Изменить стиль страницы

– Kleo się powiesiła.

– On tam był.

– Odebrała sobie życie.

– On tam był! – powtórzył Francis z naciskiem.

– Dlaczego tak myślisz?

– To anioł okaleczył jej dłoń. Kciuk nie mógł po prostu spaść tam, gdzie go widzieliśmy. Nigdzie nikt nie znalazł nożyczek ani własnej roboty noża. Krew była tylko na schodach, więc palec został odcięty tam. Ona tego nie zrobiła. To on.

– Ale po co?

Francis przyłożył dłoń do czoła. Wydawało mu się, że ma gorączkę, że jest rozpalony.

– Żeby połączyć ze sobą swoje ofiary. Pokazać nam, że jest wszędzie. Nie umiem tego do końca wyjaśnić, Peter, ale to była wiadomość. Tylko my jej nie rozumiemy.

Strażak przyjrzał się uważnie przyjacielowi. Tak, jakby jednocześnie mu wierzył i nie wierzył.

– A posiedzenie komisji? Powiedziałeś, że wyczułeś jego obecność? – Słowa Petera ociekały sceptycyzmem.

– Anioł musi mieć możliwość wychodzenia i wracania. Ma dostęp tu i tam. Do świata wewnętrznego i zewnętrznego.

– I co mu to daje?

Francis wziął głęboki oddech.

– Władzę. Bezpieczeństwo.

Peter kiwnął głową, jednocześnie wzruszając ramionami.

– Może i tak. Ale trzeba pamiętać, Mewa, że anioł to tylko zabójca ze szczególną skłonnością do mordowania blondynek o określonej budowie ciała i do okaleczania. Przypuszczam, że Gulptilil czy jakiś inny sądowy biegły umiałby dociec, dlaczego tak jest. Może wymyśliłby teorię, że anioł był maltretowany w dzieciństwie, ale to tak naprawdę bez znaczenia. Bo kiedy się nad tym zastanowić, on po prostu jest jeszcze jednym złym facetem, i moim zdaniem złapiemy go dziś w nocy. To typ kompulsywny, nie będzie umiał oprzeć się pułapce. Prawdopodobnie powinniśmy ją zastawić od razu, zamiast grzęznąć w miejscu z przesłuchaniami i kartami pacjentów. Tak czy inaczej, anioł się pojawi. I tyle.

Francis chciał dzielić pewność przyjaciela, ale nie umiał.

– Peter – zaczął ostrożnie. – Pewnie masz rację. Ale załóżmy, że nie. Przypuśćmy, że on nie jest tym, za kogo ty i Lucy go bierzecie, a wszystko, co się wydarzyło do tej pory, to coś innego.

– Mewa, nie nadążam.

Francis przełknął powietrze. Miał wyschnięte gardło i z trudem wydobywał z siebie głos.

– Nie wiem, nie wiem – powtórzył. – Ale wszystko, co ty i Lucy zrobiliście, było dla niego przewidywalne…

– Ale na tym polega każde śledztwo. Na spokojnym badaniu faktów i szczegółów.

Francis pokręcił głową. Chciał się rozzłościć, ale czuł tylko strach. W końcu wyprostował się i rozejrzał. Zobaczył Gazeciarza, który pilnie zapamiętywał nagłówki z rozłożonej przed sobą gazety. Dalej Napoleon jak zwykle pozował na francuskiego generała. Francis żałował, że nie widzi Kleo w jej królewskim wydumanym świecie. Spojrzał na starców, zagubionych we wspomnieniach, i na upośledzonych, uwięzionych w tępej dziecinności. Peter i Lucy używali logiki, żeby znaleźć mordercę. Ale to było najmniej logiczne podejście w świecie przesyconym wymysłami, omamami i zamętem.

Przestań! Uciekaj! – wrzeszczały głosy w jego głowie. Nie myśl! Nie wyobrażaj sobie! Nie spekuluj! Nie próbuj niczego zrozumieć!

Dokładnie w tej chwili Francis uświadomił sobie, że wie, co się stanie tej nocy. A on nie mógł temu zapobiec.

– Peter – wychrypiał. – Może anioł chce, żeby wszystko właśnie tak wyglądało.

– Cóż, możliwe. – Peter zaśmiał się lekko, jakby usłyszał niedorzeczny, abstrakcyjny żart. Był bardzo pewny siebie. – Ale wtedy popełniłby błąd, prawda?

Francis nie wiedział, co odpowiedzieć, ale na pewno się z Peterem nie zgadzał.

Anioł nachylił się nade mną tak blisko, że czułem każdy zimny oddech sczepiony z mrożącym słowem. Trząsłem się, pisząc twarzą do ściany, jakbym mógł zignorować jego obecność. Czułem, że czyta mi przez ramię; zaśmiał się tym samym okropnym śmiechem, który słyszałem wtedy, gdy stał przy moim łóżku w szpitalu i obiecywał, że zginę.

– Mewa tyle rozumiał. Ale nie umiał poskładać tego do kupy – prychnął.

