Изменить стиль страницы

– Obawiam się, że w tej sprawie nic już pani nie może zrobić. Zapraszam jednak panią jutro do mojego biura. Omówimy plany, jakie mam względem pani książki.

– Jeśli się panu wydaje, że choć przez chwilę dopuszczam możliwość… – zaczęła z gniewem, ale na widok zbliżającego się Talbota natychmiast zamilkła.

Na twarzy prawnika malowała się nieskrywana ciekawość. Patrzył na nich z uspokajającym uśmiechem, który wydymał jego krągłe policzki.

– Przysłano mnie tutaj, żebym was pogodził – oznajmił wesoło. – Bardzo proszę, żadnych kłótni między moimi gośćmi. Niech mi będzie wolno zauważyć, że ledwo się poznaliście, więc chyba nie ma powodu, żebyście patrzyli na siebie z taką wrogością.

Ta próba obrócenia ich sporu w żart zirytowała Amandę. Nie odrywając wzroku od twarzy Jacka, powiedziała:

– Właśnie się przekonałam, że wystarczy zaledwie pięć minut znajomości z panem Devlinem, żeby nawet święty stracił cierpliwość.

– Chce pani powiedzieć, że jest pani święta? – zapytał cicho Jack, patrząc na nią z rozbawieniem.

Zaczerwieniła się, zacisnęła usta i już miała wyrzucić z siebie potok gniewnych słów, ale Talbot pośpiesznie ją ubiegł.

– Och, panno Briars! – zawołał z przesadnie radosnym śmiechem. – Widzę, że przybyli pani przyjaciele, państwo Eastmanowie. Błagam, żeby zechciała pani odegrać rolę gospodyni przyjęcia. Proszę ich powitać razem ze mną. – Rzucił Jackowi ostrzegawcze spojrzenie, ujął Amandę pod ramię i pociągnął ją w stronę drzwi.

Zanim się oddalili, Jack pochylił się ku niej i wyszeptał jej do ucha:

– Przyślę powóz jutro o dziesiątej.

– Nie przyjadę – odrzekła cicho, zesztywniała z oburzenia. Tylko jej piersi pod czarnym, naszywanym dżetami jedwabiem unosiły się miarowo. Ten widok przyprawił Jacka o gorący dreszcz. Czuł, że jego ciało zaczyna niebezpiecznie reagować na bliskość Amandy. Obudziło się w nim nieznane dotychczas uczucie, coś na kształt chęci posiadania, jakieś dziwne, wewnętrzne ożywienie… może nawet czułość. Chciał jej pokazać swoje najlepsze cechy, nawet jeśli nie miał ich zbyt wiele; pragnął ją skusić i przekonać do siebie.

– Ależ przyjedziesz – powiedział. Miał niejasną świadomość, że ona tak samo nie potrafi się mu oprzeć, jak on jej.

Goście przeszli do jadalni o wykładanych mahoniem ścianach, w której stały dwa długie stoły, każdy nakryty na czternaście osób. Czterech lokajów w rękawiczkach i liberiach uwijało się cicho, usadzając gości, nalewając wino i wnosząc wielkie posrebrzane półmiski pełne ostryg. Później do kieliszków nalano sherry, a na stole pojawiła się gorąca zupa żółwiowa. Po pewnym czasie wniesiono turbota z sosem holenderskim.

Jacka posadzono obok Francine Newlyn. Wyczuwał, że sąsiadka ma wobec niego ukryte zamiary, ale chociaż uznał ją za kobietę atrakcyjną, to jednak nie sądził, by warto było starać się nawiązać z nią romans, zwłaszcza że nie lubił, kiedy ktoś zdradzał szczegóły z jego życia prywatnego gromadzie plotkarzy. Ręka Francine wciąż zsuwała się pod stół i lądowała na jego kolanie. Odsuwał ją za każdym razem, ale uparcie wracała i wędrowała coraz wyżej.

– Pani Newlyn – mruknął w końcu. – Pani zainteresowanie bardzo mi pochlebia, jeśli jednak nie zabierze pani ręki z mojego kolana…

Francine cofnęła rękę i spojrzała na niego z kocim uśmiechem, udając zdumienie.

– Proszę mi wybaczyć – zamruczała. – Po prostu straciłam równowagę i musiałam się o coś oprzeć. – Wzięła kieliszek sherry i delikatnie pociągnęła łyk trunku. Czubkiem języka zlizała złocistą kropelkę, która została na szklanej krawędzi. – Takie silne uda – powiedziała cicho. – Na pewno często pan ćwiczy.

Jack zdusił westchnienie i spojrzał na drugi stół, przy którym siedziała Amanda Briars. Rozmawiała właśnie z ożywieniem z dżentelmenem siedzącym u jej lewego boku. Dyskutowali o tym, czy nowe, publikowane w comiesięcznych odcinkach powieści to prawdziwa literatura. Ostatnio często nad tym dyskutowano, ponieważ kilku wydawców – włącznie z nim samym – wydawało powieści w odcinkach, jednak bez większego powodzenia.

