Изменить стиль страницы

– To nie w porządku – mówił po raz kolejny Billy T. – Siedzimy i dłubiemy w nosie, podczas gdy jakiś jankeski kutas z FBI bierze się do naszych spraw.

Odpowiedział mu pochwalny szmer głosów. Zapalono papierosy i pogrążono się w myślach.

– Jego pomoc nie wyszła Darleen na dobre, to pewne. On i Burke, i cała reszta kręcą się w kółko jak pies za własnym ogonem, a ktoś zarzyna nasze kobiety. Jesteśmy dobrzy, gdy chodzi o szukanie ciał, wtedy proszę bardzo, ale nie wolno nam bronić naszej własności.

– Gwałci je pewnie też – powiedział Will do swojego kufla z piwem. – Najpierw je gwałci, a potem zarzyna. To oczywiste.

Wood Palmer, spokrewniony z zakładem pogrzebowym, pokiwał ponuro głową.

– Te psychopaty zawsze to fobią. Nienawidzą matek i chcą je pieprzyć, więc robią to z innymi kobietami – Billy T. skończył swoją whisky i zamówił następną. Czuł, że ma w krwi tyle alkoholu, że mógłby otworzyć żyłę i napełnić bak samochodu. – To dlatego, że nienawidzą kobiet. Białych kobiet.

– Nie zabił ani jednej czarnej, no nie? – wtrącił jego brat. John Thomas od dwóch godzin wlewał w siebie wódkę i rozpierała go nienawiść do świata. – Cztery martwe kobiety, żadna czarna.

– Co prawda, to prawda – powiedział Billy T. i pochwycił szklankę Z whisky w momencie, gdy się przed nim pojawiła. – To mówi samo za siebie.

Wood drapał się po szczeciniastej brodzie, podczas gdy inni kiwali głowami. Zdawało mu się, że to, co mówi Billy T. trzyma się kupy, zwłaszcza przefiltrowane przez morze tequili.

– Słyszałem, że głowy miały prawie poodcinane, a organy płciowe wycięte. To robota psychicznego.

– Gliny chcą, żebyśmy tak myśleli. – Billy T. potarł zapałkę i patrzył, jak się pali. Ogień płonął mu dziś w żyłach, szukając ujścia. – Tak jak chcieli w nas wmówić, że Austin Hatinger zabił własną córkę. No, my wiemy, że to nie on. – Kiedy płomyczek zgasł między jego palcami, Billy T. powiódł wzrokiem po twarzach. – My wiemy, że to czarnuch – powiedział zadowolony z oględzin. – Ale mamy na głowie federalnego, szeryfa i jego zastępcę Murzyna. Truesdale prędzej przymknie białego niż kolorowego.

Will rozgniótł orzecha. Pił wyłącznie piwo, i do tego wolno. Justine i tak suszyła mu głowę, że oddaje pensję McGreedy'emu.

– Szeryf Truesdale jest w porządku – mruknął.

– Skoro jest w porządku, dlaczego mamy cztery martwe kobiety i nikogo, kto by za to zapłacił?

Wszystkie oczy zwróciły się na Willa. Był na tyle trzeźwy, by zachować swoje opinie dla siebie.

– Powiem wam, dlaczego – ciągnął Billy T. – Oni wiedzą, kto to zrobił, jasne jak słońce. Wiedzą, ale nie chcą drażnić NAACP * ani żadnej z tych pierdolonych grup. To wszystko robota czarnuchów i tych pieprzonych liberałów.

– Czarnych w ogóle nie przesłuchują – mruknął Wood. – To nie w porządku.

– Jednego przesłuchiwali. – Billy T. potarł kolejną zapałkę dla samej przyjemności patrzenia, jak płonie. – Byli u Toby'ego Marcha. Ten pieprzony federalny wszędzie o niego rozpytywał.

– Nic nie robią, tylko gadają – wybełkotał Wood. – A my mamy kolejnego trupa.

– I dalej nic nie zrobią – Billy T. pokiwaj głową, a inni poruszyli się niespokojnie na krzesłach. Nienawiść, strach, frustracja narastały podsycane upałem i whisky. – Będą dalej gadać i zadawać pytania, a on znowu zabije. Może kobietę któregoś z nas.

– Mamy prawo bronić swego.

– Czas, by ktoś położył temu kres.

– Zgadza się. – Billy T. oblizał wargi, – Myślę, że wszyscy wiemy, co należy zrobić. To robota tego sukinsyna Marcha. Rzucili się na niego, a potem odpuścili. Wiedzą, że ma smak na białe mięso.

– Kręcił się koło Eddy Lou, sam widziałem – wtrącił John Thomas. – Ktoś powinien mu wtedy dać nauczkę. Solidną nauczkę.

– Wiecie, co on robi? – Zwrócili się teraz w stronę Billy'ego T. – Śmieje się z nich. Z nas się śmieje. Wie, że nie chcą kłopotów z czarnymi w Missisipi, bo federalne pismaki rozdmuchają to na cały kraj. Wie, że mu odpuszczą, chyba że da się złapać z nożem na gardle białej kobiety.

