Zaczął od wyznania. Opowiedział Berenson o tym, co spotkało Swana. Szczegółowo. Zasugerował przyczynę. Tym razem Berenson dodała dwa do dwóch i otrzymała cztery. Przypomniała sobie męki Deana. Krok po kroku Lamaison ujawnił, że Dean brał udział w tajnym przedsięwzięciu, że gdyby tego nie uczynił, jego córka zniknęłaby i została odnaleziona cała zakrwawiona pośród uradowanych członków gangu motocyklowego.
A może nigdy by jej nie znaleźli.
Lamaison powiedział, że to samo mogłoby spotkać syna Berenson. Dodał, że członkowie gangów motocyklowych lubią się zabawić z osobami obu płci. Większość z nich siedziała w więzieniu, a więzienie wypacza upodobania seksualne.
Ostrzegł ją i wydał dwa polecenia. Ostrzegł, że prędzej czy później w biurze pojawią się dwaj mężczyźni i dwie kobiety i zaczną zadawać pytania. Dawni przyjaciele Swana z wojska. W pierwszym poleceniu chodziło o to, aby się ich pozbyć w sposób stanowczy, uprzejmy i zdecydowany. W drugim, aby nikomu nie wspominać o tej rozmowie.
Później zabrał Berenson na górę i zmusił do wykonania pewnych czynności seksualnych. Jak powiedział, aby upewnić się, że właściwie go zrozumiała.
Później wyszedł i chwilę pograł z jej synem.
A potem odjechał.
Reacher jej uwierzył. W życiu wysłuchał wielu kłamstw, znacznie rzadziej miał do czynienia z ludźmi mówiącymi prawdę. Potrafił odróżnić jedno od drugiego. Wiedział, komu można zaufać, a komu nie. Był człowiekiem w najwyższym stopniu cynicznym, ale znał się na ludziach. Uwierzył w historyjkę o koszykówce, we wzmiankę o więzieniu i seksie. Ludzie pokroju Margaret Berenson nie zmyślają takich rzeczy. Nie potrafią. Nie mają wystarczająco bogatych doświadczeń. Sięgnął po nóż i rozciął taśmę. Pomógł jej wstać.
– Kto wiedział? – zapytał.
– Lamaison – odparła Berenson. – Lennox, Parker i Saropian.
– Nikt więcej?
– Nikt.
– A czterej pozostali? Dawni gliniarze z Los Angeles?
– Tamci są inni. Z innych czasów i innego miejsca. Lamaison nie zaufałby im w takiej sprawie.
– Dlaczego ich zatrudnił?
– To pionki. Potrzebował ludzi. Ufał im we wszystkich innych sprawach. Robili, co im kazał.
– Dlaczego zatrudnił Tony’ego Swana? Swan musiał go zawsze uwierać.
– Lamaison nie zatrudnił Swana. Nie chciał go. To ja przekonałam dyrektora naczelnego, że potrzebujemy kogoś o innym doświadczeniu. Nie było właściwe, aby wszyscy mieli to samo przygotowanie.
– To ty go zatrudniłaś?
– W zasadzie, tak. Przepraszam.
– Gdzie to się stało?
– W Highland Park. Tam mają helikopter. Są budynki zewnętrzne. To duży teren.
– Czy masz miejsce, do którego mogłabyś wyjechać? – zapytał Reacher.
– Wyjechać? – zdziwiła się Berenson.
– Na kilka dni, dopóki to wszystko się nie skończy.
– To się nie skończy. Nie znasz Lamaisona. Nie zdołasz go pokonać.
Reacher spojrzał na Neagley.
– Nie zdołamy go pokonać? – zapytał.
– Bez trudu – odpowiedziała.
– Tamtych jest czterech – zauważyła Berenson.
– Trzech – poprawił ją Reacher. – Saropian nie żyje. Ich trzech przeciwko naszej czwórce.
– Zwariowaliście.
– Oni myślą podobnie. To pewne. Uważają, że jestem świrem.
Berenson zamilkła na dłuższą chwilę.
– Mogę pojechać do hotelu – powiedziała.
– Kiedy twój syn wraca do domu?
– Odbiorę go ze szkoły. Reacher skinął głową.
– Spakuj się.
– Dobrze.
– Kto leciał? – zapytał Reacher.
– Lamaison, Lennox i Parker. Trójka.
– Plus pilot – dodał Reacher. – Razem czterech.
Berenson poszła na górę, by się spakować, a Reacher odłożył nóż. Następnie wsunął do kieszeni kawał betonu Swana i zdjął butelkę z lufy glocka.
– Sądzisz, że to by zadziałało? – zapytała Neagley. – Jako tłumik?
