Изменить стиль страницы

Amanda widziała siedzibę firmy Johna T. Devlina, czteropiętrowy budynek z białego kamienia, stojący na rogu ruchliwej ulicy Holborn i Shoe Lane, lecz nigdy nie weszła do środka. Mówiono jej jednak, że za wahadłowymi szklanymi drzwiami, na piętrzących się aż po sufit półkach, stały setki tysięcy książek, które były do dyspozycji czytelników korzystających z wypożyczalni. Każdy z dwudziestu tysięcy klientów wypożyczalni corocznie musiał wnieść pewną opłatę za przywilej korzystania z książek Devlina. W galeriach na piętrze leżały stosy książek na sprzedaż. Mieściły się tam również introligatornia, dział drukarski i oczywiście osobiste biura pana Devlina.

Pół tuzina wozów dostawczych stale dowoziło prenumeratorom zamówione czasopisma i książki. Od nabrzeża codzienne odbijały wielkie statki, żeby dostarczyć zamówione książki do innych krajów. Devlin z pewnością zbił fortunę na swoich podejrzanych interesach, ale Amanda wcale go za to nie podziwiała. Słyszała o tym, jak doprowadził innych, mniejszych wydawców do upadku i jak zniszczył kilka objazdowych wypożyczalni, które z nim konkurowały. Nie podobało jej się, że jest tak wpływową postacią w środowisku literackim i swoje wpływy wykorzystuje w niegodziwy sposób, dlatego też dokładała wszelkich starań, żeby uniknąć spotkania z nim.

– Nie miałam pojęcia, że pan Devlin dziś się tutaj zjawi -powiedziała, ściągając brwi. – Dobry Boże, trudno mi sobie wyobrazić, że pan Talbot się z nim przyjaźni. Z tego, co słyszałam, Devlin to łajdak.

– Moja droga Amando, nikt z nas nie może sobie pozwolić na to, żeby nie przyjaźnić się z panem Devlinem – odparła Francine. – Tobie też by się przydało pozyskać jego sympatię.

– Dotychczas jakoś sobie bez niej dawałam radę. A ty, Francine, zrobisz najlepiej, jeśli będziesz się od niego trzymać z dala. Romans z takim człowiekiem to najgorszy pomysł, jaki…

Urwała nagle, ponieważ w tłumie mignęła jej znajoma twarz. Serce w niej zamarło; ze zdziwienia gwałtownie zamrugała.

– Co się stało, Amando? – spytała wyraźnie zdumiona Francine.

– Wydawało mi się, że widziałam… – Zakłopotanej Amandzie wystąpiły na czoło krople potu. Spoglądała na kłębiący się tłum gości, ale bicie serca głuszyło wszystkie inne dźwięki. Zrobiła krok do przodu, cofnęła się i zaczęła gorączkowo rozglądać się na boki. – Gdzie on jest? – wyszeptała, oddychając o wiele szybciej niż normalnie.

– Amando, źle się czujesz?

– Nie, ja… – Wiedząc, że zachowuje się dziwnie, starała się odzyskać panowanie nad sobą. – Wydawało mi się, że widziałam… kogoś, z kim nie chciałabym się spotkać.

Francine spoglądała domyślnie to na Amandę, to na krążących wokół gości.

– A dlaczegóż to nie chcesz się z kimś spotkać? Czy to jakiś niesympatyczny krytyk? A może jakaś przyjaciółka, z którą się pokłóciłaś? – Rozciągnęła usta w chytrym uśmiechu. – A może to były kochanek, który nieelegancko zachował się przy rozstaniu?

Ta prowokacyjna sugestia miała na celu jedynie rozdrażnienie Amandy, ale okazała się tak bliska prawdy, że policzki zrobiły się gorące.

– Nie opowiadaj głupstw – odrzekła szorstko, pociągając łyk ponczu. Sparzyła sobie język i do oczu napłynęły jej łzy.

– Nigdy nie zgadniesz, kto się do nas zbliża. – Francine uśmiechnęła się frywolnie. – Jeśli to z panem Devlinem nie chciałaś się spotkać, to obawiam się, że jest już za późno.

Amanda wiedziała, co zobaczy, zanim jeszcze podniosła wzrok.

Zdumiewająco niebieskie oczy spoglądały na nią spokojnie. Usłyszała ten sam głęboki głos, który tydzień temu szeptał jej czułe słówka. Teraz przemówił uprzejmie i beznamiętnie.

– Pani Newlyn, mam nadzieję, że przedstawi mnie pani swojej towarzyszce.

Francine roześmiała się gardłowo.

– Nie jestem pewna, czy ta dama sobie tego życzy. Niestety, usłyszała opinie o panu, nim miała okazję pana poznać.

