stało się dla niego zupełnie jasne, i otworzył usta. W ciszy rozpaczy, dokładnie w tej chwili, usłyszał charakterystyczny zgrzyt klucza. Ktoś zamykał drzwi.

Rozdział 32

Peter poderwał głowę. Zerwał się na nogi, zdziwiony, jak to możliwe, że zasnął i nie usłyszał stłumionego odgłosu kroków tuż za ścianą. Wymacał klamkę i oparł się barkiem o drzwi. Miał nadzieję, że dźwięk, który go obudził, pochodził ze snu i nie był prawdziwy. Klamka się obróciła, ale drzwi ani drgnęły; czuł, że trzyma je zasuwka. Dał krok w tył. Kłębiły się w nim najróżniejsze uczucia, różne od strachu czy paniki, inne niż niepokój, szok czy zaskoczenie. Był pełen prostych oczekiwań opartych na zdroworozsądkowych podejrzeniach na temat tego, jak upłynie ta noc, i nagle uświadomił sobie, że wszystko, co sobie wyobraził, zniknęło, zastąpione jakąś straszną tajemnicą. Początkowo nie wiedział, co robić, więc wziął głęboki oddech. Już niejeden raz znajdował się w sytuacjach wymagających spokoju i opanowania, gdy najróżniejsze niebezpieczeństwa krążyły mu wokół głowy albo szarpały za rękawy. Strzelaniny, kiedy był żołnierzem. Pożary, kiedy pełnił funkcję strażaka. Przygryzł mocno wargę i upomniał się, żeby nie tracić rozsądku i nie hałasować. Potem przytknął twarz do małego okienka w drzwiach. Wyciągnął szyję, próbując wyjrzeć na korytarz. Nie stało się jeszcze nic, co odróżniałoby tę noc od wszystkich innych, powtarzał sobie w myślach.

Francis zsunął nogi z łóżka. Podniósł się, gnany siłami, których jeszcze nie rozpoznawał. Słyszał chóralny krzyk swoich głosów. Zaczęło się! - ale nie wiedział, co takiego się zaczęło. Stał jak posąg przy swoim łóżku, czekając na nadejście następnej chwili. Miał nadzieję, że w ciągu kilku sekund stanie się jasne, co powinien zrobić. I że kiedy będzie to już wiedział, znajdzie w sobie dość sił. Był pełen wątpliwości. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek coś mu się udało, choć raz, przez całe życie.

Lucy podniosła wzrok znad biurka i wyjrzała przez siatkę w czerń korytarza. Zobaczyła jakąś sylwetkę tam, gdzie kilka godzin wcześniej Mały Czarny pomachał jej ręką. Postać zmaterializowała się jakby z nicości. Lucy wychyliła się i zobaczyła, że pielęgniarz w białym uniformie przystaje przy drzwiach dormitorium mężczyzn, potem rusza dalej w jej stronę. Uniósł kciuk i chyba się uśmiechnął. Zachowywał się pewnie i nieskrępowanie. Szedł bez wahania, nie szurał, nie powłóczył nogami jak większość pacjentów. Im zawsze ciążyło jarzmo chorób. On poruszał się z lekkością, która umieszczała go w innej kategorii. Mimo to Lucy położyła dłoń na kopertówce, upewniając się, że pistolet ma przy sobie.

Pielęgniarz podszedł bliżej. Nie był zbyt potężny, prawdopodobnie nie przewyższał wzrostem Lucy, ale górował nad nią wagą szczupłego, atletycznego ciała. Idąc korytarzem, wyglądał trochę tak, jakby wyłaniał się z chmury, nabierał kształtu. Z każdym krokiem stawał się coraz wyraźniejszy. Zatrzymał się przy drzwiach od schowka. Sprawdził, czy są zamknięte, potem zrobił to samo przy zejściu do kotłowni w piwnicy. Poruszył drzwiami, potem wyjął skądś pęk kluczy bardzo podobny do tych, które dostała na noc Lucy. Wsunął jeden z nich do zamka. Stał może sześć, siedem metrów od dyżurki. Lucy zacisnęła dłoń na kolbie pistoletu. Sięgnęła do przycisku interkomu, ale zawahała się, kiedy pielęgniarz odsunął się od drzwi.

– Idioci od napraw zawsze zostawiają je otwarte – powiedział sympatycznym głosem. – Można im sto razy powtarzać, żeby tego nie robili, a oni swoje. Dziwię się, że nie ma jeszcze tam na dole, w tunelach, tuzina pacjentów. – Wyszczerzył się w uśmiechu i wzruszył ramionami.

Lucy nie powiedziała ani słowa.

– Pan Moses prosił, żebym zszedł i sprawdził, co u pani – ciągnął pielęgniarz. – Mówił, że to pani pierwsza noc i w ogóle. Mam nadzieję, że pani nie przestraszyłem.

– Wszystko w porządku – odparła Lucy, nie wypuszczając z dłoni pistoletu. – Niech mu pan podziękuje i powie, że nie potrzebuję pomocy.

Pielęgniarz przysunął się trochę bliżej.

– Tak sobie właśnie pomyślałem. Nocna zmiana to trochę samotności, trochę nudy, a przede wszystkim walka z sennością. Ale po północy potrafi się zrobić trochę strasznie.

Lucy patrzyła uważnie, starając się odcisnąć w wyobraźni wszystkie szczegóły obecności mężczyzny, porównując rysy jego twarzy, ton głosu z obrazem anioła, który stworzyła w swojej głowie. Czy był odpowiedniego wzrostu, właściwej budowy, w odpowiednim wieku? Jak wygląda morderca? Czuła, że żołądek zaciska się jej w ciasny węzeł, a mięśnie rąk i nóg drżą z napięcia. Nie spodziewała się, że zabójca przyjdzie spokojnie korytarzem, z uśmiechem na twarzy. Kim jesteś? – zapytała w myślach.

– Dlaczego pan Moses nie zszedł sam? – zdziwiła się.

Pielęgniarz wzruszył ramionami.

– Paru gości w dormitorium na górze zaczęło rozrabiać. Musiał odprowadzić jednego na trzecie piętro i przypilnować, żeby zapakowali faceta w kaftan, zamknęli w izolatce i uspokoili zastrzykiem haldolu. Zostawił swojego wielkiego brata przy biurku, a mnie poprosił, żebym tu zszedł. Ale wygląda na to, że wszystko jest pod kontrolą. Mogę coś dla pani zrobić, zanim wrócę na górę?