Изменить стиль страницы

– To było pyszne, Caroline. Bardzo miło z twojej strony, że skleciłaś kolację.

– Praktycznie przygotowała ją Della przed pójściem do Fullerów.

– Naprawdę jesteśmy wdzięczni – wtrąciła Josie. – Choć nie wiem, jak Dwayne może jeść z tą grubaśną wargą. Wpadłeś na drzwi, skarbie?

– Wzięliśmy się z Tuckerem za łby. – Sięgnął po kubek z mrożoną herbatą. Nie miał jakoś ochoty się upić, mimo wszystko.

– Tucker cię uderzył? – Josie wsparła podbródek na dłoni i uśmiechnęła się leciutko. – Przez parę ostatnich tygodni ten facet użył pięści więcej razy nit przez ostatnich dwadzieścia lat. Zastanówmy się. O co mogliście się pobić? Chyba nie o Caroline?

Josie mrugnęła do Caroline porozumiewawczo.

– Nic z tych rzeczy. – Dwayne kręcił się niepewnie na krześle. – Mała różnica zdań, to wszystko. Zaczęliśmy się szamotać i wpadliśmy do stawu. Zdaje się, że porządnie zbełtaliśmy wodę, bo najpierw się biliśmy, a potem ścigaliśmy do drugiego brzegu. No i Tucker praktycznie wpadł na nią.

– Nie myśl o tym. – Josie wstała i otoczyła go od tyłu ramionami. – Mieliście po prostu pecha.

– Cholernie chłodno do tego podchodzisz – powiedział Tucker. Josie przytuliła policzek do włosów Dwayne'a.

– Bo to prawda. Czasem prawda jest okrutna. Gdybyś się nie szamotał w stawie, to byś jej nie znalazł. Ona nadal byłaby martwa, ale zostałaby pod wodą. A wy nie bylibyście tacy oklapli.

Tucker opadł na krzesło. Wiedział, że jest zirytowany i powinien panować nad nerwami, ale Josie szarpnęła jego czułą strunę.

– Już wkrótce przestaniemy być oklapli. Darleen będzie martwa wiecznie.

– O to właśnie chodzi. Znalezienie jej tylko utrudniło wam życie.

– Chryste, Josie, masz wrażliwość dorsza. Wyprostowała się z płonącymi oczami i pobladłą twarzą.

– Mam mnóstwo wrażliwości, kiedy chodzi o moją rodzinę. Ale nie dbam o to, co przydarzyło się tej małej kurewce…

– Josie! – Dwayne chciał wziąć ją za rękę, ale się odsunęła.

– Była kurewką i jej śmierć tego nie zmieni. Żal mi Happy i innych, ale niedobrze mi się robi na myśl o tym, żeście się w to wplątali. Jeżeli uważasz że to czyni mnie niewrażliwą, Tuckerze Longstreet, to w porządku. Zachowani swoją wrażliwość dla kogoś, kto potrafi ją docenić.

Wypadła z kuchni jak huragan.

– Może pójść z nią? – Dwayne wstał z wahaniem. – Trochę ją ugłaskać?

– Powiedz jej, że przepraszam, jeżeli uznasz, że to pomoże. – Tucker potarł dłońmi twarz, zrezygnowany. – Nie ma sensu naskakiwać na nią za to, że jest taka, jaka jest.

– Panie Tucker, chce pan piwa?

Tucker opuścił dłonie i uśmiechnął się do Cyra.

– Niemal tak bardzo, jak chcę spać, ale poprzestanę chyba na kawie.

– Zrobię ci. – Caroline wyjęła z szafki filiżankę. – Wszyscy jesteśmy zdenerwowani. Josie martwi się o ciebie.

– Wiem. Della poszła do Fullerów?

– Tak. Ona i Birdie zostaną na noc z Happy. Pomogą jej przy dziecku. Kuzynka Lulu jest na górze i ogląda film.

Sędziwa dama oznajmiła, że morderstwa są o wiele bardziej interesujące w telewizji niż w rzeczywistości, i usadowiła się na kanapie z miską prażonej kukurydzy i butelką piwa.

– Cyr, może byś dotrzymał jej towarzystwa? – zaproponował Tucker. – Ona nie lubi być sama.

– Mogę wziąć ze sobą psa? – Wyciągnął Nieprzydatnego z jego kryjówki pod stołem.

– Jasne. Tylko nie pozwól kuzynce Lulu spoić go piwem.

– Nie, psze pani. Dobranoc, panie Tucker.

– Dobranoc, Cyr. – Dotknął ramienia chłopca. – Dziękuję, że chciałeś mi pomóc.

– Zrobiłbym dla pana wszystko, panie Tucker – wyrzucił z siebie Cyr. Zaczerwienił się i wybiegł z kuchni.

– Takie przywiązanie to cenny dar. – Caroline zaczerpnęła chochlą zupy. – Będziesz uważny, prawda?