Amanda nie mogła złapać tchu. Przed nią, choć wydawało się to niemożliwe, stał jej urodzinowy gość, „Jack", człowiek, który ją obejmował, całował i pieścił w półmroku przytulnego salonu. Wydawał jej się dzisiaj wyższy, większy i smaglejszy, niż zapamiętała. W jednej sekundzie przypomniała sobie ciężar jego ciała, twarde mięśnie ramion… słodkie, gorące, namiętne usta.

Czuła, że robi jej się coraz goręcej i kolana zaczynają się jej trząść. Powtarzała sobie, że nie może urządzić sceny na przyjęciu, nie wolno jej zwrócić niczyjej uwagi. Zrobi wszystko, co może, żeby ukryć ich wspólny, zawstydzający sekret. Chociaż z wielkim trudem wydobywała z siebie głos, udało jej się niepewnie wypowiedzieć kilka słów.

– Francine, możesz mi przedstawić tego pana. – Dostrzegła błysk rozbawienia w oczach Devlina, świadczący o tym, że nie uszedł jego uwagi nacisk, jaki położyła na słowo „pan".

Przyjaciółka przyjrzała się im obojgu z namysłem.

– Nie zrobię tego – powiedziała w końcu, wprawiając Amandę w osłupienie. – Jest dla mnie całkiem oczywiste, że już się kiedyś spotkaliście. Może ktoś zechciałby mi wyjaśnić, w jakich okolicznościach to się wydarzyło?

– Nie będzie żadnych wyjaśnień – odparł Devlin, osładzając szorstką odpowiedź czarującym uśmiechem.

Zafascynowana Francine spoglądała to na Devlina, to na Amandę.

– Niech i tak będzie. Zostawiam was samych, żebyście zadecydowali, czy się znacie, czy nie – stwierdziła i roześmiała się beztrosko. – Ale ostrzegam cię, Amando, że i tak wyciągnę z ciebie tę historię.

Amanda ledwo zauważyła odejście przyjaciółki. Była zmieszana, oburzona, zdenerwowana… zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Kiedy łapała oddech, powietrze zdawało się palić jej płuca. John T. Devlin… Jack… stał przed nią cierpliwie, wpatrując się w nią czujnie niczym tygrys w ofiarę.

W panice pomyślała, że Devlin z łatwością może ją zniszczyć. Za pomocą kilku słów, potwierdzonych przez panią Bradshaw, mógł zrujnować jej reputację, karierę, odebrać jej źródło dochodu.

– Proszę pana – wydusiła wreszcie, sztywno i z godnością, -r Może zechce mi pan wyjaśnić, jak to się stało, że w zeszłym tygodniu przyszedł pan do mojego domu, i dlaczego mnie pan okłamał?

Jack patrzył na Amandę z coraz większym uznaniem. Chociaż najwyraźniej była wystraszona i nastawiona wrogo, to spoglądała na niego wyzywająco, z błyskiem determinacji w oku. Widać było, że jest odważna.

Spoglądał na nią z takim samym uczuciem nagłego olśnienia, jakiego doznał, kiedy stanął w progu jej domu i zobaczył ją pierwszy raz. Była wspaniale zbudowaną kobietą o aksamitnej skórze, kręconych rudych włosach i krągłych, pociągających kształtach. A Jack potrafił docenić dobry styl. Miała miłe, choć może nie klasycznie piękne rysy, natomiast oczy… jej oczy były niezwykłe. Szare jak deszczowy wiosenny dzień, zdradzające inteligencję i pełne wyrazu.

Na jej widok uśmiech sam wykwitał mu na twarzy. Miał ochotę całować jej surowo zaciśnięte usta, aż staną się miękkie i gorące z pożądania. Chciał ją uwodzić i drażnić się z nią. A przede wszystkim chciał poznać osobę, która w swoich książkach stworzyła postacie kryjące pod powłoką chłodu i dobrego wychowania tak wiele gwałtownych uczuć. Autorka takich powieści powinna być raczej kobietą bywałą w świecie, a nie starą panną z prowincji.

Zanim spotkał ją osobiście, często myślał o tym, co napisała. Teraz, po ostatnim niezapomnianym spotkaniu, chciał bardziej się do niej zbliżyć. Stanowiła dla niego wyzwanie, zaskakiwała go, imponowała mu tym, że samodzielnie osiągnęła sukces. Pod tym względem byli bardzo do siebie podobni.

Na dodatek miała klasę, której Jackowi brakowało, choć bardzo ją podziwiał. Intrygowało go, w jaki sposób potrafi jednocześnie zachowywać się tak naturalnie i z dystynkcją godną prawdziwej damy. Zawsze mu się wydawało, że te dwie cechy są nie do pogodzenia.

– Amando… – zaczął, lecz ona natychmiast go poprawiła, sycząc z oburzeniem:

– Panno Briars!

– Panno Briars – zaczął jeszcze raz. – Gdybym nie wykorzystał okazji, jaką tamtego wieczoru dał mi los, żałowałbym tego przez resztę swoich dni.