Изменить стиль страницы

Mrucząc pod nosem, Tucker odstawił nie dopite piwo i ruszył ku kuchennym drzwiom.

– Chryste, mam nadzieję, że nie zdążył się jeszcze upić.

Był dopiero na wpół pijany, i to mu najbardziej dogadzało. Zmęczenie zmieniło się w miłe oszołomienie. Babranie się w bagnie w towarzystwie Bobby'ego Lee, Carla i innych nie należało do jego ulubionych sposobów spędzania dnia.

Ale poszedł chętnie. Pójdzie chętnie również jutro. Nie szczędził swego czasu i wysiłku, nie widział więc powodu, dlaczego teraz ktoś miałby mu żałować kapki alkoholu.

Żal mu było zwłaszcza Bobby'ego Lee. Patrząc na spiętą, przerażoną twarz chłopca, zastanawiał się, co by czuł szukając własnej siostry.

Ta myśl kazała mu się natychmiast napić.

Teraz chciał myśleć wyłącznie o rzeczach przyjemnych. Jak ładnie brzmią świerszcze jako kontrapunkt bzykania, które słyszał w głowie. Pomyślał, że może spędzi tu noc, patrząc jak wschodzi księżyc.

Kiedy usiadł przy nim Tucker, Dwayne podał mu łaskawie butelkę. Tucker wziął ją do ręki, ale nie pił.

– To cię zabija, synu. Dwayne tylko się uśmiechnął.

– Ale ile daje przedtem przyjemności.

– Wiesz, że Della martwi się, kiedy to robisz.

– Nie robię tego, żeby martwić Delię.

– Więc dlaczego to robisz, Dwayne? – Tucker nie spodziewał się odpowiedzi i na nią nie czekał. Ocenił stan brata wprawnym okiem. Wiedział, że będzie mówił składnie i chętnie. – Pijaństwo to dobrowolne szaleństwo. Nie pamiętam, kto to powiedział, ale brzmi prawdziwie.

– Nie jestem jeszcze pijany, szalony też nie. Choć pracuję nad jednym i drugim.

Szukając właściwych słów. Tucker zapalił połówkę papierosa.

– Dwayne, nie jest dobrze. Od paru lat robi się coraz gorzej. Najpierw myślałem, że to dlatego, że wydarzyło się tyle złych rzeczy naraz. Umarł tata, mama. Odeszła Sissy. Potem, że podłapałeś od ojca jakieś geny i nic na to nie można poradzić.

Dwayne był zirytowany, choć starał się tego nie okazać. Odebrał Tuckerowi butelkę.

– Ty też pijesz.

– Ale nie wypełniam sobie tym życia.

– Każdy robi to, w czym jest najlepszy. – Dwayne podniósł butelkę do ust. – Ze wszystkich rzeczy, które próbowałem, tej jednej na pewno nie spieprzę.

– Gówno! – Gniew wybuchł w nim tak nagle, że przestraszyli się obaj. Tucker nie zdawał sobie dotąd sprawy, że to go dręczy, gryzie od wewnątrz, Świadomość, co zrobił z siebie jego starszy wspaniały brat, którego kiedyś podziwiał i któremu zazdrościł, była nie do zniesienia. – Gówno! – Wyrwał Dwayne'owi butelkę i wrzucił ją do stawu. – Mam tego dość, do ciężkiej cholery! Mam dość targania ciebie do domu, dość wymyślania usprawiedliwień, dość patrzenia, jak zabijasz się butelka po butelce. Wystarczy, że on to zrobił. Usiadł za sterami zalany w trupa. Popełnił samobójstwo, równie skutecznie jak gdyby wsadził sobie lufę do ust i pociągnął za spust.

Dwayne podniósł się z trudem na nogi. Chwiał się trochę, ale nie spuszczał wzroku z Tuckera.

– Nie masz prawa tak do mnie mówić. Nie masz prawa mówić tak o nim. Tucker złapał Dwayne'a za przód koszuli, rozrywając ją na szwach.

– Kto, u diabła, ma to prawo, jeżeli nie ja? Wyrosłem kochając was, krzywdzony przez was.

– Nie jestem tatą.

– On był pierdolonym ochlapusem i ty też nim jesteś. Różnica polega na tym, że on stawał się agresywny, a ty żałosny.

– Za kogo ty się, u licha, masz? – Na ustach Dwayne'a pojawił się szyderczy uśmieszek, kiedy on z kolei chwycił Tuckera za koszulę. – Jestem starszy. To mnie się czepiał. Ja miałam to wszystko przejąć, pieprzone dziedzictwo Longstreetów. To mnie odesłał do szkoły, mnie kazał pilnować pól, a nie tobie. Tuck. Nigdy tego nie chciałem, ale on nie pozwolił mi pójść własną drogą. Teraz on nie żyje i mogę robić co chcę.

– Jak na razie zapijasz się, to wszystko. Masz dwóch własnych synów. On przynajmniej był przy nas. Zachowywał się jak ojciec.