– To on, a jakże! – zawołał John Thomas. – Sam widziałem go w oknie Eddy Lou.

– Pracował w domu noclegowym – wtrącił Will.

– Zgadza się. – Billy T. uśmiechnął się szyderczo. – Pracował nad tym, jak wyciągnąć Eddę Lou na bagna, zgwałcić i zabić. Pracował też u Darleen. Mówiła mi, że lepikuje jej dach.

– I robił coś w miasteczku kempingowym, gdzie mieszkała Arnette i Francie – dodał Wood. – Widziałem, jak Francie częstowała go lemoniadą.

Śmiał się do niej.

– To ich metoda. – Billy T. dopalił papierosa. – Chodzą koło kobiety i zaczynają myśleć, jak najlepiej jej to zrobić. Jak bardzo nienawidzą jej za to, że jest kobietą. Białą kobietą. Gliny udają, że tego nie widzą, ale ja widzę jak na dłoni i nie pozwolę, żeby ten czarny gnój zabił jeszcze którąś z naszych kobiet. – Pochylił się, czując, że nadszedł właściwy moment. – Mam w bagażniku porządny, gruby sznur. Każdy z nas wozi ze sobą strzelbę i umie się nią posłużyć. Proponuję uczcić dzień niepodległości, uwalniając Innocence od mordercy! Odsunął się od stołu wraz z krzesłem i wstał.

– Kto ze mną, bierze broń i do wozu. Trzeba powiesić mordercę. Szurnęły krzesła. Mężczyźni ruszyli zdecydowanie do drzwi jak ludzie mający zadanie do wykonania, przeświadczeni o słuszności czynu, podnieceni perspektywą dokonania gwałtu.

Kiedy wychodzili w gorącą, parną noc, McGreedy pomyślał, że szukają chyba kłopotów, ale ponieważ zamierzali poszukać ich gdzie indziej, wrócił do sprawdzania rachunków.

Już w drzwiach Wood obejrzał się na Willego, który stał przy pustym stole.

– Idziesz, chłopie?

– Jasne! – Will podniósł kufel i wypił duszkiem piwo. Wood skinął głową i poszedł naładować swojego remingtona.

– O, Jezu! – Will patrzył tępo w pusty kufel. Nie chciał, żeby inni myśleli, że skrewił. To najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić mężczyźnie.

Ale teraz przyszło mu do głowy, że jest coś jeszcze gorszego.

Powiesić człowieka.

Nie był na tyle pijany, by uznać to za wymierzenie sprawiedliwości. Nie był na tyle trzeźwy, by uznać to za morderstwo. Widział tylko Toby'ego Marcha dyndającego na końcu sznura, z wywalonym językiem, purpurową twarzą, kopiącego powietrze.

Nie był w stanie na to patrzeć, oto smutna prawda. A jeżeli tego nie zrobi, utraci szacunek mężczyzn, z którymi upijał się co piątek. Istniało tylko jedno rozwiązanie tego problemu. Zapobiec.

Otarłszy usta, podszedł do Dwayne'a.

– Dwayne? Muszę z tobą pogadać.

– Wal, Will. Mówiłem ci już, że poczekam z komornym do przyszłego tygodnia.

– Nie o to chodzi. Widziałeś chłopaków? Dopiero co wyszli. Zirytowany przymusową przerwą w piciu, Dwayne wbił oczy w kufel.

– Skupiam się na tym, żeby nic nie widzieć.

– Pojechali do domu Marcha. Wzięli ze sobą sznur. Dwayne podniósł wolno głowę i skupił myśli.

– Po co?

– Chcą powiesić Toby'ego Marcha. Zadynda, jak Bóg na niebie, za zabójstwo tych wszystkich kobiet.

– Człowieku, Toby nie skrzywdziłby muchy!

– Może tak, może nie, ale oni pojechali tam z bronią. Billy T. jest przekonany, że Toby to zrobił. Będą go linczować.

– Cholera! – Dwayne potarł mocno twarz. – Więc musimy ich powstrzymać.

– Nie mogę tego zrobić. – Will cofnął się potrząsając głową. – Zajeździliby mnie na śmierć, gdyby się dowiedzieli, że wymiękłem. Powiedziałem ci, na tym koniec.

Ludzie przywykli do gwałtownych wybuchów pijanego Dwayne'a, toteż nikt się nawet nie podniósł, kiedy Longstreet odpechnął stół i pochwycił Willa za gardło.

– Koniec, ale z tobą. Jeżeli Toby'emu coś się stanie, dopilnuję, żebyś za to zapłacił na równi z tamtymi gnojkami.

– Na litość boską, Dwayne. Nie mogę zdradzić swoich.

– Chcesz zachować dach nad głową i robotę, dzięki której masz co do garnka włożyć. – Dwayne podniósł Willa nad ziemię i potrząsnął. – Posuwaj do szeryfa. Nie znajdziesz Burke'a ani Carla w biurze, znajdziesz ich w domu. Powtórzysz im to, co mówiłeś mnie.

вернуться

* Krajowe Stowarzyszenie Podniesienia Poziomu Kulturalnego Kolorowych; przyp. tłum.