Изменить стиль страницы

– Jack… – Wypowiedziała jego imię, zanim zdążyła się nad tym zastanowić. Poruszył się, jakby zamierzał się odsunąć, ale ona impulsywnie wyciągnęła ręce i chwyciła go za ramiona. Objęła go opiekuńczo, chociaż był od niej o wiele wyższy i potężniejszy. Czując jej dotyk, lekko drgnął i zesztywniał, lecz po chwili, ku zaskoczeniu Amandy, a może i swojemu własnemu, powoli zaczął się rozluźniać. Z wdzięcznością przyjął jej czuły gest i lekko opuścił głowę. Położyła mu dłoń na karku, tuż nad białym, wykrochmalonym kołnierzykiem. – Jack… – Chciała nadać głosowi współczujące brzmienie, ale zabrzmiał on jak zwykle energicznie i rzeczowo. – To, co zrobiłeś, nie jest ani niezgodne z prawem, ani niemoralne i nie ma sensu dłużej się tym zadręczać. Nie powinieneś zadręczać i się czymś, czego nie możesz zmienić. Jak sam powiedziałeś, nie miałeś wyboru. Jeśli chcesz się zemścić na ojcu i przyrodnim rodzeństwie, to po prostu staraj się być szczęśliwy. Taka jest moja rada.

Roześmiał się krótko tuż przy jej uchu.

– Moja praktyczna księżniczka – wyszeptał i również ją objął. – Chciałbym, żeby to było takie proste. Nigdy nie przyszło ci to do głowy, że niektórzy ludzie nie są stworzeni do szczęścia?

Dla mężczyzny, którego całe życie składało się z kierowania firmą, nadzorowania, walki i zwycięstw, ta chwila zapomnienia była niezwykłym doświadczeniem. Oszołomiony Jack miał wrażenie, jakby otoczyła go jakaś mgła, w której otaczający go okrutny świat stracił ostre zarysy. Nie wiedział, co wywołało jego impulsywne wyznanie. Jedno słowo pociągało za sobą drugie, aż wyrzucił z siebie wszystkie sekrety, z których nigdy nikomu się nie zwierzał. Nie znali ich nawet Fretwell i Stubbins, najbliżsi powiernicy. Wolałby, żeby Amanda wyśmiała go lub potępiła… wtedy mógłby odpowiedzieć dowcipem lub sarkazmem, swoją ulubioną bronią. Jednak wsparcie i zrozumienie wytrąciły go z równowagi. Nie mógł się od niej odsunąć, chociaż wiedział, że ta chwila trwa zbyt długo.

Podobała mu się siła Amandy, prostolinijne podejście do życia, brak sentymentalizmu i czułostkowości. Przyszło mu do głowy, że właśnie takiej kobiety zawsze potrzebował. Nie przestraszyła się jego wybujałej ambicji i burzliwych emocji, które odciskały swoje piętno na jego życiu. Wierzyła w swoje siły i potrafiła sprowadzać problemy do właściwych proporcji.

– Jack – powiedziała cicho. – Zostań trochę dłużej. Napijemy się czegoś w salonie.

Wtulił twarz w jej włosy, tam gdzie wymykały się spod szpilek i tworzyły masę niesfornych loków.

– Nie boisz się zostać ze mną sama w salonie? – zapytał. – Pamiętasz chyba, co się tam ostatnim razem wydarzyło?

Poczuł, że się zjeżyła.

– Wydaje mi się, że potrafię sobie z tobą poradzić.

Jej pewność siebie go zachwycała. Odsunął się nieco, ujął w dłonie jej miłą twarz i całym ciałem przycisnął Amandę do ściany. Aksamitna suknia zaszeleściła, w szarych oczach pojawiło się zdumienie, na policzkach wykwitł rumieniec. Miała piękną, jasną cerę i najbardziej kuszące usta, jakie zdarzyło mu się widzieć – miękkie, różowe i pięknie zarysowane, jeśli tylko nie zaciskała ich surowo, jak to miała w zwyczaju.

– Nigdy nie powinnaś tak mówić mężczyźnie – ostrzegł. – To wywołuje w nim natychmiastową chęć udowodnienia, że się mylisz.

Cieszył się, że potrafi wprawić ją w zakłopotanie. Ta sztuka udawała się pewnie niewielu dżentelmenom. Amanda roześmiała się drżąco, nadal zarumieniona, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Jack musnął opuszkami palców chłodną, aksamitną skórę na jej policzkach. Miał ochotę ją rozgrzać, rozpalić w niej ogień. Pochylił głowę i wodził ustami po jej twarzy.

– Amando… powiedziałem ci to wszystko… nie po to, żeby zyskać współczucie. Chcę, żebyś wiedziała, jaki jestem. Nie jestem szlachetny, nie mam też niezłomnych zasad.

– Nigdy się tego po tobie nie spodziewałam – odrzekła uszczypliwie, a on roześmiał się. – Jack… – Przytuliła policzek do jego policzka, ciesząc się jego dotykiem. – Ostrzegasz mnie przed sobą, ale ja nie wiem dlaczego.