– Będę próbował. – Tucker przejechał dłonią po szorstkiej brodzie. Nie golił się jeszcze, choć dwa razy brał prysznic. – Tylko chciałbym, żeby nie patrzył na mnie jakbym był Herkulesem, Platonem i Clarkiem Kentem w jednej osobie.

Caroline postawiła przed nim talerz zupy i pogłaskała go po głowie.

– Ciężko być bohaterem.

– Ciężko jest próbować nim zostać, nie mając po temu żadnych danych.

– Och, myślę, że zaskoczysz sam siebie. – Usiadła przy nim. – Zrobiłam ci zupę.

– Widzę. – Wziął ją za rękę. – Bardzo się przydajesz.

– Ja również zaskakuję samą siebie. Cieszę się, że nie znałeś mnie przedtem, Tucker.

– „Przedtem” nie ma żadnego znaczenia.

– I to mówi człowiek, który opowiada mi historie sprzed stu lat!

– To co innego. – Zaczął jeść, raczej z chęci sprawienia jej przyjemności niż z głodu. Dopiero po paru łyżkach uświadomił sobie, że ma wilczy apetyt. – Wydarzenia sprzed stu lat są ważne, ponieważ ukształtowały teraźniejszość. To, kim byłaś przed rokiem, nie ma znaczenia wobec tego, kim jesteś dzisiaj.

– Podoba mi się twój sposób myślenia. Tucker?

– Hm?

– Chcesz, żebym została z tobą dzisiaj?

Podniósł na nią oczy, w których malował się prawdziwy głód.

– Chcę, żebyś została. Skinęła głową i wstała.

– Zrobię ci kanapki.

Teddy wrócił. Josie dowiedziała się tego od agenta Burnsa w jego łóżku. Myśl, że ma na swe usługi jednocześnie patologa i agenta specjalnego, złagodziła jej urazę i gniew na Tuckera.

Postanowiła, że nie będzie się odzywać do brata przez dzień lub dwa, albo do czasu, gdy przeprosi ją osobiście, zamiast wysyłać Dwayne'a w zastępstwie.

Rozmyślała o tym jeszcze następnego popołudnia. Innocence dochodziło do siebie po szoku, jakim było ostatnie morderstwo. Josie siedziała przy kontuarze „Chat'N Chew”, od czasu do czasu uzupełniając ubytek szminki na ustach i przeglądając się w nowym lusterku. Teddy obiecał, że zje z nią lunch, gdy tylko skończy wstępne oględziny denatki.

– Earleen! – Wydymając wargi, skierowała lusterko ku górze, by obejrzeć sobie grzywkę. – Uważasz, że mam zimne serce?

– Zimne serce? – Earleen wsparła się na ladzie, żeby dać wytchnienie obolałym nogom. – Trochę trudno mieć jednocześnie gorącą krew i zimne serce, no nie?

Josie uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Zgadza się. To, że człowiek jest uczciwy i nie udaje, nie oznacza jeszcze, że jest zimny. Jest po prostu szczery wobec samego siebie, nie uważasz?

– Prawda.

Przy pomocy lusterka Josie obejrzała wnętrze restauracji, nie odwracając się. Zajętych było kilka stolików. Ponad zawodzeniem Reby McIntire, dobiegały strzępy rozmów o Darleen.

– Wiesz, za życia Darleen połowa z tych ludzi nie poświęciła jej chwili uwagi. – Josie zamknęła z trzaskiem puderniczkę. – Teraz, kiedy umarła, nie mówią o niczym innym.

– Taka jest ludzka natura – skonstatowała Earleen. – Zupełnie jak z tymi malarzami, których obrazy nie są warte centa za ich życia, a kiedy popełnią samobójstwo albo przejedzie ich ciężarówka, ludzie płacą za nie miliony. Ludzka natura.

Josie porównanie przypadło do gustu.

– Z tego wniosek, że Darleen jest więcej warta po śmierci niż była za życia.

Earleen może by się z tym zgodziła, gdyby nie bała się mówić źle o zmarłych.

– Żal mi Juniora. I tego kochanego chłopaczka. – Z westchnieniem Earleen sięgnęła po karteczkę z zamówieniem. – I Happy, i Singletona. Cierpią żywi.

Earleen poszła obsłużyć klienta, a Josie wyjęła z torebki perfumy i spryskała obficie dekolt i szyję.

Kiedy wszedł Carl, rozmowy przycichły na chwilę. Josie poklepała stołek obok siebie.

– Chodź, przysiądź sobie. Wyglądasz na zmęczonego.

– Dzięki, Josie, ale nie mogę. Przyszedłem tylko po jakieś żarcie.

– Co ci podać, Carl? – Earleen skoczyła na ladę, licząc na to, że wymieni jedzenie na wiadomości.

– Poproszę pół tuzina hamburgerów, z pół kilo twojej sałatki ziemniaczanej. No i z galon mrożonej herbaty.

– Jakie chcesz te hamburgery?

– Średnie, Earleen, i na wynos.

– Musicie być zawaleni robotą, jak biurowy wieszak ciuchami, skoro nie robicie nawet przerwy na lunch – zauważyła Josie.