Изменить стиль страницы

– Dobrze, przyjdę.

– Naprawdę? – Patrzył na nią zadziwiony. – A co z siostrzeńcami i siostrzenicami, i z płonącym ponczem?

Z każdą sekundą nabierała coraz większego przekonania, że zdecydowała słusznie.

– Przepis na poncz wyślę siostrze pocztą. A jeśli chodzi o dzieci, to wątpię, czy w ogóle zauważą moją nieobecność.

Oszołomiony Jack skinął głową.

– Jeśli chcesz się jeszcze zastanowić… – zaczął, ale Amanda mu przerwała.

– Nie, ten pomysł bardzo mi odpowiada. To będzie miła odmiana – święta bez rozwrzeszczanych dzieci i dociekliwych pytań sióstr. W dodatku droga do Windsoru jest bardzo wyboista. Z przyjemnością spędzę ten świąteczny wieczór na przyjęciu, wśród nowych twarzy. – Wzięła go pod ramię i zaczęła wyprowadzać z jadalni, jakby się nieco obawiała, że wycofa zaproszenie. – Nie zatrzymuję cię dłużej. I tak chciałeś już iść. Dobranoc. – Zadzwoniła na pokojówkę, kazała jej przynieść płaszcz gościa i zanim Jack się zorientował, co się dzieje, był już na ulicy.

Stanął na oblodzonych schodach i wsunął ręce do kieszeni. Pod butami chrzęścił piasek, którym posypano stopnie, żeby nikt się na nich nie poślizgnął. Podszedł wolno do czekającego powozu, gdzie woźnica już szykował konie do powrotnej jazdy.

– Dlaczego ja to zrobiłem? – wymamrotał do siebie pod nosem. Niespodziewany efekt tego wieczoru oszołomił go. Chciał tylko spędzić godzinę czy dwie w towarzystwie Amandy Briars, a skończyło się to zaproszeniem jej na świąteczne przyjęcie.

Wszedł do powozu i usiadł sztywno wyprostowany, nie opierając się o obitą skórą ławkę. Czuł się zagrożony, wytrącony z równowagi, jakby jego wygodny świat nagle się zmienił, a on nie mógł za tymi zmianami nadążyć. Coś dziwnego się z nim działo, ale jego wcale to nie niepokoiło.

Małej starej pannie udało się skruszyć mur, który tak starannie wokół siebie wybudował. Bardzo chciał ją zdobyć, a jednocześnie pragnął porzucić ją na zawsze. Żadna z tych rzeczy nie była możliwa. Za najgorsze zaś uznał to, że Amanda była przyzwoita kobietą z zasadami i na pewno nigdy nie zgodziłaby się na zwykły romans czy choćby beztroską przygodę. Jeśli się zwiąże z jakimś mężczyzną, będzie chciała zdobyć jego serce – była zbyt dumna i miała za silny charakter, żeby się zgodzić na coś mniej poważnego. A jego skamieniałe serce było nie do zdobycia ani przez nią, ani przez nikogo innego.

8

Kolędujmy wszyscy wraz,

Bo wesela nastał czas.

Miłość, radość przynosimy

I wesołych świąt życzymy…

Amanda uśmiechnęła się i zadrżała z zimna, stojąc w otwartych drzwiach. Razem z Sukey i Charlesem słuchała małych kolędników, którzy cienkimi głosikami śpiewali na progu jej domu. Grupka chłopców i dziewcząt kolędowała z zapałem, choć spod szalików i czapek prawie nie było ich widać. Na mrozie czerwieniły się jedynie czubki nosów, a w powietrzu unosiły się białe obłoczki pary z oddechów.

W końcu skończyli kolędę, przeciągając ostatnią nutę tak długo, jak tylko się dało, więc Amanda, Sukey i Charles z uznaniem zaklaskali w dłonie.

– Trzymaj – powiedziała Amanda, dając najwyższemu dziecku monetę. – Ile domów zamierzacie jeszcze dzisiaj odwiedzić?

Chłopiec odpowiedział wyraźnym cockneyem.

– Pójdziemy jeszcze pod jedne drzwi, a potem wracamy do domu na kolację, panienko.

Amanda uśmiechnęła się do dzieci, które przytupywały dla rozgrzania zmarzniętych stóp. Wiele takich dzieci w świąteczny poranek kolędowało, chodząc od domu do domu, żeby zebrać trochę dodatkowych pieniędzy dla rodziny.

– A więc proszę – powiedziała Amanda. Wsunęła dłoń do kieszeni przy pasku i wyjęła jeszcze jedną monetę. – Weźcie to i od razu wracajcie do domów. Jest za zimno, żeby tak długo przebywać na ulicy.

– Dziękujemy, panienko – odparł uszczęśliwiony malec, a jego towarzysze zawołali chórem: – Wesołych świąt, panienko!

Dzieci zbiegły po schodach i oddaliły się truchcikiem, jakby się bały, że Amanda się rozmyśli i odbierze im pieniądze.