Przestałem pisać, moja ręka znieruchomiała tuż przed ścianą. Nie spojrzałem w jego kierunku, ale odezwałem się głosem piskliwym, trochę spanikowanym, ale mimo to stanowczym.

– Miałem rację, prawda? Co do Kleo?

Znów zaśmiał się dysząco.

– Tak. Nie wiedziała, że tam jestem, ale byłem. A co najbardziej niezwykłe, Mewa, to że zamierzałem zabić ją przed nadejściem świtu. Chciałem po prostu poderżnąć jej gardło we śnie, a potem podrzucić jakieś dowody którejś z kobiet w dormitorium. Coś takiego udało mi się z Chudym. Udałoby się jeszcze raz. A może poduszka na twarz. Kleo miała astmę, za dużo paliła. Wyduszenie z niej tchu nie trwałoby długo. Z Tancerzem dałem sobie radę.

– Dlaczego Kleo?

– Wskazała budynek, w którym mieszkałem, i krzyknęła, że mnie zna. Nie uwierzyłem jej, oczywiście. Ale po co ryzykować? Cała reszta szła dokładnie tak, jak przewidywałem. Ale Mewa to wie, prawda? Bo jest taki sam jak ja. Chce zabijać. Wie, jak zabijać. Ma w sobie tyle nienawiści. Tak bardzo kocha śmierć. Dla mnie zabijanie to jedyna odpowiedź. I dla Mewy też.

– Nie – jęknąłem. – Nieprawda.

– Znasz jedyną odpowiedź, Francis – szepnął anioł.

– Ja chcę żyć – powiedziałem.

– Jak Kleo. Ale chciała też umrzeć. Życie i śmierć potrafią być tak podobne. Prawie identyczne, Francis. A czym ty się od niej różnisz?

Nie umiałem odpowiedzieć.

– Patrzyłeś, jak umierała? - spytałem zamiast tego.

– Oczywiście – syknął anioł. – Widziałem, jak wyjmowała prześcieradło spod łóżka. Musiała je chować na tę okazję. Bardzo cierpiała, a leki w ogóle nie pomagały. Przed sobą widziała tylko kolejne dni i lata cierpienia. Nie bała się śmierci, Mewa, nie tak jak ty. Była królową i rozumiała szlachetność odbierania sobie życia. Konieczność. Ja tylko ją zachęcałem i wykorzystałem jej śmierć dla swoich celów. Otworzyłem drzwi, potem poszedłem za nią i patrzyłem, jak wchodziła na schody…

– A gdzie była dyżurna pielęgniarka?

– Spała, Mewa. Kimała, z nogami na biurku, głową do tyłu, chrapała. Myślisz, że naprawdę kogoś obchodziliście aż tak?

– Ale po co ją potem pociąłeś?

– Żeby pokazać wam to, co później odgadłeś, Mewa. Że mogłem ją zabić. Ale głównie dlatego, że wiedziałem, iż wszyscy zaczną się kłócić, i że ci, co chcieli wierzyć, że tam byłem, uznają to za dowód, a ci, co nie chcieli wierzyć, uznają za argument przemawiający za swoim zdaniem. Wątpliwości i zamieszanie to bardzo sprzyjające okoliczności, Mewa, kiedy planuje się coś precyzyjnego i doskonałego.

– Oprócz jednej rzeczy - szepnąłem. – Nie wziąłeś pod uwagę mnie.

Zawarczał.

– Przecież po to właśnie jestem tu teraz, Mewa. Po ciebie.

Tuż przed dwudziestą drugą Lucy ruszyła szybkim krokiem przez teren szpitala do Amherst, żeby objąć nocną, samotną zmianę. To była okropna noc, burzliwa i upalna. Biały mundurek ciął gęste, czarne powietrze jak nóż.

W prawej dłoni Lucy niosła pęk kluczy, brzęczących w rytm jej szybkich kroków. Nad nią kołysał się i giął dąb, szeleszcząc liśćmi na wietrze, którego nie czuła. Kopertówkę z pistoletem zarzuciła na prawe ramię, ale nie czuła się przez to raźniej. Zignorowała krzyk, pełen rozpaczy i samotności, dobiegający z jednego z dormitoriów.

Otworzyła dwa zamki drzwi wejściowych do Amherst i naparła barkiem na lite drewno. Drzwi ustąpiły ze skrzypieniem. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Za każdym razem, kiedy odwiedzała Amherst, budynek był pełen ludzi, światła i hałasu. Teraz, mimo niezbyt późnej pory, zmienił się całkowicie. Iskrzyły najróżniejsze bezkształtne obłędy i nieprawe myśli. Pojedyncze upiorne wrzaski czy krzyki czaiły się w pustych przestrzeniach. Korytarz przyoblekł się w czerń; przez okna sączył się słaby blask, przechodzący w nielicznych miejscach w znośną szarość. Tylko pośrodku widniał mały stożek jasności, za okratowanymi drzwiami dyżurki pielęgniarek, gdzie paliła się lampka na biurku.