– Nie wiesz? – Cofnął się i spojrzał na nią poważnie, chociaż z powodu narastającego pożądania trudno mu było logicznie myśleć. Jej srebrzystoszare oczy spoglądały tak ufnie… przywodziły mu na myśl wiosenny deszcz. Mógłby w nie patrzeć do końca świata. – Dlatego, że cię pragnę. – Głos wydobywał się z trudem przez zaciśnięte gardło. – Dlatego, że już więcej nie powinnaś zapraszać mnie na kolację. Kiedy widzisz, że się zbliżam, powinnaś od razu uciekać w przeciwnym kierunku. Jesteś niczym postać ze swoich własnych książek… dobra, moralna kobieta, która wdała się w złe towarzystwo.

– To złe towarzystwo wydaje mi się całkiem interesujące. – Wyglądała tak, jakby się go wcale nie bała ani nie rozumiała, przed czym próbuje ją ostrzec. – A może tylko cię obserwuję, żeby stworzyć podobną postać w mojej nowej książce? – Ku jego zdziwieniu, zarzuciła mu ramiona na szyję i dotknęła wargami kącika jego ust. – Widzisz? Wcale się ciebie nie boję.

Jej miękkie wargi paliły go żywym ogniem. Jack usiłował nad sobą zapanować, ale równie dobrze mógłby próbować wstrzymać obroty kuli ziemskiej. Pochylił się i pocałował ją gorąco i namiętnie. Czuł tuż przy sobie jej drobną, kobiecą postać. Badał wnętrze jej ust językiem, starając się robić to delikatnie, choć miał chęć zerwać z niej suknię, posmakować nagiej skóry, zbadać wypukłość piersi i brzucha. Pragnął uwieść ją na tysiąc różnych sposobów, zaszokować, wycisnąć z niej wszystkie soki, tak żeby wyczerpana zasnęła w jego ramionach.

Przyciągnął jej biodra, tak że przez fałdy grubego materiału poczuła go w całej pełni. Całowali się coraz namiętniej, aż podniecona Amanda jęknęła cicho. Jakimś cudem udało się Jackowi oderwać od niej usta. Oddychał urywanie, z wysiłkiem.

– Wystarczy – szepnął ochryple. – Wystarczy… albo wezmę cię tu i teraz.

Nie widział jej twarzy, ale słyszał niespokojny rytm oddechu i wyczuwał, że stara się zapanować nad sobą, chociaż jej ciałem wstrząsają dreszcze. Niezdarnie pogłaskał ją po głowie. Połyskliwie rude loki przypominały mu języki ognia.

Dużo czasu upłynęło, zanim znów był w stanie coś powiedzieć.

– Teraz rozumiesz, dlaczego zaproszenie mnie do salonu to był zły pomysł?

– Może masz rację – odrzekła niepewnie.

Jack wypuścił ją z objęć, chociaż wszystko w nim buntowało się przeciw temu.

– Nie powinienem tu dzisiaj przychodzić – stwierdził cicho. – Obiecałem coś sobie, ale chyba nie potrafię… – Jęknął głucho, kiedy zdał sobie sprawę, że za chwilę znów zacznie jej się zwierzać. Zwykle skrupulatnie strzegł osobistych sekretów, ale przy Amandzie nie potrafił utrzymać języka za zębami. Co się z nim działo? – Dobranoc – powiedział nagle, wpatrując się w jej zarumienioną twarz. Krótko pokręcił głową, zastanawiając się, gdzie się podziało jego opanowanie.

– Zaczekaj. – Chwyciła go za rękaw surduta. Spojrzał na jej drobną dłoń i z trudem opanował szaleńczą chęć, żeby ją chwycić i przyłożyć do bardzo intymnego miejsca. – Kiedy cię znowu zobaczę? – zapytała.

Jack milczał przez długą chwilę.

– Jakie masz plany na święta? – spytał w końcu.

Do świąt Bożego Narodzenia brakowało dwóch tygodni. Amanda spuściła wzrok.

– Zamierzałam jak zwykle pojechać do Windsoru i spędzić święta z siostrami i ich rodzinami. Tylko ja jedna pamiętam przepis mamy na płonący poncz z brandy i moja siostra Helen zawsze mnie prosi, żebym go przygotowała. Nie mówiąc już o cieście śliwkowym…

– Spędź te święta ze mną.

– Z tobą? – powtórzyła, bardzo zdziwiona. – Gdzie?

– Każdego roku, w pierwszy dzień świąt, wydaję przyjęcie dla przyjaciół i znajomych – powiedział wolno. Z nieprzeniknionego wyrazu jej twarzy nie potrafił nic wyczytać. – To istne szaleństwo. Dom jest pełen ludzi, mnóstwo trunków, śmiechu i zabawy. Można ogłuchnąć od hałasu. A kiedy wreszcie odnajdziesz swój talerz, jedzenie zwykle zdąży już wystygnąć. Co więcej, prawie nikogo nie będziesz tam znała…