Изменить стиль страницы

– Dwayne, Billy T. mnie zabije.

– Bonny nikogo nie zabije. – Cisnął Willym w stronę drzwi. – Ruszaj!

Na wpół śpiąca, otumaniona rozkoszą Caroline przytuliła się do Tuckera. Uniosła się na łokciu i obrysowała ustami szlak od jego piersi do brody.

– Zawsze uważałam, że przyzwoitość jest przereklamowana.

– Trzymaj się mnie, skarbie. – Objął ją przez biodra. – A wkrótce zapomnisz, że coś takiego w ogóle istnieje.

– Chyba już zapomniałem. – Pocałowała go w ramię, po czym złożyła na nim głowę. – Możemy tak spać?

– Jak aniołki – obiecał, gładząc ją leniwie po plecach. Nie zwrócił większej uwagi na samochód hamujący na podjeździe, trzask drzwi i tupot nóg na schodach. Może Dwayne jest pijany, a może Josie pokłóciła się z tym kimś, z kim aktualnie sypia. Wszystko to może poczekać do rana.

Ale Caroline poruszyła się i zaczęła coś mówić, jeszcze zanim Dwayne zawołał Tuckera.

– Żeby to…! Ale on sobie wybiera momenty. – Pocałował Caroline i sięgnął po spodnie. – Zaczekaj na mnie. Pójdę go uspokoić.

Dwayne walił w drzwi i przeklinał. Tucker wyszedł na korytarz.

– Panie na Wysokościach, Dwayne, obudzisz cały dom.

– Już to zrobił – powiedziała kuzynka Lulu od drzwi gościnnej sypialni. Miała na sobie koszulkę drużyny Redskins i masę różowych lokówek. – A śnił mi się cudowny sen o Melu Gibsonie i Franku Sinatrze.

– Wracaj do łóżka, kuzynko Lulu. Ja się nim zajmę.

– Człowieku, chwytaj za strzelbę. Mamy kłopoty – wrzasnął Dwayne.

– Nie mielibyśmy ich, gdybyś nie wyżłopał beczki piwa u McGreedy'ego. – Della chwyciła Dwayne'a za ramię i próbowała zaciągnąć do pokoju. – Dostaniesz worek lodu na łeb, to się uspokoisz.

Dwayne wyrwał ramię z jej uścisku i podbiegł do Tuckera.

– Nie wiem, ile mamy czasu. Chcą zlinczować Toby'ego Marcha.

– O czym ty, u diaska, mówisz?

– Mówię, że chłopaki od Bonnych i ich zasrani kumple jadą w tej pieprzonej minucie do Marcha ze sznurem.

– O, Boże. – Tucker zobaczył w progu Caroline. Stała przytrzymując szlafrok na piersiach.

– Zaczekaj na mnie – powiedział.

– Jadę z tobą. – Della żeglowała już w stronę swojego pokoju, a różowy, obszyty puszkiem peniuar powiewał za nią.

– Zostaniesz w domu – rozkazał Tucker. – Nie mam czasu na dyskusje. Zadzwoń do Burke'a. Powiedz, że fajerwerki rozpoczęły się przed czasem.

Sapiąc gniewnie, Della patrzyła, jak Longstreetowie zbiegają ze schodów.

– Jest ich tylko dwóch – odezwała się Caroline. – Jeżeli Burke nie sprowadzi pomocy, mogą mieć kłopoty.

Kuzynka Lulu przyjrzała się swoim paznokciom.

– Nadal potrafię rozwalić centówkę z półtora metra. Della odwróciła się ku nim i skinęła głową.

– Ubierać się.

Toby obudził się, kiedy jego stary kundel Custer zaczął szczekać.

– Cholerny pies! – mruknął.

– Twoja kolej – powiedziała Winnie ziewając.

– Dlaczego moja?

– Ponieważ to ja wstaję co noc do dwójki dzieci. – Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do męża. – A za sześć miesięcy będę wstała do trojga.

Toby przesunął dłonią po jej płaskim jeszcze brzuchu.

– Rzeczywiście, chyba moja kolej.

– I skoro już wstajesz, przynieś mi loda na patyku. – Poklepała go po nagim pośladku, zanim naciągnął slipy. – Ciężarne kobiety mają zachcianki.

– Miałaś je wieczorem. Jeszcze jakie!

Winnie zachichotała i wymierzyła mu kolejnego klapsa. Toby wyszedł z pokoju poziewając.

Zobaczył odblask ognia w oknie salonu, znajomą złotoczerwoną łunę, która napełniała go gniewem i lękiem.

Stłumił przekleństwo i ruszył do drzwi w nadziei, że uda mu się usunąć z trawnika plugastwo, zanim zdoła wyrządzić krzywdę jego rodzinie. Był człowiekiem głębokiej wiary i bardzo się starał kochać bliźniego swego. Ale nienawidził ludzi, którzy ustawiali mu przed domem płonący krzyż.

Otworzył drzwi, wyszedł na werandę. I natknął się na lufę karabinu wymierzoną w jego nagi brzuch.