– Wątpią – odparł Reacher. – Czytałem o tym w jakiejś książce. Na papierze działało. W rzeczywistym świecie butelka pewnie by eksplodowała i oślepiła mnie kawałkami plastiku. W każdym razie wyglądało nieźle, prawda? Dodatkowy efekt. To lepsze od zwykłego wycelowania pistolem.
Zadzwonił jego telefon. Ten na kartę, który kupili w Radio Shack, a nie komórka Saropiana, którą zdobył w Vegas. Okazało się, że to Dixon. Przez cztery i pół godziny kręcili się z O’Donnellem w okolicy Highland Park. Zobaczyli to, co mieli zobaczyć, i pomyśleli, że zaczynają zwracać na siebie uwagę.
– Wracajcie do domu – powiedział Reacher. – Zdobyliśmy to, czego potrzebowaliśmy.
Wtedy odezwał się telefon Neagley. Prywatny, a nie ten na kartę. Dzwonił jej współpracownik z Chicago. W Los Angeles była dziesiąta trzydzieści, a w Illinois pora lunchu. Nie poruszała się i nie zadawała pytań, po prostu słuchała. Zamknęła wieczko.
– Mamy wstępne informacje z poletka tutejszej policji – powiedziała. – W ciągu dwudziestu lat pracy przeciwko Lamaisonowi prowadzono osiemnaście postępowań wewnętrznych. Za każdym razem wychodził cało.
– Jakie były zarzuty?
– Sam mógłbyś je wymienić. Nieuzasadnione użycie siły, przekupstwo, korupcja, zaginione narkotyki, brakujące pieniądze. To zły facet, ale trzeba przyznać, że jest sprytny.
– W jaki sposób taki gość dostał pracę w firmie zbrojeniowej?
– A w jaki sposób dostał się do policji Los Angeles? Jak awansował? Stwarzając pozory i ciężko pracując, aby wyczyścić swoje konto. I mając partnera, który o wszystkim wiedział, lecz potrafił zachować milczenie.
– Gość musiał być równie zły jak on. Zwykle tak jest.
– Żebyś wiedział – odparła Neagley.
Czterdzieści minut później Berenson zameldowała się na dole z dwiema torbami. Z drogą torbą z czarnej skóry i jasnozielonym nylonowym workiem ze sportowym logo. Jej bagaż i bagaż dziecka, domyślił się Reacher. Umieściła torby w bagażniku toyoty. Neagley i Reacher poszli po swoje samochody i podjechali pod dom Berenson, formując mały konwój. Podobnie jak podczas inwigilacji, lecz w innym celu. Neagley jechała tuż za nią, Reacher trzymał się w większej odległości. Po przejechaniu kilku kilometrów uznał, że O’Donnell był w błędzie, twierdząc, że w Kalifornii hondy najmniej rzucają się w oczy. Toyota byłaby znacznie lepsza. Patrzył na samochód Berenson i ledwie go widział.
Zatrzymała się przy szkole. Duży brązowy gmach pogrążony w głębokiej ciszy – zwyczajna szkoła, gdy wszystkie dzieciaki sana lekcji i pracują. Po dwudziestu minutach wyszła, ciągnąc za sobą chłopca o brązowych włosach. Dzieciak był niskiego wzrostu. Ledwie sięgał jej do ramienia. Wyglądał na lekko zaskoczonego, a jednocześnie uradowanego, że udało mu się urwać z zajęć.
Później Berenson przejechała krótki odcinek Stodziesiątką, skręciła w Pasadenie i ruszyła w stronę zajazdu położonego przy cichej ulicy. Reacher pochwalił jej wybór. Parking był za budynkiem, niewidoczny od strony ulicy. W drzwiach stał boy hotelowy, a za kontuarem dwie kobiety. Dużo czujnych oczu, zanim człowiek dotrze do wind i pokojów. Lepiej niż w motelu.
Zostali na miejscu, aby Berenson i jej dzieciak mogli się spokojnie rozpakować. Pomyśleli, że dziesięć minut wystarczy. Wykorzystali ten czas, aby zjeść lunch w barze obok holu. Zamówili klubowe sandwicze. Reacher poprosił o kawę, a Neagley o napój gazowany. Kanapka przypadła do gustu Reacherowi. Szczególnie to, że mógł oczyścić zęby siateczką, którą była opleciona. Nie chciał gadać z ludźmi, mając kawałki kurczaka między zębami.
Kiedy kończył kawę, zadzwonił telefon. Znowu Dixon. Wróciła do motelu razem z O’Donnellem. W recepcji czekała na nich pilna wiadomość. Od Curtisa Mauneya.- Chce, żebyśmy pojechali do tego miejsca na północ od Glendale – powiedziała. – Natychmiast.
– Tam gdzie zawieźli Orozca?