Изменить стиль страницы

– Musi się w tym kryć coś więcej – odezwał się O’Donnell.

– Na przykład co? – zapytał Reacher.

– Chciałem powiedzieć, że nadal nie widzę powodu zabicia czterech ludzi.

Reacher skinął głową.

– Zgoda – powiedział. – To nie wystarczy. Tamci zabrali praktycznie wszystko. Jego komputery, kalendarz, listę klientów, notatnik z telefonami. To, co mamy, to jedynie czubek góry lodowej. Rozrzucone fragmenty przypominające archeologiczne szczątki. Myślę, że powinniśmy się do tego przyzwyczaić, nie będziemy dysponowali niczym więcej.

– Co w takim razie powinniśmy zrobić?

– Uwolnić się od dawnych przyzwyczajeń.

– Przyzwyczajeń?

– Od pytania mnie, co robić. Jutro może mnie tu nie być. Wyobrażam sobie, że zastępcy szeryfa gromadzą siły. Będziecie musieli zacząć myśleć za siebie.

– A co niby robiliśmy do tej pory?

Reacher zignorował to pytanie. Odwrócił się do Karli Dixon i powiedział:

– Czy gdy wypożyczałaś samochód, zapłaciłaś dodatkowe ubezpieczenie?

Skinęła głową.

– Okej – odparł Reacher. – Zarządzam kolejną przerwę. Później pójdziemy gdzieś na obiad. Ja stawiam. Będzie to coś w rodzaju ostatniej wieczerzy. Za godzinę spotykamy się w holu.

***

Reacher odebrał forda Dixon z rąk obsługi hotelowej i pojechał na wschód Hollywood Boulevard. Minął Entertainment Museum i Mann’s Chinese Theater, a następnie skręcił w lewo, w stronę Highland. Był dwie przecznice na zachód od Hollywood i Vine, w rejonie, gdzie zwykle kręcili się dealerzy narkotyków. Jak to zwykle bywa, okazało się, że migrowali w inne miejsce. Stróżom prawa nigdy nie udało się odnieść trwałego sukcesu. Tamci przegrupowywali się, wybierając inny rejon, raz tu, raz tam.

Podjechał do krawężnika. Za muzeum figur woskowych biegła szeroka aleja. Właściwie w połowie pusty plac, z którego samochody uczyniły miejsce do zawracania, a narkotykowi dealerzy – punkt handlowy dla zmotoryzowanych. Wszystko było zorganizowane na wzór metody pomiarów triangulacyjnych. Kierowca wjeżdżał na plac i zwalniał. Do samochodu podchodził dzieciak w wieku nie więcej niż jedenastu lat. Facet w samochodzie przekazywał mu zamówienie i wręczał gotówkę. Dzieciak niósł forsę gościowi, który pobierał opłatę, a następnie biegł po towar do faceta, który miał ukryte narkotyki. W tym czasie kierowca zataczał wolno łuk, aby spotkać dzieciaka z drugiej strony placu. Po przekazaniu towaru opuszczał aleję jakby nigdy nic, a dzieciak wracał do punktu wyjścia i czekał na następnego klienta.

Sprytny system. Zupełne oddzielenie towaru od pieniędzy, możliwość szybkiego rozproszenia się w trzech różnych kierunkach. W razie czego policja miała jedynie dzieciaka, który był za młody, aby postawić go w stan oskarżenia. Regularne dostarczanie nowych działek powodowało, że facet z narkotykami miał przy sobie jedynie minimalną ilość towaru. Równie częste wymienianie torby z forsą ograniczało potencjalne straty i ryzyko gościa, który zajmował się jej przechowywaniem.

Sprytny system.

Reacher zetknął się z nim już wcześniej.

Facet zbierający forsę wyglądał jak menel. Siedział na bloku betonu pośrodku placu z czarnym workiem marynarskim pod nogami. Miał czarne okulary i był uzbrojony w taką broń krótką, jakiej używano danego tygodnia.

Reacher postanowił zaczekać.

