– Gdzieś koło trzeciej. Po odebraniu dziecka musiał najpierw wpaść do domu. Mnie powiedział, że po to, żeby się umyć, ale}a myślę, że musiał wytłumaczyć się żonie ze spóźnienia na lunch. Panna Ruth nie żyła już wtedy.
Przez chwilę panowała cisza, wreszcie odezwał się kapitan:
– Stwierdził skrzep. Ostatecznie czegoś takiego właśnie się spodziewał. Trudno go w tym przypadku winić.
– A jednak ktoś to zrobił – tę uwagę uczynił Campion i był zdumiony, że oboje przyjęli natychmiast postawę obronną.
– Ludzie zawsze lubią gadać -stwierdziła Renee, jak gdyby to ją oskarżał. – Taka jest ludzka natura. Każda nagła śmierć powoduje komentarze. „Ale szybko się zawinęła, co?", powiadają i dodają: „Czy cię to nie zdziwiło? Masz chyba nerwy ze stali?" Albo: „Może to i dla ciebie ulga". Mdło mi od tej gadaniny. – Krew napłynęła jej do twarzy, oczy błyszczały gniewnie.
Kapitan wstał i odstawił na miejsce szklaneczkę. Podbródek miał zaczerwieniony.
– W każdym razie to nie ja zabiłem tę ordynarną flądrę – powiedział z hamowaną zjadliwością. – Owszem, sprzeczałem się z nią, przyznaję, i nadal uważam, że miałem do tego prawo, ale to nie ja ją zabiłem!
– Sza! – Renee starała się uspokoić wojaka z całą stanowczością swego autorytetu. – Postawisz dom na nogi, mój kochany. Wiemy, że to nie ty.
Kapitan, szczupły, opanowany już, w wytwornym a la król Edward VII szlafroku, skłonił się najpierw jej, potem Campionowi i nawet u niego gest ten był teatralny.
– Dobranoc – powiedział sztywno. – Serdeczne dzięki.
Stara kobieta zamknęła za nim drzwi, a potem powiedziała:
– Stary wariat. Teraz kiedy tak wszystko się potoczyło, żyje w ciągłym napięciu i jedna szklaneczka wyprowadza go z równowagi – urwała i popatrzyła z powątpiewaniem na swego rzekomego bratanka. – Chodziło o pokój – wyjaśniła. – Starzy ludzie są jak dzieci. Potrafią być bardzo zazdrośni. Jak żeśmy się tu sprowadzili, dałam mu ładny pokój, który chciała mieć Ruth. Mówiła, że to był jej pokój w dzieciństwie, a kiedy się przekonała, że nic u mnie nie wskóra, zaczęła jego molestować. O to tylko chodziło. Naprawdę. Wcale nie kłamię. To jest zbyt błahe, żeby o tym wspominać. – Spojrzała na niego z takim poczuciem winy, że się roześmiał. – Za długo to trwało – przyznała. – Cały czas, jak tu mieszkaliśmy. Sprawa wybuchała, potem cichła i znowu wszystko zaczynało się od początku. Sam pan dobrze wie, jak to bywa w takich sporach. Ale chociaż wygadywał różne niestworzone rzeczy o niej, pierwszy pośpieszył z pomocą, kiedy zobaczył, że naprawdę coś jej dolega. Taki już jest. Bardzo porządny, dobry człowiek, jak się go bliżej pozna. Głowę bym za niego dała.
– Tego jestem pewien – zgodził się z nią.- Ale, ale, czy to właśnie jest ta wielka tajemnica, którą mi pani chciała wyznać?
– Co takiego? Ja i kapitan? – Odrzuciła głowę do tyłu i rozbawiona zaczęła się głośno, serdecznie śmiać. – Mój drogi – powiedziała poufale – mieszkamy pod jednym dachem od trzydziestu lat. Nie potrzeba wcale detektywa, żeby doszukiwać się w tym jakiegoś sekretu. Potrzeba raczej wehikułu czasu. Nie, chciałam panu powiedzieć o schowku na trumny.
Senny Campion.był całkowicie zaskoczony.
– Co takiego? – spytał.
– Być może nie chodzi wcale o trumny, – Panna Roper wlała mniej więcej łyżkę alkoholu do swojej szklanki, dodała trochę wody (tyle, ile przystoi damie) i ciągnęła wyniośle dalej: – W każdym razie o coś w tym stylu.
– O ciała? – podsunął z nadzieją w głosie.
– Och, nie, koteńku. – W głosie jej brzmiała wymówka. – Może po prostu o drzewo albo może o te ohydne krzyżaki, jakich używają. Nigdy nie zaglądałam do wewnątrz. Nie miałam okazji. Widzi pan, oni zawsze przychodzą w nocy
Campion uniósł się na łokciu.
– Może pani wreszcie wyjaśni, o czym pani mówi.