Dwayne wydał ryk gniewu i po chwili kotłowali się już w trawie, jak dwa psy szukając miękkiego miejsca, żeby zatopić kły. Tucker przyjął cios na obolałą klatkę piersiową. Ból wywołał eksplozję wściekłego gniewu. Byli już obaj w stawie, a on jeszcze rozkrwawiał bratu wargę.

Poszli pod wodę, wypłynęli, plując i klnąc. Kopali się i tłukli pięściami, ale woda hamowała ruchy i obaj poczuli się trochę głupio.

Tucker chwycił Dwayne'a za podartą koszulę i zamierzył się prawą ręką. Dwayne stanął naprzeciwko niego w identycznej pozycji. Gapili się na siebie, ciężko dysząc.

– Cholera! – Tucker opuścił rękę, ale nie spuszczał brata z oczu. – Kiedyś biłeś mocniej.

Dwayne dotknął ostrożnie krwawiącej wargi.

– Kiedyś byłeś wolniejszy.

– Chciałem wziąć prysznic, ale to też nie było złe. – Tucker odgarnął Mokre włosy z oczu. – Bóg jeden wie, co pływa w tej wodzie.

– Ćwiartka whisky, to z pewnością – uśmiechnął się Dwayne. – Pamiętasz, jak tu pływaliśmy w dzieciństwie?

– Nadal uważasz, że prześcigniesz mnie do drugiego brzegu?

– Cholera! – Dwayne przekręcił się w wodzie i rzucił naprzód. Ale lata picia spowolniły jego ruchy. Tucker pomknął jak węgorz. Zawrócili zgodnie ku brzegowi i położyli się na wodzie obserwując wschodzący księżyc.

– Naprawdę jesteś szybszy – powiedział Dwayne, kiedy przestali dyszeć. – Wiele się zmieniło.

– To i owo.

– Zdaje się, że schrzaniłem parę spraw.

– Jedną czy dwie.

– Bałem się. Tuck. – Dwayne zacisnął pięści w wodzie. – Wiem, że powinienem przestać pić, ale jakoś nie widzę powodu, dlaczego mam to zrobić. Czasem nie pamiętam, co sobie postanowiłem. Budzę się chory i wszystko wydaje się snem. Nie mogę się w tym połapać.

– Jakoś na to zaradzimy. Są miejsca, gdzie potrafią ci pomóc.

– Lubię czuć się tak jak teraz. – Przez na wpół przymknięte powieki Dwayne patrzył na przebudzenie się gwiazd. – Lekki szumek w głowie i nic nie wydaje się ważne. Chciałbym zatrzymać siebie w tej klatce.

– Nie ma tak dobrze.

– Czasem marzę o tym, by cofnąć się w czasie. Zobaczyć, co schrzaniłem, i to naprawić.

– Naprawić zawsze możesz. Pamiętasz ten model samolotu, który dostałem na urodziny? Rozbiłem go za drugim razem, kiedy wziąłem go do ręki. Wiedziałem, że tata obedrze mnie ze skóry, jeżeli się dowie, ale ty go naprawiłeś. Mama zawsze mówiła, że masz talent do składania rzeczy do kupy.

– Kiedyś marzyłem, żeby zostać inżynierem.

– Nigdy mi o tym nie mówiłeś. – Tucker podniósł się zdumiony. Dwayne nadal spoglądał w niebo.

– Nie było sensu. Lorigstreetowie są plantatorami i biznesmenami. Ty mógłbyś spróbować czegoś innego. Ale ja byłem najstarszym synem. On nigdy nie dał mi wyboru.

– Nie widzę powodu, dlaczego nie miałabyś spróbować teraz.

– Tuck, nie chrzań! Mam trzydzieści pięć lat. Nie pora na naukę zawodu.

– Ludziom się udaje, jeżeli bardzo chcą.

– Chciałem tego dziesięć, piętnaście lat temu. Teraz to już poza mną Wiele rzeczy jest już poza mną. – Próbował rozróżnić gwiazdy, ale rozpłynęły się w świetlaną mgłę. – Sissy wychodzi za tego sprzedawcę.

– Można się było spodziewać, że wyjdzie za mąż, za sprzedawcę albo kogoś innego.

– Mówi, że on chce adoptować moje dzieci. Dać im swoje nazwisko. Oczywiście zapomniałaby o tym, gdybym podwoił alimenty.

– Nie musisz się na to godzić, Dwayne. Te dzieciaki są twoje. Zawsze będą twoje, niezależnie od tego, co ona jeszcze wymyśli.

– Nie, nie muszę się na to godzić – powiedział leniwie Dwayne. – I nie mam zamiaru się godzić. Sissy dowie się, że wszystko ma swoje granice, Nawet ze mną. – Jego westchnienie pobiegło nad ciemną wodą. – Zrobiłem się wygodny, Tucker. – Kątem oka dostrzegł ruch na wodzie. Pusta butelka, pomyślał, puste życie. – Alkohol sprawia, że człowiek robi się wygodny.

– W twoim przypadku sprawia, że się zabijasz.

– Nie zaczynaj!

– Cholera, Dwayne! – Chciał podpłynąć bliżej i otarł się nogą o coś miękkiego i oślizgłego. – Parszywe zębacze! Ale się przestraszyłem. – Odpłynął, oglądając się przez ramię.