Изменить стиль страницы

W życiu Amandy nie było miejsca dla mężczyzny. Nie chciała, żeby ktokolwiek kontrolował, co mówi i robi, i w jakikolwiek sposób ograniczał jej wolność. Nieznośna była sama myśl o mężu, którego pozycja, zgodnie z prawem i utartymi zwyczajami, byłaby o wiele wyższa niż żony. Jeśliby wyniknął między nimi jakiś spór, ostatnie słowo zawsze należałoby do męża. Mógłby jej odebrać wszystkie zarobki, gdyby tylko miał taką zachciankę. A kiedy pojawiłyby się dzieci, z mocy prawa byłyby jego własnością. Amanda wiedziała, że nigdy z własnej woli nie dałaby drugiemu człowiekowi takiej władzy nad sobą. I nie chodziło o to, że nie lubiła mężczyzn. Przeciwnie, uważała, że skoro potrafili tak urządzić świat, żeby właśnie im żyło się najwygodniej, to muszą być dosyć bystrzy.

A jednak… jak by to było miło chadzać na przyjęcia i wykłady z ukochanym towarzyszem życia. Mieć kogoś, z kim można by dyskutować, spierać się lub dzielić przemyśleniami. Kogoś, z kim jadałaby posiłki i do kogo mogłaby się przytulić w łóżku, żeby się rozgrzać w mroźną zimową noc. Cóż, wszystko ma swoją cenę, więc tę niezależność opłacała samotnością.

Wspomnienie o tym, co się wydarzyło zaledwie tydzień temu, wciąż do niej wracało, mimo że bardzo się starała o wszystkim zapomnieć.

– Jack – wyszeptała, bezwiednie kładąc rękę na piersi, gdzie poczuła jakiś dziwny ucisk. W pamięci wciąż widziała jego twarz o niespotykanie niebieskich oczach, słyszała głębokie, chrapliwe brzmienie jego głosu. Dla niektórych kobiet taki romantyczny wieczór był czymś zwykłym, ale dla niej było to najbardziej niesamowite doświadczenie całego życia.

Musiała przerwać te tęskne rozmyślania, gdyż powóz zatrzymał się przed ładnym ceglanym domem należącym do pana Talbota. Dwupiętrowy, rzęsiście oświetlony dom o białych kolumnach stał przy pełnym zieleni placyku, a ze środka dobiegały wybuchy śmiechu i ożywione rozmowy. Jak można się było spodziewać po zamożnym prawniku, Talbot urządził swoją siedzibę bardzo elegancko. Owalny hol wejściowy zdobiły stiuki, ściany zaś położonego za nim dużego salonu pomalowano na kojący, jasnozielony kolor. Ciemna dębowa podłoga lśniła jak lustro. Powietrze wypełniały przyjemne wonie, obiecując doskonały posiłek, a pobrzękiwanie kieliszków tworzyło dyskretne tło dla muzyki, wykonywanej przez kwartet smyczkowy.

W pokojach roiło się od gości. Wielu z nich powitało Amandę serdecznym uśmiechem. Zdawała sobie sprawę, że jest popularna w towarzystwie, niczym sympatyczna starszawa ciotka w rodzinie. Czasami drażniono się z nią, wypytując o zamiary względem tego czy innego dżentelmena, jednak tak naprawdę nikt nie wierzył, że mogłaby być kimś poważnie zainteresowana. Wszyscy uznawali, że jej los jako starej panny jest już przesądzony.

– Droga panno Briars! – usłyszała donośny męski głos. Odwróciła się i zobaczyła roześmianą, czerwoną twarz Talbota. – Bez pani ten wieczór nie byłby w pełni udany.

Choć Talbot był co najmniej dziesięć lat od niej starszy, zachował chłopięcy wdzięk, kontrastujący z gęstą, siwą czupryną. Uśmiechnął się figlarnie, wydymając krągłe policzki.

– Wspaniale dziś pani wygląda- ciągnął. Ujął jej rękę i zacisnął w pulchnych dłoniach. – Swoim blaskiem przyćmiewa pani wszystkie inne damy.

– Panie Talbot, pańskie pochlebstwa nie robią na mnie żadnego wrażenia – oznajmiła z uśmiechem Amanda. – Jestem zbyt rozsądna, żeby się na nie nabrać. Lepiej niech pan skieruje te miłe słówka do jakiejś naiwnej, niedoświadczonej dziewczyny. Może ona w nie uwierzy.

– A jednak to właśnie pani jest moim ulubionym celem -odrzekł.

Amanda tylko uniosła oczy w górę i uśmiechnęła się wymownie. Wzięła Talbota pod ramię i razem podeszli do wielkiego mahoniowego kredensu, na którym stały dwie srebrne wazy. W jednej znajdował się gorący poncz z rumem, w drugiej zimna woda. Talbot z teatralną emfazą polecił służącemu, żeby nalał Amandzie kielich ponczu.

