Изменить стиль страницы

– Natury? – sarknęła.

– Swojej – podkreślił Tucker. – Pewnego dnia młoda niewolnica uciekła z dzieckiem, którego był ojcem. Eustis nie tolerował ucieczek. Co to, to nie! Wysłał za nią mężczyzn, psy i osobiście poprowadził pogoń. Jechał przez to pole, kiedy krzyknął, że ją widzi. Dziewczyna nie miała żadnych szans. Jechał za nią konno, z batem w ręce. Nagle jego koń stanął dęba. Nikt nie wie, dlaczego. Może przestraszył się węża albo królika. A może jeźdźca dosięgły te ognie piekielne. W każdym razie skręcił kark. Stało się to dokładnie tam, gdzie dzisiaj stoi młyńskie koło. Nie wydaje ci się to sprawiedliwe? Że wszyscy ci ludzie, czarni i biali, może z kroplą krwi Eustina Longstreeta w żyłach, bawią się w miejscu, gdzie Eustis spotkał się ze swym Stwórcą?

Oparła mu głowę na ramieniu.

– Co stało się z dziewczyną i dzieckiem?

– Dziwna sprawa. Nikt więcej ich nie widział. Ani tego dnia, ani żadnego innego.

Wciągnęła w nozdrza powietrze nasycone zapachem słodyczy.

– Przejadę się chyba na młyńskim kole.

– Też się kuszę. Chciałabyś, żeby wygrał dla ciebie taki obraz Elvisa? Śmiejąc się, otoczyła go w pasie ramieniem.

– Będę zachwycona.

– Może zagrałabyś w bingo, kuzynko Lulu? – zapytał Dwayne pełen nadziei i przycisnął rękę do żołądka.

– A po jaką cholerę mam siedzieć i zakrywać numerki?! – Lulu podeszła do kasy biletowej. – Byliśmy na młyńskim kole tylko raz, a na karuzeli w ogóle. Warto się jeszcze pokręcić. – Wsadziła bilety do kieszeni spodni z demobilu. – Jesteś zupełnie zielony. Niestrawność?

Dwayne przełknął ślinę.

– Można to tak nazwać.

– Nie powinieneś objadać się frytkami. Musisz oczyścić żołądek. No, rundka na karuzeli powinna to załatwić.

Właśnie tego się obawiał.

– Kuzynko Lulu, może pochodzimy po budach, wygramy coś.

– Dobre dla naiwniaków.

– Kto jest naiwniakiem? – Josie stanęła przy nich z wielkim czerwonym słoniem w ramionach. – Zestrzeliłam dwanaście kaczek, dziesięć królików, cztery łosie i jednego grizzly, żeby wygrać główną nagrodę.

– Nie wiem, co dorosła kobieta może robić z wypchanym słoniem – mruknęła kuzynka Lulu.

– To prezent – powiedziała Josie i wepchnęła słonia w ramiona Teddy'ego Rubensteina, żeby zapalić papierosa. – Co się dzieje, Dwayne. Wyglądasz nieciekawie.

– Słaby żołądek – obwieściła Lulu, dziabiąc Dwayne'a palcem w brzuch. – Hot dogi i fura frytek. Cały ten tłuszcz przewala mu się w środku. – Zwężonymi oczami przyjrzała się Tobby'emu. – Znam cię. Jesteś tym jankeskim doktorem, który zarabia na życie, krojąc umarłych. Trzymasz wnętrzności w butelkach?

Dwayne wydał zduszony jęk i odbiegł na bok zakrywając dłonią usta.

– To mu dobrze zrobi – uznała Lulu.

– Potrzymam mu głowę. – Z westchnieniem Josie zwróciła się do Teddy'ego. – Złotko, może weźmiesz kuzynkę Lulu na przejażdżkę? Dołączę do was za chwilę.

– Z przyjemnością. – Teddy podał jej ramię. – Gdzie się wybierzemy, szanowna pani?

Zadowolona, ujęła go pod rękę.

– Myślałam o karuzeli.

– Pozwoli pani, że będę jej towarzyszył.

– Jakie imię dali ci na chrzcie świętym? – zapytała, kiedy przedzierali się przez tłum. – Mogę cię chyba nazywać po imieniu, skoro sypiasz z moją krewną.

Odchrząknął.

– Teodor, proszę pani. Przyjaciele mówią mi Teddy.

– W porządku, Teddy. Urządzimy sobie przejażdżkę, a ty opowiesz mi o tych morderstwach. – Łaskawie wręczyła mu bilety.

– Ta panna Lulu, to dopiero numer – powiedział Jim z podziwem, pociągając colę przez słomkę.

Cyr otarł usta umazane sokiem malinowym i patrzył, jak Lulu siada dostojnie na podskakującym siodełku.

– Widziałem, jak stała na głowie w swojej sypialni.

– Po co to robiła?

– Nie wiem. Mówiła coś o fali krwi do mózgu, żeby nie zgrzybieć. A kiedyś znalazłem ją, jak leżała na trawniku. Myślałem, że umarła albo co. A ona powiedziała, że dzisiaj udaje kota i ochrzaniła mnie, że przerwałem jej drzemkę.

Jim uśmiechnął się i zgryzł kostkę lodu.

– Moja babcia siedzi w fotelu i robi na drutach.