– Nadszedł dzień sądu ostatecznego, czarnuchu. – Billy T. rozciągnął usta w uśmiechu. – Przyszliśmy wysłać cię do piekła. – Rozkoszując się poczuciem władzy, pchnął Marcha lufą w brzuch. – Toby March, zostałeś osądzony i skazany za zgwałcenie i zamordowanie Darleen Talbot, Eddy Lou Hatinger, Francie Logan i Arnette Gantry.

– Powariowaliście – wykrztusił Toby z trudem. Pies już nie szczekał, leżał rozciągnięty w trawie. Był martwy albo nieprzytomny. Wściekłość nadeszła gwałtowną falą. Nie powstrzymał go widok sznura, który John Thoman Bonny i Wood Palmer przerzucali przez gałąź dębu. Po gniewie przyszła kolej na strach.

– Nikogo nie zabiłem.

– Słyszycie, chłopaki? – Billy T. zarechotał, nie spuszczając wzroku z Toby'ego. – Mówi, że tego nie zrobił.

Mimo tępej grozy uświadomił sobie, że są pijani w sztok. I że to czyni ich jeszcze bardziej niebezpiecznymi. Ktoś podetknął mu wylot lufy do ust.

– Możemy go powiesić za kłamstwo.

– W każdym razie zawiśnie. Wy, czarnuchy, umiecie tańczyć, co nie? Zatańczysz sobie dzisiaj. Będziesz tańczył nie dotykając nogami ziemi. A kiedy skończysz, spalimy twój dom.

Czuł, że strach ścina mu krew w żyłach. Zabiją go. Widział to po ich oczach. Będzie z nimi walczył i przegra. Straci życie, ale nie straci rodziny.

Chwycił za lufę karabinu. Huk wystrzału i ból w boku zlały się w jedno.

– Winnie! – krzyknął z rozpaczą. – Uciekaj! Bierz dzieci i uciekaj! – Kiedy zgiął się w pół, trzymając się za zraniony bok, Billy T. przyłożył mu lufę do twarzy.

– Mógłbym go zastrzelić. – Billy T. zachichotał nerwowo i otarł usta wierzchem dłoni. – Mógłbym wywiercić mu dziurę w brzuchu, ale to nie byłoby dobrze. Powiesimy go. Przyciągnąć go do drzewa – krzyknął na swoich.

Zobaczył kobietę na werandzie, ze strzelbą w dłoniach. Winnie strzelała na oślep. Billy T. przyskoczył do niej, uderzył w twarz i wytrącił karabin.

– Patrzcie, patrzcie! – Chwycił kobietę wpół. – Chce bronić swojego chłopa. – Zaczęła go drapać, więc uderzył ją na odlew i Winnie osunęła się na werandę. – Trzymaj ją. Woody. Gdy ten sukinsyn się ocknie, pokażemy mu, jak czuje się mężczyzna, kiedy gwałcą mu kobietę.

– Nie gwałcę żadnej kobiety – wybełkotał Wood, trochę zaniepokojony przebiegiem wypadków.

– Ale popatrzeć możesz, no nie? – Billy T. ściągnął Winnie z werandy za włosy. – Przytrzymaj ją, do cholery! John Thomas, przyprowadź tu te czarne bachory. Niech się czegoś nauczą. Winnie zaczęła krzyczeć, nieprzerwanie, przenikliwie. Kopała, gryzła drapała, kiedy Wood wiązał jej ręce na plecach. Z domu dobiegł najpierw krzyk, potem przekleństwo i odgłos upadku. John Thomas wybiegł na werandę z ramieniem ociekającym krwią.

– Zranił mnie! – Opadł na kolana, wyciągając okrwawioną rękę. – Bachor mnie zranił.

– Boże święty, nie potrafisz poradzić sobie z chłopakiem? – Billy T. podszedł, żeby obejrzeć ranę brata. – Krwawisz jak zarżnięta świnia. Niech ktoś się nim zajmie. I pilnujcie domu. Kiedy ten chłopak wyjdzie, róbcie co do was należy.

Toby zaczął pojękiwać pod płonącym krzyżem.

– Zrobię to sam. Za Darleen. – Pochylił się nad Marchem. Jedno oko mu zapuchło, w drugim malował się strach. Billy T. sycił się widokiem przez chwilę.

To była władza. Posmakował jej i stwierdził, że idzie wprost do głowy. Przez całe życie był nikim. Teraz zrobi coś ważnego, ba, heroicznego. Nikt już nie spojrzy na niego jak na ludzkie gówno.

– Teraz założę ci pętlę na szyję, chłopie. – Poderwał Toby'ego na kolana i założył mu sznur. – Zacisnę ją bardzo, bardzo mocno. – Zaciągnął wolno węzeł, aż zetknął się z nagą skórą. – Ale nie powieszę cię jeszcze. Najpierw zrobię twojej żonie to, co ty zrobiłeś białym kobietom. – Uśmiechnął się, kiedy Toby zaczaj szarpać więzy i jęczeć. – Tylko że jej się to spodoba. A kiedy będzie błagała o więcej, wtedy cię powieszę.

– Nie biorę udziału w żadnym gwałcie – powiedział Wood. Tym razem stanowczo.

– To chociaż zamknij jadaczkę – warknął Billy T. prostując się. – To nie gwałt, to sprawiedliwość.