– A teraz, panie Talbot, proszę zająć się innymi gośćmi – poleciła Amanda, wdychając wyrazisty zapach trunku. Przez szklane ścianki kielicha przenikało miłe ciepło i ogrzewało zziębnięte palce, osłonięte jedynie cienkimi rękawiczkami. – Widzę tu kilka osób, z którymi chciałabym porozmawiać, a pana obecność tylko mi w tym przeszkodzi.

Talbot roześmiał się jowialnie, słysząc tę żartobliwą reprymendę, skłonił się głęboko i odszedł. Sącząc parujący poncz, Amanda uważnie rozejrzała się dokoła. Pisarze, wydawcy, ilustratorzy, drukarze, prawnicy, a nawet jeden czy dwóch krytyków, wszyscy krążyli po salonie i rozmawiali, przechodząc od jednej grupki gości do drugiej. Wszędzie słychać było ożywione głosy i częste wybuchy śmiechu.

– Amando! Witaj, moja droga! – rozległ się wesoły, srebrzysty głos. Amanda zobaczyła, że zbliża się do niej Francine Newlyn, atrakcyjna, jasnowłosa wdowa. Francine zdobyła popularność jako autorka sześciu powieści sensacyjnych, w których niepoślednią rolę odgrywała bigamia, morderstwo i cudzołóstwo. Choć osobiście Amanda uważała jej książki za nieco przesadnie sentymentalne, to jednak przeczytała je z przyjemnością. Szczupła, pełna gracji Francine pielęgnowała znajomości z pisarzami, zwłaszcza z tymi, którzy zdobyli uznanie i popularność. Amanda lubiła z nią rozmawiać, ponieważ rozmiłowana w plotkach Francine wiedziała wszystko o wszystkich. Sama Amanda jednak bardzo uważała, żeby nie powiedzieć jej o sobie nic, czego nie chciałaby zdradzić całemu londyńskiemu towarzystwu.

– Moja droga Amando, jak miło cię widzieć – powiedziała miękko Francine. Jej szczupłe palce w rękawiczkach wdzięcznie obejmowały grubą nóżkę kielicha. – Jesteś chyba jedyną rozsądną osobą, która dzisiaj przekroczyła progi tego domu.

– Nie wiem, czy na takim przyjęciu rozsądek może się na cokolwiek przydać – odrzekła z uśmiechem Amanda. – Wdzięk i uroda są tu bez wątpienia o wiele milej widziane.

Francine odpowiedziała jej z szelmowskim błyskiem w oku:

– Jakie to szczęście, że my obie posiadamy wszystkie te trzy cechy. Jesteśmy rozsądne, ale też pełne wdzięku i urodziwe.

– Tak, to wielkie szczęście – przytaknęła Amanda ironicznie. – Powiedz mi, jak ci idzie praca nad najnowszą powieścią?

Francine spojrzała na nią ostro, udając oburzenie.

– Jeśli już musisz wiedzieć, to jak z kamienia. Amanda uśmiechnęła się współczująco.

– Na pewno wkrótce znów zaczniesz pisać.

– Nie znoszę pracować bez odpowiedniej inspiracji. Postanowiłam, że nie będę dalej tworzyć, dopóki nie znajdę czegoś lub raczej kogoś, kto da mi twórcze natchnienie.

Widząc drapieżną minę Francine, Amanda nie wytrzymała i roześmiała się. Upodobanie atrakcyjnej wdowy do romansów było w światku wydawniczym szeroko znane.

– Czy masz już kogoś konkretnego na uwadze?

– Jeszcze nie… chociaż kilku kandydatów przychodzi mi na myśl. – Francine wdzięcznie przechyliła kieliszek i wypiła łyczek ponczu. – Na przykład nie miałabym nic przeciwko bliższej przyjaźni z tym fascynującym panem Devlinem.

Amanda nigdy osobiście go nie spotkała, jednak często słyszała, jak w rozmowach wymieniano jego nazwisko. John T. Devlin był postacią szeroko znaną w literackim światku Londynu. Ten człowiek o niejasnej przeszłości w ciągu minionych pięciu lat zmienił niewielki zakład drukarski w największy dom wydawniczy w mieście. Mówiono, że odniósł swój spektakularny sukces, nie licząc się z zasadami moralności ani uczciwej konkurencji.

Posługując się urokiem osobistym, oszustwem oraz przekupstwem, ukradł najlepszych autorów innym wydawcom i zachęcił ich do pisania skandalicznych powieści sensacyjnych. Umieszczał ogłoszenia reklamujące owe książki we wszystkich popularnych czasopismach i płacił ludziom, żeby wyrażali się o nich z zachwytem na przyjęciach i w tawernach. Kiedy krytycy z oburzeniem stwierdzali, że książki z jego wydawnictwa, czytywane przez łatwo poddające się wpływom społeczeństwo, są zagrożeniem dla wszelkich wartości, Devlin posłusznie zaczął publikować oświadczenia, w których ostrzegał potencjalnych czytelników, że dana powieść jest wyjątkowo drastyczna i pełna przemocy. Sprzedaż książek rosła błyskawicznie.