Изменить стиль страницы

Lucy zobaczyła poruszający się tam kształt. Wypuściła wolno powietrze, kiedy rozpoznała Małego Czarnego, wstającego zza biurka i otwierającego drzwi.

– W samą porę – powiedział.

– Nie przegapiłabym tego za nic w świecie – odparła z odpowiednią dawką fałszywej brawury w głosie.

Pielęgniarz pokręcił głową.

– Moim zdaniem czeka panią tylko długa, nudna noc – stwierdził. Wskazał interkom na biurku: staromodne, małe pudełko z przyciskiem i pokrętłem głośności. – Przez to będzie pani miała łączność z moim bratem i ze mną na górze. Ale musi pani podać hasło bardzo głośno, bo ten sprzęt ma dziesięć czy dwadzieścia lat i nie działa za dobrze. Telefon też ma połączenie z górą. Wystarczy wykręcić 202, i dzwoni. Po dwóch sygnałach przylecimy na pomoc.

– Dwieście dwa. Jasne.

Ale pewnie nie będzie pani potrzebny – mruknął Mały Czarny. – Z mojego doświadczenia wynika, że tutaj żaden logiczny plan nie wychodzi. Facet, na którego pani poluje, na pewno wie, że pani tu jest. Wieści rozchodzą się szybko, jeśli szepnie się słówko komu trzeba. Błyskawicznie do wszystkich docierają. Ale jeśli ten gość jest taki cwany, jak się pani wydaje, wątpię, żeby wlazł prosto w pułapkę. Z drugiej strony, nigdy nic nie wiadomo.

– Właśnie – przyznała Lucy. – Nigdy nic nie wiadomo.

Mały Czarny kiwnął głową.

– Niech pani dzwoni, jeśli będzie się coś działo z pacjentami. Proszę nie zwracać uwagi na krzyki czy wołania o pomoc. Generalnie czekamy do rana z rozwiązywaniem nocnych problemów.

– Jasne. Pokręcił głową.

– Zdenerwowana?

– Nie – odparła Lucy. Nie umiała dobrze określić swoich obecnych odczuć, ale słowo „zdenerwowana” raczej do nich nie pasowało.

– Kiedy zrobi się późno, przyślę kogoś, żeby do pani zajrzał. Może tak być?

– Towarzystwo zawsze będzie mile widziane. Tyle tylko, że nie chcę spłoszyć anioła.

– Nie sądzę, że to płochliwy typ – skomentował Mały Czarny. Spojrzał wzdłuż korytarza. – Sprawdziłem, czy drzwi do dormitoriów są zamknięte. Mężczyzn i kobiet. Zwłaszcza te tam, co Peter prosił, żebym je otworzył. Oczywiście wie pani, który to klucz, ten na samym końcu kółka… – Mrugnął porozumiewawczo. – Moim zdaniem wszyscy tu już dawno śpią.

Po tych słowach Mały Czarny odwrócił się i poszedł korytarzem. Raz się obejrzał i pomachał, ale przy klatce schodowej było już tak ciemno, że Lucy ledwie widziała zarys jego sylwetki w białym uniformie.

Usłyszała, że drzwi zatrzaskują się ze skrzypieniem. Położyła kopertówkę na biurku, obok telefonu. Zaczekała kilka sekund, tyle żeby cisza oblazła ją lepko, potem wzięła klucz i poszła do dormitorium mężczyzn. Najciszej jak mogła, włożyła klucz do zamka i przekręciła go raz. Usłyszała ciche pstryknięcie. Wzięła głęboki oddech. Po chwili wróciła do dyżurki i zaczęła czekać, aż coś się wydarzy.

Peter siedział po turecku na łóżku. Słyszał szczęknięcie odsuwanej zasuwy i wiedział, że Lucy otworzyła drzwi. Zobaczył ją oczyma wyobraźni, jak szybkim krokiem wraca do dyżurki. Wytężył słuch, bezskutecznie próbując dosłyszeć ciche stąpanie. Odgłosy sali pełnej śpiących mężczyzn, oplatanych pościelą i najróżniejszymi postaciami rozpaczy, zagłuszały wszystkie delikatne dźwięki dochodzące zza drzwi – za dużo było chrapania, ciężkich oddechów i mówienia przez sen. Peter pomyślał, że to może być problem, dlatego też, kiedy przekonał się, że wszyscy dookoła są pogrążeni w niespokojnym śnie, wstał i ostrożnie przeszedł do drzwi. Nie śmiał ich otwierać, bo obawiał się, że hałas może kogoś obudzić, choćby nie wiadomo jak nafaszerowano ich lekami. Osunął się po ścianie i usiadł, opierając się o nią plecami i czekając na jakiś niezwyczajny dźwięk albo słowo oznajmiające przybycie anioła.

Żałował, że nie ma broni. Pistolet, pomyślał, bardzo by się przydał. Nawet kij baseballowy albo policyjna pałka. Przypomniał sobie, że anioł będzie miał nóż. Peter musiał trzymać się poza jego zasięgiem, aż przybędą bracia Moses i wezwie się ochronę.