– Panienko, nie powinna pani tak lekką ręką rozdawać pieniędzy – zganiła ją Sukey, kiedy już weszły do domu i szybko zamknęły za sobą drzwi dla ochrony przed mroźnym wiatrem. – Nic by się im nie stało, jakby jeszcze trochę pochodziły po świeżym powietrzu.

Amanda roześmiała się i szczelniej otuliła ciepłym szalem.

– Przestań gderać, Sukey. Mamy pierwszy dzień świąt. Teraz muszę się trochę pośpieszyć. Niedługo przyjedzie po innie powóz pana Devlina.

Świąteczny wieczór miała spędzić na przyjęciu u Jacka, a Sukey, Charles i Violet wybierali się gdzieś ze swoimi przyjaciółmi. Nazajutrz, w drugi dzień świąt, kiedy to tradycyjnie obdarowywano się prezentami, Amanda wraz ze służbą miała jechać do Windsoru, żeby spędzić tydzień u swojej siostry, Sophii.

Cieszyła się na spotkanie z rodziną, ale była też bardzo zadowolona, że pierwszy dzień świąt spędza w Londynie. Miło było w tym roku zrobić coś innego niż zwykle. Największą przyjemność sprawiał jej fakt, że odtąd jej krewni już nigdy nie będą mieli pewności, czego się po niej spodziewać. „Amanda nie przyjechała?" Prawie słyszała zrzędliwe okrzyki starych ciotek. „Ale przecież ona zawsze przyjeżdża na święta, bo nie ma własnej rodziny. No i kto teraz przyrządzi poncz?"

Ona tymczasem będzie tańczyła i jadła smakołyki z Jackiem Devlinem. Może nawet pozwoli się pocałować pod gałązką jemioły.

– No, panie Devlin – mruknęła do siebie pod nosem, przepełniona radosnym oczekiwaniem. – Zobaczymy, co ten świąteczny dzień nam obojgu przyniesie.

Wzięła długą, gorącą kąpiel, włożyła szlafrok i usiadła w sypialni przy kominku. Czesała włosy, aż zupełnie wyschły i zmieniły się w kaskadę rudych loków. Zręcznie zwinęła je w węzeł na czubku głowy, wypuszczając kilka kosmyków na czoło i policzki.

Z pomocą Sukey ubrała się w szmaragdową jedwabną suknię oblamowaną przy brzegach zielonym aksamitem. Głęboki dekolt podkreślał biust. Ze względu na chłód Amanda nakryła ramiona szalem z jedwabnymi frędzlami w kolorze burgunda. Wiszące kolczyki, które przypominały złote łzy, kołysały się u jej uszu. Bransoletki z nefrytowych korali zdobiły jej nadgarstki. Amanda przejrzała się w lustrze i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Chyba nigdy nie wyglądała lepiej. Nie musiała szczypać policzków i bez tego zarumieniona z przejęcia. Odrobina pudru na nos, kropla perfum za uszy i już była gotowa do wyjścia.

Wypiła łyk stygnącej herbaty i podeszła do okna. Serce podskoczyło jej w piersi, kiedy zobaczyła, że właśnie przyjechał po nią powóz Jacka.

– To niemądre, żeby w moim wieku czuć się jak Kopciuszek – powiedziała sobie cierpko, ale mimo to dobry nastrój jej nie opuścił. Zbiegła na dół i włożyła pelerynę.

Lokaj pomógł jej wsiąść do powozu, gdzie czekał na nią ogrzewacz do stóp i ciepły pled. Na siedzeniu zobaczyła ozdobnie zapakowany prezent. Niepewnie dotknęła wielkiej, czerwonej kokardy, zawiązanej na niewielkiej paczuszce, i wyjęła zatkniętą pod wstążkę, złożoną na pół kartę. Uśmiechnęła się mimowolnie, czytając krótką wiadomość.

Chociaż nie jest to lektura tak stymulująca, jak pamiętniki pani B., to mam nadzieję, że Panią zainteresuje. Wesołych świąt.

J. Devlin

Kiedy powóz ruszył oblodzoną ulicą, Amanda rozpakowała prezent i przyjrzała mu się z zaciekawieniem. Książka… mała i bardzo stara, w wytartej skórkowej oprawie. Pożółkłe kartki… Trzymając ją bardzo ostrożnie, otworzyła tomik na stronie tytułowej.

– „Podróże do wielu odległych narodów świata – przeczytała głośno. – W czterech częściach. Przez Lemuela Guliwera, początkowo lekarza okrętowego…" – Urwała i roześmiała się uszczęśliwiona. – Podróże Guliwera! - Kiedyś wyznała Devlinowi, że ta niby anonimowa książka, napisana przez Jonathana Swifta, irlandzkiego duchownego i satyryka, była jedną z ulubionych lektur jej dzieciństwa. Trzymała teraz w ręku pochodzące z 1726 roku pierwsze jej wydanie, prawdziwego białego kruka.