Изменить стиль страницы

Podziękowałem jej i rozłączyłem się, po czym położyłem się do łóżka i zasnąłem smacznie. O czternastej, czyli o ósmej rano w Waszyngtonie, ponownie zadzwoniłem na jego numer domowy i dowiedziałem się, że gdy tylko wrócił, wezwano go pilnie do pracy.

– Bardzo przeprasza. Proszę zadzwonić do jego biura dziś o siedemnastej.

Do tej pory, stwiedziłem, poobgryzam sobie do żywego paznokcie u obu rąk. Ze zdenerwowania aż kiszki zaczęły mi grać marsza. Zamówiłem śniadanie u obsługi hotelowej, aby zabić głód, po czym zająłem się lekturą niedzielnych wydań waszyngtońskich gazet i czekałem, aż w końcu o jedenastej wreszcie go zastałem.

– Jak się masz, Andrew? – zagadnął.

– Umieram ze zniecierpliwienia.

– Co takiego?

– Nieważne.

– Gdzie jesteś? – spytał. – W twoje firmie poinformowano mnie, że wyjechałeś do Stanów.

– Zgadza się. Jestem w Waszyngtonie. Naprawdę odnalazłeś Giuseppe-Petera?

– Tak i nie.

– To znaczy?

– Pamiętasz zapewne – powiedział – że przez cały czas prowadziliśmy śledztwo wśród ludzi związanych z wyścigami i mieliśmy też zacząć wypytywać studentów podczas zjazdów absolwentów, aby sprawdzić, czy któryś z nich nie rozpoznaje naszego ptaszka na podstawie portretu pamięciowego.

– Oczywiście, że tak – przyznałem.

Z przyzwyczajenia prowadziliśmy rozmowę w dwóch językach i wydawała się ona satysfakcjonująca jak nigdy.

– W obu przypadkach nam się poszczęściło. W obu tych światach. – Przerwał, dla lepszego efektu, wydawał się wyjątkowo z siebie zadowolony. – Nasz człowiek mieszka w Mediolanie i związał się tam z kilkoma radykalnymi ugrupowaniami politycznymi. Sądzi się, że był aktywistą; członkiem Czerwonych Brygad, choć nikt nie wie tego na pewno. To rzekomo fakt, ale nie ma na to dowodów. Tak czy owak, po opuszczeniu uniwersytetu nie próbował kontynuować życia politycznego. Rzucił studia, nie podszedł nawet do ostatnich egzaminów. A raczej został relegowany, tyle że nie z uwagi na przekonania polityczne. Zmuszono go, by opuścił uczelnię, ponieważ fałszował czeki. Nie został za to postawiony przed sądem i to chyba był zasadniczy błąd.

– Mhm – przyznałem, słuchając go jak urzeczony.

– Tak więc dowiedziałem się, jak nazywa się nasz człowiek. I niemal równocześnie, tego samego dnia, otrzymałem informację od ludzi związanych z wyścigami konnymi. Powiedziano mi, że w tym światku nie jest znany zbyt dobrze, nie bywa na wyścigach, jest czarną owcą szacownej rodziny i za swoje ciemne sprawki został bezceremonialnie wyrzucony z domu. Nikt nie wiedział, o co konkretnie chodziło, ale plotki głosiły, że o oszustwo i podrabianie czeków. Wszyscy byli przekonani, że ojciec spłacił długi syna co do grosza, aby zmyć piętno hańby z rodowego nazwiska.

– I dowiedziałeś się tego w światku koniarzy?

– Tak. Ktoś go w końcu rozpoznał. Nasi ludzie byli bardzo uważni, drobiazgowi i nieustępliwi.

– Wobec tego powinieneś pogratulować im sukcesu – powiedziałem szczerze.

– Tak, rzeczywiście – przyznał.

– Jak się nazywa nasz człowiek? – spytałem. To w zasadzie nie miało większego znaczenia, ale byłoby mi łatwiej, gdybym wiedział, z kim konkretnie mam do czynienia.

– Jego ojciec jest właścicielem koni wyścigowych – rzekł Pucinelli. – Wśród nich sławnego ogiera Brunelleschiego. Giuseppe-Peter naprawdę nazywa się Piętro Goldoni.

Wydawało się, że w Waszyngtonie czas się zatrzymał. Wszystko nagle zamarło. Na chwilę ja też wstrzymałem oddech. Miałem wrażenie, że się duszę.

– Jesteś tam, Andrew? – spytał Pucinelli.

Wypuściłem powietrze.

– Tak…

– Od lat nikt nie widział Piętro Goldoniego. Wszyscy sądzą, że wyjechał z kraju i już tu nie wróci. – Wydawał się zadowolony. – To pasowałoby, jeżeli chodzi o czas kolejnych porwań, prawda? Przepędziliśmy go z Włoch i udał się stamtąd do Anglii.

– Hm… – mruknąłem niepewnie – słyszałeś może o Morganie Freemantle’u? Czytałeś wczorajsze albo dzisiejsze gazety, oglądałeś wiadomości w telewizji?

– O kim ty mówisz? Ja byłem w Mediolanie i miałem mnóstwo pracy. Kim jest ten Morgan Freemantle?

