– To możliwe.
– W takim razie dlaczego nie rozmawiają ze mną gliniarze?
– Trochę ich wyprzedzamy.
– Policję z Vegas? Gości z Komisji Kontroli Gier? Reacher potrząsnął głową.
– Nasi przyjaciele zginęli na terenie hrabstwa Los Angeles. Sprawę prowadzi kilku tamtejszych szeryfów.
– Wyprzedzacie ich? Co to znaczy?
Reacher nie odpowiedział. Wright zamilkł na chwilę, a następnie przyjrzał się uważnie każdemu z nich. Najpierw Neagley, następnie Dixon, O’Donnellowi i Reacherowi.
– Zaraz – rzekł. – Nic nie mówcie. Znaliście się z wojska? Należeliście do grupy specjalnej. Jesteście ich dawnymi kumplami. Ciągle was wspominali.
– W takim razie rozumie pan, dlaczego tu jesteśmy. Pracował pan z ludźmi.
– Powiadomicie mnie, jeśli się czegoś dowiecie?
– Trzeba na to zasłużyć – odparł Reacher.
– Jest pewna dziewczyna – powiedział Wright. – Pracuje w paskudnym miejscu z paleniskiem w centrum sali. W barze, tam gdzie kiedyś znajdowała się Riwiera. Była blisko z Sanchezem.
– Jego dziewczyna?
– Niezupełnie. Może kiedyś łączyły ich zażyłe stosunki. Będzie wiedziała więcej ode mnie.
44
Wright wrócił do pracy, a Reacher zapytał konsjerża, gdzie znajdowała się Riwiera. Bar był położony w gorszej części miasta. Poszli pieszo. Była pustynna noc, gorąca i sucha. Na horyzoncie, ponad słupem smogu i łuną świateł miasta, jaśniały gwiazdy. Chodniki były zasłane wyrzuconymi barwnymi pocztówkami reklamującymi usługi prostytutek. Można było odnieść wrażenie, że wolny rynek obniżył cenę do pięćdziesięciu dolarów pomniejszonych o jednego centa. Reacher nie miał wątpliwości, że wspomniana kwota szybko wzrośnie, gdy tylko nieszczęsny klient sprowadzi dziewczynę do swojego pokoju. Kobiety na zdjęciach wyglądały atrakcyjnie, chociaż Reacher wiedział, że nie są prawdziwe. Były to zdjęcia modelek z Rio lub Miami ubranych w niewinne kostiumy kąpielowe. Sanchez i Orozco musieli mieć ręce pełne roboty. Wright powiedział, że byli zajęci jak Jednoręki tapeciarz” i Reacher był skłonny mu uwierzyć.
Dotarli do betonowego baru z odchodzącym tynkiem i napisem „Zimne piwo ostre dziewczyny” i skręcili w kłębowisko uliczek, przy których stały parterowe otynkowane budynki. W niektórych mieściły się motele, w innych sklepy spożywcze, restauracje i bary. Przed wszystkimi stały znaki na wysokim słupie składające się z białej tablicy z szybą oraz poziomymi uchwytami na wsuwane czarne litery. Wszystkie litery miały ten sam smukły kształt, więc trzeba było dobrze się skoncentrować, aby zobaczyć co jest w środku. Sklepy spożywcze reklamowały sześciopaki napojów gazowanych za jednego dolara dziewięćdziesiąt dziewięć centów, motele szczyciły się klimatyzacją, basenem i telewizją kablową, a restauracje proponowały szwedzki bufet śniadaniowy czynny dwadzieścia cztery godziny na dobę, z którego po uiszczeniu opłaty można było korzystać bez żadnych ograniczeń. Bary informowały o godzinach, w których podawano napoje za niższą cenę i stałe niższe ceny za większego drinka. Wszystkie wyglądały podobnie. Minęli pięć lub sześć, zanim dostrzegli znak „Fire Pit”.
Znak stał na zewnątrz otynkowanego betonowego budynku pozbawionego okien i przypominającego pudełko do butów. Miejsce nie przypominało baru. Mogło się w nim znajdować dosłownie wszystko. Klinika chorób przenoszonych drogą płciową lub kościół na obrzeżach miasta. W środku było całkiem inaczej. Człowiek nie miał wątpliwości, że znalazł się w barze w Vegas. W lokalu pomalowanym na purpurowo, przy stołach przykrytych ciemnoczerwonymi obrusami piło, krzyczało, śmiało się i głośno rozmawiało pięćset osób. We wnętrzu nie było żadnych prostych lub kwadratowych kształtów. Bar, przy którym krążył tłum gości, miał długi i wygięty kształt przypominający literę „S”. Koniec litery „S” wił się wokół wpuszczonego w podłogę zagłębienia. Środek otchłani tworzyło sztuczne palenisko. Rolę płomieni odgrywały postrzępione wstęgi pomarańczowego jedwabiu unoszone w górę przez strumień powietrza dobywającego się z ukrytego wentylatora. Tkanina falowała, poruszała się i tańczyła w promieniach jaskrawo-czerwonego światła. Sala była podzielona na obite aksamitnym pluszem kabiny. Wszystkie były zajęte. Ludzie tłoczyli się wokół otchłani ognia. Z ukrytych głośników dolatywała głośna muzyka. Kelnerki w skąpych strojach zgrabnie przedzierały się przez tłum, wysoko unosząc tacę.