Szli noga za nogą, zatrzymując się przy budach i patrząc, jak toczą się kule, śmigają lotki, kręcą koła. Wydali każdy po ćwierć dolara przy Kaczym Stawie, gdzie Jim wygrał gumowego pająka, a Cyr plastikowy gwizdek.

Zastanawiali się przez chwilę, czy nie skorzystać z usług jasnowidzącej Madame Mystique, i zrezygnowali na rzecz Zadziwiającej Voltury, która wchłaniała w siebie tysiące woltów, podczas gdy miniaturowe lampki migotały na jej kształtnym ciele.

– Niezły numer – przyznał Cyr i dmuchnął w gwizdek.

– Aha, założę się, że używają baterii albo co. Cyr wywiercał czubkiem buta dziurę w piachu.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Zastanawiałem się… No więc, jak się czułeś, kiedy wsadziłeś nóż w Johna Thomasa Bonny'ego?

Marszcząc brwi, Jim huśtał pająka na gumce. Liczył na to, że przy jego pomocy wydobędzie z Lucy przynajmniej jeden porządny pisk.

– Chyba nic nie czułem. Byłem cały ogłupiały i w uszach mi dzwoniło. Schowałem Lucy w szafie, tak jak kazała mi mama, ale pomyślałem, że on ją znajdzie. I bałem się, co oni zrobią z moją mamą i tatą.

– Czy oni… – Cyr zwilżył wargi językiem. – Naprawdę chcieli go powiesić?

– Mieli sznur. I karabiny. – Jim nie wspomniał o płonącym krzyżu. Krzyż był w tym wszystkim najgorszy. – Cały czas powtarzali, że tata zabił ich kobiety. Ale on tego nie zrobił.

– To samo mówili o moim. – Cyr schylił się po coś błyszczącego, ale była to tylko folia z papierosów. – On chyba też tego nie zrobił.

– Ktoś zrobił – powiedział Jim i oboje spojrzeli na tłum. – Może ktoś, kogo znamy.

– Nawet na pewno, jeśli się nad tym zastanowić.

– Cyr? – No?

– Kiedy wsadziłem ten nóż w Johna Thomasa Bonny'ego? Zrobiło mi się trochę niedobrze. Nie rozumiem, jak można tak dźgać kogoś i dźgać. Chyba że jakiś wariat.

– Więc musi to być wariat. – Cyr przypomniał sobie oczy swojego ojca. Chcąc o nich zapomnieć, sięgnął do kieszeni. – Mam jeszcze trzy bilety.

Jim pogrzebał w spodniach.

– Młyńskie Koło.

Z okrzykiem bojowym chłopcy wystartowali w stronę migoczących świateł młyńskiego koła. Niewinna rozrywka została przerwana nagle, kiedy wyrósł przed nimi Vernon.

– Dobrze się bawicie, co, chłopaki?

Cyr patrzył na swojego brata, w twarz będącą odbiciem twarzy ojca, w oczy, które płonęły gniewem, twarde i zimne jak lód na stawie. Nie widział Vernona od pogrzebu Austina. Wtedy brat nawet do niego nie przemówił, tylko wpatrywał się w niego ponad dołem w ziemi, w którym ich ojciec spędzi wieczność.

Wydawało mu się, że światła głównej alei nagle pojaśniały zalewając rumieńcem jego twarz, podczas gdy reszta Innocence pogrążyła się w mroku.

– Nic złego nie robię.

– Zawsze robisz coś złego. – Vernon postąpił krok w stronę brata. Za jego plecami Loretta chwyciła dziecko i krzyknęła cicho, na co nikt nie zwrócił uwagi. – Załatwiłeś sobie cichaczem pracę w Sweetwater. Zadajesz się z czarnuchami – wskazał na Jima. – Nie obchodzi cię, że kolorowi spiskują przeciwko białym chrześcijanom, zabijają białe kobiety, twoją rodzoną siostrę. Ty masz własne interesy.

– Jim jest moim przyjacielem. – Cyr nie spuszczał oczu z twarzy brata, ale wiedział, że wielkie ręce zaciska w pięści, wiedział, że wbije go w ziemię. A ponieważ Vernon był jego bratem, wszyscy się odwrócą, zostawią go z nim sam na sam. – Nic złego nie robimy.

– Masz kolorowych przyjaciół. – Vernon uśmiechał się, chwytając Cyra za kołnierz. – Może pomogłeś im zwabić Eddę Lou na bagna, żeby mogli ją zgwałcić i zabić. Może sam trzymałeś nóż i zamordowałeś ją tak, jak zamordowałeś tatę.

– Nikogo nie zabiłem. – Cyr szarpał się, mimo że dotykał już ziemi tylko koniuszkami palców. – Nie zabiłem. Tata chciał zrobić krzywdę pannie Caroline i ona musiała go zastrzelić.

– Parszywe kłamstwo! – Vernon uderzył Cyra wolną ręką w głowę i gwiazdy rozbłysły przed oczami chłopca. – Wysłałeś go na śmierć, żeby tropili go jak psa. Myślisz, że nie wiem, jak to było? Myślisz, że nie wiem. że tak wszystko załatwiłeś, by mieszkać w tym wielkim domu, przehandlować ojca na miękkie łóżko i życie w grzechu. – Oczy płonęły mu zupełnie jak u węża. – Masz w środku diabła, chłopcze. Teraz, kiedy zabrakło taty, ja muszę go zmiażdżyć.