Lucy, domyślał się, nie zgodziłaby się na swój występ bez żadnej pomocy. Nie powiedziała, że weźmie broń, ale Peter podejrzewał, że to zrobiła.

Ich przewaga opierała się na zaskoczeniu i liczebności. To powinno wystarczyć.

Zerknął na Francisa i pokręcił głową. Chłopak spał; to dobrze. Peter żałował, że zostawia przyjaciela, ale czuł, że prawdopodobnie, w ogólnym rozrachunku, Mewie wyjdzie to na dobre. Od wizyty anioła przy łóżku – wydarzenia, co do którego Peter wciąż nie był przekonany, czy rzeczywiście zaistniało – Francis coraz bardziej się sypał, coraz mniej nad sobą panował. Staczał się po jakiejś równi, z którą Peter na pewno nie chciał mieć nic wspólnego. Strażaka smuciło, kiedy widział, co się dzieje z przyjacielem, ale nie mógł na to nic poradzić. Francis bardzo ciężko przeżył śmierć Kleo i bardziej niż którekolwiek z nich popadł w obsesję znalezienia anioła. Jakby jego potrzeba złapania mordercy oznaczała coś innego i o wiele ważniejszego. To przekraczało zwykłą determinację, a przy tym było niebezpieczne.

Tu Peter się mylił. Prawdziwą obsesję miała Lucy, ale nie chciał tego dostrzec.

Oparł głowę o ścianę zamknął na chwilę oczy. Czuł płynące w żyłach zmęczenie, razem z podnieceniem. Rozumiał, że w jego życiu wiele ma się zmienić tej nocy i następnego ranka. Odepchnął od siebie wspomnienia i pomyślał, jaki będzie następny rozdział jego historii. Jednocześnie uważnie słuchał, czekając na sygnał od Lucy.

Zastanawiał się, czy po tej nocy jeszcze kiedyś ją zobaczy.

Francis leżał sztywno na łóżku. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Peter go minął i zajął pozycję przy drzwiach. Wiedział, że sen jest bardzo daleko, ale śmierć nie, więc oddychał powoli, równo, czekając na nieuniknione. Na coś, co zostało wyryte w kamieniu, zaplanowane i uknute, wymierzone, odszyfrowane i zaprojektowane. Czuł się, jakby porwał go prąd rzeki i niósł gdzieś, gdzie byłby bliższy temu, kim jest albo mógłby się stać, i że nie jest zdolny sprzeciwić się tej sile.

Byliśmy wszyscy dokładnie tam, gdzie spodziewał się nas anioł. Chciałem to zapisać, ale tego nie zrobiłem. Tu chodziło o coś więcej niż tylko stwierdzenie, że zajęliśmy swoje miejsca na scenie i czuliśmy ostatnie ukłucia tremy przed podniesieniem kurtyny, zastanawiając się, czy zapamiętaliśmy swoje role, czy mamy dobrze przećwiczone ruchy, czy będziemy wchodzić w odpowiednich momentach i reagować na sygnały. Anioł wiedział, gdzie jesteśmy fizycznie, ale nie tylko: wiedział, gdzie jesteśmy myślami.

Za wyjątkiem być może mnie, bo w mojej głowie panował wielki zamęt.

Kołysałem się w przód i w tył jak ranny na polu bitwy, który chce zawołać o pomoc, ale może wydać z siebie tylko niski jęk bólu. Klęczałem na podłodze, a ściany przede mną ubywało, tak samo jak słów, które mi jeszcze zostały.

Wokół mnie anioł ryczał głosem tornada, zagłuszając moje protesty.

– Wiedziałem. Wiedziałem! – wrzeszczał. – Byliście wszyscy tacy głupi… normalni… zdrowi! - Jego krzyk odbijał się od ścian, nabierał pędu w ciemności, a potem uderzał mnie jak ciosy pięści. – A ja nie byłem! Okazałem się o wiele potężniejszy!

Pochyliłem głowę i zacisnąłem mocno oczy.

– Nie ja… – zawołałem, co nie miało wiele sensu, ale dźwięk własnego głosu przebijającego się przez ryk anioła spowodował nagły przypływ adrenaliny. Odetchnąłem, czekając, aż anioł ześle na mnie ból, ale kiedy ten nie nadszedł, podniosłem wzrok i zobaczyłem, że pokój nagle wybucha światłem. Eksplozje, rozbłyski jak pociski fosforowe w oddali, smugowe, mknące przez ciemność, bitwa w mroku. - Powiedz! – zażądałem, unosząc głos ponad ferwor walki. Świat mojego małego mieszkania kołysał się i trząsł od gwałtownych starć. Anioł był dookoła, otaczał mnie ze wszystkich stron. Zazgrzytałem zębami. – Powiedz! – zawołałem jeszcze raz, najgłośniej jak mogłem.

Wtedy do ucha zaszeptał mi groźny, cichy głos.

– Znasz odpowiedzi, Mewa. Poznałeś je tamtej nocy. Po prostu się przed nimi bronisz.