– Urocze miejsce – zauważył O’Donnell.
– W policyjnym guście – przytaknęła Dixon.
– Znajdźmy dziewczynę i zabierzmy ją na zewnątrz – zaproponowała Neagley. Źle się czuła w ścisku. Odnalezienie dziewczyny okazało się trudniejsze, niż sądzili. Reacher zapytał barmankę o znajomą Jorge Sancheza. Kobieta najwyraźniej wiedziała, o kogo chodzi, lecz powiedziała, że jej koleżanka skończyła pracę o północy. Nazywała się Milena. Na wszelki wypadek Reacher zadał to samo pytanie dwóm kelnerkom i otrzymał dwie identyczne odpowiedzi. Ich koleżanka, Milena, była blisko związana z ochroniarzem, który nazywał się Sanchez. Tej nocy poszła do domu, aby się przespać i wrócić następnego dnia na kolejną dwunastogodzinną ciężką zmianę. Nikt nie potrafił podać jej adresu.
Reacher zostawił swoje nazwisko wszystkim trzem kobietom. Kiedy wrócił do pozostałych, przedarli się przez tłum i wyszli na zewnątrz. Vegas o pierwszej nad ranem było nadal oświetlone i buczało, jednak po opuszczeniu hałaśliwego baru wydawało się tak ciche i spokojne jak chłodna szara powierzchnia księżyca.
– Jaki mamy plan? – zapytała Dixon.
– Wrócimy tu o jedenastej trzydzieści – powiedział Reacher. – Złapiemy ją w drodze do roboty.
– Co robimy do tego czasu?
– Nic. Odpoczniemy.
Wrócili na Strip i ramię przy ramieniu wolnym krokiem ruszyli w stronę hotelu. Czterdzieści metrów za nimi raptownie przyhamował ciemnoniebieski chrysler i zaparkował przy krawężniku.
45
Facet w ciemnoniebieskim garniturze zadzwonił natychmiast.
– Znalazłem ich. To niewiarygodne. Pojawili się tuż przede mną.
– Cała czwórka? – zapytał szef.
– Mam ich przed sobą.
– Możesz ich zlikwidować?
– Tak sądzę.
– W takim razie zrób to. Nie czekaj na posiłki. Załatw sprawę i wracaj.
Mężczyzna w garniturze zakończył rozmowę i ruszył od krawężnika. Przejechał przez cztery pasy ruchu i zaparkował w bocznej uliczce przy sklepie spożywczym oferującym najtańsze papierosy w mieście. Wysiadł, zamknął wóz i ruszył w dół Stripu z prawą dłonią ukrytą w kieszeni kurtki.
W Las Vegas na metr kwadratowy powierzchni przypada więcej pokojów hotelowych niż w jakimkolwiek miejscu na świecie, lecz Azhari Mahmoud nie zameldował się w żadnym z nich. Znajdował się w wynajętym domu na przedmieściach oddalonym pięć kilometrów od Stripu. Dom został wydzierżawiony na dwa lata z myślą o operacji, którą zaplanował, lecz której nie zdążył zrealizować. Dziś był równie bezpieczny jak wtedy. Mahmoud stał w kuchni, przeglądając leżącą na blacie książkę telefoniczną.
Przez Strip nieustannie przelewała się fala przebudowy niczym woda w wannie. Niegdyś Riwiera wyznaczała koniec prestiżowej części miasta. Jej budowa wywołała boom inwestycyjny, który sprawił, że wzdłuż ulicy jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne domy. Kiedy zabudowania sięgnęły drugiego końca, standardy poszły w górę i Riwiera nagle wydała się stara i nieelegancka w porównaniu z nowszymi gmachami. W rezultacie w odwrotnym kierunku ruszyła nowa fala inwestycji. Ciągle trwały jakieś prace budowlane na odcinku jednej przecznicy, oddzielając nowe, dopiero co wzniesione gmachy od nieco starszych, które za chwilę miały zostać zburzone. W miarę postępu prac drogi i chodniki stawały się coraz prostsze. Nowe pasy mchu przebiegały bez przeszkód, a stare wiły się pomiędzy rumowiskami. W tej części miasto wydawało się ciche i opuszczone, przypominało niezamieszkaną ziemię niczyją.