Z przyjemnością patrzył na oświetloną świecami twarz Amandy, na przemian zamyśloną, rozbawioną, to znów ożywioną. Szare oczy błyszczały jaśniej niż wypolerowane srebro.

W przeciwieństwie do innych obecnych na przyjęciu kobiet, które tylko dłubały w potrawach na talerzu ze stosownym dla dam brakiem apetytu, Amanda jadła ze smakiem. Najwyraźniej jednym z przywilejów staropanieństwa była możliwość spożywania w towarzystwie obfitych posiłków. Była naturalna i bezpretensjonalna, odświeżająco odmienna od innych światowych kobiet, które zdarzyło mu się poznać. Pragnął zostać z nią sam na sam. Zazdrościł siedzącemu obok niej dżentelmenowi, który najwyraźniej bawił się dużo lepiej niż inni goście.

Francine Newlyn uparcie przyciskała nogę do nogi Jacka.

– Mój drogi panie Devlin – powiedziała miękkim głosem. – Nie odrywa pan wzroku od panny Briars. Chyba dżentelmen taki jak pan nie może się nią zainteresować.

– A dlaczego nie?

Wybuchnęła perlistym śmiechem.

– Ponieważ jest pan młodym, pełnym temperamentu mężczyzną w kwiecie wieku, a ona to… cóż, to chyba oczywiste, prawda? Owszem, mężczyźni lubią pannę Briars, ale tak, jak się lubi siostrę albo ciotkę. Takie kobiety nie wzbudzają w nikim romantycznych uczuć.

– Skoro pani tak twierdzi – odrzekł bezbarwnie. Uwodzicielska wdowa wyraźnie uważała, że jest nieporównanie bardziej pociągająca od Amandy i do głowy jej nawet nie przyszło, że ktoś może woleć od niej tę starą pannę. Jack jednak poznał takie kobiety jak Francine i wiedział, co się kryje za piękną powierzchownością… lub, ściśle mówiąc, czego tam na pewno nie znajdzie.

Lokaj nałożył mu na talerz porcję pieczonego bażanta, a Jack westchnął z rezygnacją na myśl o czekającym go długim wieczorze w towarzystwie uwodzicielskiej blondynki. Wydawało mu się, że dzielą go całe wieki od jutrzejszej wizyty Amandy.

4

Przyślę powóz jutro o dziesiątej.

– Nie przyjadę.

– Ależ przyjedziesz.

Ten fragment rozmowy nękał Amandę przez całą noc. Słyszała go w snach, kiedy wreszcie udało jej się zasnąć, i sprawił, że rano obudziła się wcześniej niż zwykle. Och, jak bardzo pragnęła dać panu Johnowi T. Devlinowi zasłużoną nauczkę i odmówić skorzystania z powozu, musiała jednak porozmawiać z nim na temat Historii damy, w posiadanie której wszedł tak podstępnie. Nie chciała, żeby ją opublikował.

Napisała tę powieść wiele lat temu, od tego czasu nawet jej nie przeczytała, ale była pewna, że ta wczesna praca miała wiele niedociągnięć w prowadzeniu wątku i przedstawianiu postaci. Bała się, że jeśli Historia damy ukaże się teraz drukiem bez żadnych poprawek, nie znajdzie uznania w oczach recenzentów ani czytelników. Amanda nie miała czasu ani ochoty poświęcać się ciężkiej pracy nad powieścią, za którą dostała jedynie dziesięć funtów, dlatego też chciała koniecznie odzyskać ją od Devlina.

Pozostawała jeszcze sprawa potencjalnego szantażu. Jeśli Jack rozniesie po Londynie plotkę, że Amanda wynajmuje męskie prostytutki, to jej reputacja i kariera literacka legną w gruzach. Musiała jakoś wymóc na Devlinie obietnicę, że nigdy nikomu nie piśnie ani słówka o tym okropnym wieczorze urodzinowym.

Z wielką niechęcią przyznawała przed samą sobą, że obudziła się w niej ciekawość. Chociaż gromiła się w duchu za ciekawską naturę, to bardzo chciała zobaczyć firmę Devlina, jego książki, introligatornię, biura i wszystko inne, co mieściło się w dużym budynku na rogu Holborn i Shoe Lane.

Z pomocą Sukey Amanda upięła włosy w ciasną koronę na czubku głowy i włożyła najskromniejszy ze swoich strojów -wysoko zapinaną suknię z szarego aksamitu, o dostojnie szeleszczącej spódnicy. Jedyną jej ozdobą był wąski pasek, jakby spleciony z jedwabnych sznureczków, zapinany na srebrną klamrę, i biały koronkowy żabot pod szyją.