– Właśnie staram się – w głosie jej brzmiał wyrzut. – Wynajęłam jedną z moich piwnic – tę małą, która wychodzi na podjazd przed domem, i właściwie znajduje się poza domem – panu Bowelsowi, przedsiębiorcy pogrzebowemu. Prosił mnie o to jak o specjalną przysługę, a ja nie chciałam mu odmówić, bo to zawsze lepiej żyć w zgodzie z ludźmi tego rodzaju. Czy nie mam racji?
– Na wypadek, gdyby potrzebny był pani szybki pogrzeb, co? To zresztą pani sprawa. Kiedy to było?
– Och, wiele lat temu. W każdym razie miesięcy. On jest bardzo spokojnym lokatorem. Nigdy nie sprawia kłopotów. Ale pomyślałam sobie, że może kiedyś pan zauważy, że ta piwnica jest zamknięta, otworzy ją pan i będzie się zastanawiał, czy to są moje rzeczy. To mogłoby zrobić dziwne wrażenie. – Była całkowicie poważna, jej duże okrągłe oczy patrzyły na niego łagodnie. – Zresztą może go pan i jego syna usłyszeć dziś w nocy, tam, w dole – dokończyła.
– On tam jest?
– Jeśli go nie ma, to wkrótce będzie. Wpadł do mnie, kiedy pan poszedł do panny Evadne, uprzedzić, żebym się nie przestraszyła, jeśli usłyszę hałas tak między trzecią a czwartą nad ranem. To bardzo uważający człowiek, o staroświeckich manierach.
Campion przestał jej słuchać. Charlie Luke z całą stanowczością napisał, że ekshumacja Edwarda Palinode ma się odbyć o czwartej nad ranem, na cmentarzu Wilswich. Nie był pewien, czy jest zupełnie rozbudzony, kiedy nagle przyszło mu do głowy wyjaśnienie.
– Oczywiście, oni go nie chowali – Dowiedział triumfująco.
– Rzeczywiście, firma „Bowels i Syn" nie chowała go. – Wyglądała na zaniepokojoną. – Ależ mieliśmy z tym kłopot. Pan Edward takie wydał polecenie w swoim testamencie, bardzo to było nieroztropne z jego strony. Nic go nie obchodziło, że uraził czyjeś uczucia. Umarli nie zwracają na takie rzeczy uwagi. Ale zostało to napisane czarno na białym:,,Spędziwszy wiele ponurych nocy w odrażającej piwnicy, nasłuchując huku dział przeciwlotniczych i bomb nieprzyjacielskich, wraz z Bowelsem, który przez cały czas obserwował mnie i przymierzał w wyobraźni do jednej z tych swoich tandetnych trumien przeznaczonych na mięso armatnie, oświadczam, że jeśli umrę przed nim, nie życzę sobie, by to on chował moje ciało czy ktokolwiek z jego podłej firmy". -Ta, z talentem wygłoszona oracja zakończona została patetycznym gestem. – Brzmi to zupełnie jak rola – wyjaśniła. – I takie przy tym podłe.
– Trzeba przyznać, że miał charakter – zauważył Campion.
– Nadęty stary idiota – powiedziała z przekonaniem. – Pełen był nadzwyczajnych pomysłów, ale źle wychowany nawet w grobie. Ten mądrala przepuścił pieniądze całej rodziny. No i teraz wszystko pan wie, mój drogi. Jeśli usłyszy pan jakiś hałas, to będzie to przedsiębiorca pogrzebowy.
– Będę tego całkowicie pewien – stwierdził Campion i wstał z łóżka, żeby włożyć szlafrok.
– Pójdziemy się rozejrzeć? – Była wyraźnie podniecona. Przyszło mu do głowy, że od początku do tego właśnie zmierzała. – Nigdy nie lubiłam go szpiegować – szepnęła z przekonaniem – ponieważ nie miałam żadnego pretekstu, a zresztą z mego pokoju nic nie można dostrzec. Ostatni raz był tu jakieś trzy, cztery miesiące temu.
W drzwiach Campion się zatrzymał.
– A co z Cokerdale'em? – spytał.
– Och, nim nie musimy się przejmować. Śpi w kuchni.
– Co takiego?
– Słuchaj, Albert – użyła jego imienia z pewnego rodzaju wyzwaniem, co natychmiast wyczuł – nie bądź niemądry i nie próbuj biedakowi zaszkodzić. To był mój pomysł. Nie chciałam, żeby się natknął na Bowelsa. „Wszyscy są w domu, powiedziałam, a pańskim zadaniem jest strzec tych, co są w domu. Przyjdzie pan i posiedzi sobie w cieple, w wygodnym fotelu". Oczywiście posłuchał mnie. Przecież nie zrobiłam nic złego, prawda?
– Zdemoralizowała pani porządnego policjanta – powiedział od niechcenia Campion. – Chodźmy, pani poprowadzi.
Minęli szeroki podest, a potem zeszli po schodach. W domu panowała względna cisza. Rodzina Palinode'ów spała, podobnie jak żyła – w doskonałej obojętności dla wszystkiego, co jej nie dotyczyło. Dolatujące z jednego pokoju grzmiące chrapanie przypomniało Campionowi, że źródła gęgającego głosu Lawrence'a należałoby pewno szukać w adenoidach.