Powiedziałem mu. I dodałem: – Bruno i Beatrice Goldoni są od tygodnia w Waszyngtonie. Rozmawiałem z nimi. Wczoraj po południu Brunelleschi wygrał tu w Waszyngtonie gonitwę International. Jechała na nim Alessia.

Na drugim końcu łącza przez chwilę zapanowała głucha cisza.

– On musi tam być! – wykrzyknął potem Pucinelli. – Piętro Goldoni jest teraz w Waszyngtonie!

– Taa.

– Naturalnie wiedziałeś o tym.

– Domyślałem się, że Giuseppe-Peter jest tutaj.

Zamilkł na chwilę. Zamyślił się. – W jaki sposób najlepiej poinformować o tym amerykańską policję? Być może moi przełożeni zechcą skonsultować się…

– Jeżeli chcesz – zaproponowałem – osobiście poinformuję kapitana miejscowej policji o tym, czego się dowiedziałem. Być może, gdy pozna fakty, zechce pomówić bezpośrednio z tobą. Na posterunku jest policjant mówiący biegle po włosku, który może posłużyć za tłumacza.

Pucinelli był wdzięczny, ale starannie to ukrywał. – Wyśmienicie. Dobrze by było, gdybyś to wszystko zaaranżował.

– Zajmę się tym natychmiast – zapewniłem.

– Jest niedziela – mruknął niemal z powątpiewaniem.

– Ale ty przecież pracujesz – zauważyłem. – Jakoś się z nim skontaktuję.

Podał mi grafik swoich dyżurów, który starannie zapisałem.

– Spisałeś się na medal, Enrico – powiedziałem ciepło pod koniec naszej rozmowy. – Moje gratulacje. To powinno być warte awansu.

Zaśmiał się krótko i choć szczerze, to jednak bez większej nadziei na sukces, jaki mu wieszczyłem. – Tak czy owak, trzeba dopaść tego Goldoniego. – I nagle coś mu przyszło do głowy. – Jak sądzisz, w którym państwie będzie sądzony?

– Sądząc po jego dotychczasowej karierze, to raczej w żadnym – odparłem cierpko. – Czmychnie do Ameryki Południowej, gdy tylko policja tutaj zacznie mu deptać po piętach, a kto wie, może w przyszłym roku jakiś gracz polo zostanie porwany dokładnie w środku chukka…

– Co takiego?

– To nie do przetłumaczenia – odparłem. – To na razie.

Niezwłocznie zadzwoniłem na posterunek w Waszyngtonie i prośbą i groźbą zdołałem w końcu zlokalizować Kenta Wagnera – przebywał u swojej bratanicy, która obchodziła właśnie urodziny i urządziła z tej okazji przyjęcie.

– Przepraszam – rzuciłem i wyjaśniłem, dlaczego zakłócam mu spokój.

– Chryste panie – mruknął. – Kim jest ten Pucinelli?

– To dobry glina. Bardzo odważny. Porozmawiaj z nim.

– Dobra.

Podałem mu numer telefonu i grafik Enrica. – Państwo Goldoni wybierają się do Nowego Jorku – dodałem. – Dowiedziałem się tego od pani Goldoni. Sądzę, że wyjadą jeszcze dziś. Mieszkają w hotelu Regency.

– Zaraz się tym zajmę. A ty? Wciąż mieszkasz w hotelu Sherryatt?

– Tak. Właśnie stamtąd dzwonię.

– Bądź pod telefonem.

– W porządku.

Odchrząknął. – Dzięki, Andrew.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Kent – powiedziałem i faktycznie, mówiłem szczerze. – Tylko go dorwij. Jest twój.

Kiedy tylko odłożyłem słuchawkę, rozległo się pukanie do drzwi. Dopiero gdy je otworzyłem, uświadomiłem sobie, że może powinienem był zachować większą ostrożność. Ale w progu stała tylko niegroźna, niska, pulchna pokojówka w średnim wieku, która chciała posprzątać mój pokój.

– Jak długo to potrwa? – spytałem, zerkając na wózek ze świeżą pościelą, ręcznikami i potężnym odkurzaczem.

Odparła po hiszpańsku z meksykańskim akcentem, że nie rozumie.

Zadałem jej to samo pytanie po hiszpańsku. – Dwadzieścia minut – odrzekła z niezłomnym przekonaniem. Sięgnąłem po telefon, poprosiłem w centrali, aby wszystkie rozmowy przełączane były do hotelowej recepcji i zszedłem na dół, aby tam poczekać.

Poczekać… i przemyśleć to i owo.

Rozmyślałem przede wszystkim o Beatrice Goldoni i pełnym ekscytacji poczuciu winy malującym się na jej twarzy, pomyślałem ojej synu wyrzuconym z rodzinnego domu. Uznałem, że to bardzo prawdopodobne, iż tamtego dnia, czyli w piątek, Beatrice nie udawała się na potajemną schadzkę z kochankiem, lecz raczej na upragnione spotkanie z wciąż kochaną czarną owcą rodziny. To na pewno on zaaranżował spotkanie, musiał wiedzieć, że matka przyjedzie na wyścigi, i zapewne wciąż za nią tęsknił.