Czarny mercedes SL zwolnił i wjechał na plac. Wspaniały SUV, przyciemniane szyby, kalifornijskie tablice dla próżnych i bogatych z akronimem, którego Reacher nie rozumiał. Samochód zatrzymał się na początku placu i po chwili podbiegł do niego dzieciak. Jego głowa ledwo sięgała okna kierowcy, jednak ręka była wystarczająco długa. Wsunęła się do środka i po chwili wynurzyła ze zwitkiem banknotów. Mercedes ruszył przed siebie, a dzieciak podbiegł do faceta zbierającego forsę. Kiedy zwitek banknotów znalazł się w torbie, chłopak pognał do gościa z towarem. Wóz zaczął wolno zawracać, zataczając półkole.

Reacher włączył bieg i ruszył fordem Dixon. Obejrzał się na północ i południe, a następnie wcisnął gaz, silnie skręcił kierownicę i wjechał na plac. Zignorował obowiązujący ruch okrężny i ruszył wprost na środek.

Wprost na faceta trzymającego forsę. Przyspieszył, wyrzucając żwir spod przednich kół.

Gość trzymający worek z forsą zamarł.

Niecałe trzy metry przed nim Reacher zrobił trzy rzeczy: skręcił kierownicę, wdepnął hamulec i otworzył drzwi. Wóz zjechał na prawo, przednie koła zaryły w żwirze, a drzwi otworzyły się szerokim łukiem, silnie uderzając tamtego w górną część ciała. Facet poleciał w tył, ford stanął w miejscu, a Reacher pochylił się po winylowy worek marynarski i chwycił go lewą ręką. Kiedy worek znalazł się na siedzeniu pasażera, Reacher wcisnął gaz, zatrzasnął drzwi i ostro zawrócił przed jadącym wolno mercedesem. Po chwili wyjechał z placu, ostro wykręcił i ruszył w kierunku Highland. W lusterku wstecznym dojrzał unoszący się w powietrzu tuman kurzu, zamieszanie, gościa pilnującego worka leżącego na plecach i dwóch facetów biegnących w jego stronę. Przejechał dziesięć metrów i skręcił za gmach muzeum figur woskowych, przejechał skrzyżowanie i wrócił na Hollywood Boulevard.

Wszystko zajęło jakieś dwanaście sekund.Żadnej reakcji. Żadnych strzałów. Żadnego pościgu.

Reacher nie spodziewał się niczego innego. Kiedy tamci zobaczyli zwyczajnego waniliowego forda, koszmarną koszulę i krótko obcięte włosy, uznali, że jakiś gość z policji w Los Angeles postanowił podreperować budżet. Normalne koszty prowadzenia działalności. Z kolei kierowca mercedesa nie mógł ryzykować wspomnienia o tym komukolwiek.

Tak, nie zadzieraj ze specjalną grupą śledczą.

Reacher zwolnił, odetchnął głęboko i skręcił w prawo, objeżdżają miejsce zdarzenia w kierunku przeciwnym do mchu wskazówek zegara. Ruszył Canyon Road i Woodrow Wilson Drive, aby po chwili znaleźć się ponownie na Laurel Canyon Boulevard. Nikt za nim nie jechał. Zatrzymał się na pustym zakręcie, opróżnił worek i rzucił go za siebie. Przeliczył forsę. Prawie dziewięćset dolarów głównie w dwudziestkach i dziesiątkach. Na obiad wystarczy. Nawet z norweską wodą mineralną. I na napiwek.

Wysiadł i obejrzał samochód. Drzwi kierowcy były lekko wgniecione na środku. W miejscu zetknięcia z twarzą faceta pilnującego worka z forsą. Nie było śladów krwi. Wsiadł i odjechał. Dziesięć minut później siedział w wypłowiałym aksamitnym fotelu w holu hotelu Chateau Marymont, czekając na pozostałych.

***

Dwa tysiące kilometrów na północny wschód od Chateau Marmont ciemnowłosy czterdziestolatek posługujący się nazwiskiem Alan Mason jechał podziemną kolejką z hali przylotów lotniska w Denver do głównego terminalu. Był sam w przedziale. Siedział w fotelu, wyraźnie zmęczony, jednocześnie śmiejąc się ze zwariowanego jugbandu nadawanego przed komunikatami dyrekcji dworca. Pomyślał, że ten rodzaj muzyki doradzili im psycholodzy, aby obniżyć stres związany z podróżą. Podziałało. Czuł się dobrze. Był znacznie bardziej zrelaksowany niż powinien.