Изменить стиль страницы

– W porządku. Nie ma sprawy. Doceniam to.

– Cholera – mruknął Cal pod nosem, gdy Bill wyszedł. – Cholera, cholera, cholera. – I sam ruszył do wyjścia.

W tym wypadku musiał stanąć po stronie przyjaciela, bo jak mógłby postąpić inaczej? Widział na własne oczy ślady, jakie pas Billa zostawiał na ciele Gage'a, kiedy byli dziećmi. Ale był też świadkiem, jak bardzo Bill się zmienił przez ostatnich kilka lat.

I czy przed chwilą sam nie widział malującego się na twarzy ojca Gage'a bólu, poczucia winy, a nawet rozpaczy? Tak czy inaczej Cal wiedział, że będzie go dręczyło poczucie winy.

Wyszedł z kręgielni i pojechał prosto do Quinn.

Otworzyła drzwi i wciągnęła go do środka. Zanim zdążył powiedzieć choć słowo, objęła go za szyję i mocno pocałowała.

– Miałam nadzieję, że to ty.

– Dobrze, że to ja, bo Greg, listonosz, mógłby cię źle zrozumieć, gdybyś powitała go w ten sposób.

– Jest całkiem słodki. Chodź do kuchni. Właśnie miałam zrobić kawę. Pracujemy na górze. Dostałeś mój mejl?

– Tak.

– A zatem jesteśmy umówieni ha jutro? – Zerknęła na niego przez ramię, sięgając po kawę.

– Nie, jutro nie damy rady. Fox ma wolne dopiero w piątek.

– Och. – Wydęła na chwilę usta. – Dobrze, w takim razie piątek. Na razie będziemy czytać, poszukiwać, sprawdzać. Cybil ma kilka teorii na temat… co? – zapytała, przyglądając się uważniej jego twarzy. – Co się dzieje?

– No dobrze. – Cal przeszedł kilka kroków tam i z powrotem. – Dobrze, po prostu ci powiem. Nie chcę, żebyś tam wracała. Bądź cicho przez chwilę, dobrze? – dodał, widząc, że Quinn chce odpowiedzieć. – Tak bardzo bym chciał, żebym mógł cię powstrzymać, żebym mógł zignorować to, że musimy razem tam iść. Wiem, że jesteś częścią tego wszystkiego i musisz wrócić do Kamienia Pogan. Wiem, że to nie jest ostatnia rzecz, którą będziesz musiała zrobić, ale tak bardzo bym chciał, żeby było inaczej, żebyś znalazła się gdzieś daleko, w bezpiecznym miejscu, dopóki to wszystko się nie skończy. Mogę tego pragnąć, choć wiem, że nie dostanę tego, czego chcę.

– Jeśli chcesz być wściekły z tego powodu, to proszę bardzo. Odczekała chwilę.

– Jadłeś lunch?

– Nie. A co to ma do rzeczy?

– Zrobię ci kanapkę – a rzadko składam taką propozycję – Więc dlaczego robisz to teraz?

– Bo cię kocham. Zdejmij kurtkę. I jestem szczęśliwa, że mi to wszystko powiedziałeś – zaczęła, otwierając lodówkę. – Że musiałeś mi wyjawić, jak się z tym czujesz. Gdybyś mi kazał trzymać się od tego z daleka albo próbował mnie okłamać, czułabym się inaczej. Nie przestałabym cię kochać, bo moje uczucia nie zmieniają się tak szybko, ale byłabym wściekła i rozczarowana tobą. Ale po tym, co powiedziałeś, Cal, jestem cholernie zadowolona, że mój umysł i serce zadziałały razem tak sprawnie i wybrały faceta idealnego. Idealnego dla mnie.

Przecięła kanapkę na dwa równe trójkąty, i podała Calowi.

– Chcesz kawę czy mleko?

– Ty nie masz mleka tylko zabielaną wodę. Poproszę kawę. – Ugryzł kęs pełnoziarnistego chleba z indykiem, szwajcarskim serem i lucerną. – Niezła kanapka.

– Nie przyzwyczajaj się za bardzo. – Nalała mu kawy. – W piątek powinniśmy wyruszyć wcześnie rano, nie sądzisz? O świcie?

– Tak. – Dotknął jej policzka. – Wyruszymy o brzasku. Ponieważ tak dobrze poszło mu z Quinn i jeszcze załapał się na lunch, Cal postanowił od razu porozmawiać z Gagiem. Już od progu poczuł zapach jedzenia. Poszedł z Kluskiem do kuchni, gdzie Gage, popijając piwo, mieszał coś w garnku.

– Gotujesz.

– Chili. Byłem głodny. Dzwonił Fox. Mówił, że w piątek zabieramy damy na wycieczkę.

– Tak. O świcie.

– Może być ciekawie.

– Musimy to zrobić. – Cal nałożył psu jedzenie do miski, a sam też wziął sobie piwo. Tak, jak on musiał zrobić teraz to, po co przyszedł. – Muszę z tobą porozmawiać o twoim ojcu.

Widział, jak Gage się zamyka. Jak po naciśnięciu guzika jego twarz przestała wyrażać jakiekolwiek emocje.

– Pracuje dla ciebie, to twoja sprawa. Nie mam nic do powiedzenia.

– Masz pełne prawo go ignorować, nie mówię, że nie. Chcę tylko, żebyś wiedział, że pytał o ciebie. Chciałby się z tobą spotkać. Słuchaj, on nie pije od pięciu lat, jednak nawet gdyby był trzeźwy przez pięćdziesiąt, nie zmieniłoby to tego, jak cię traktował w dzieciństwie. Ale to małe miasto, Gage, i nie możesz unikać go w nieskończoność. Mam wrażenie, że on chce ci coś powiedzieć, a może ty chciałbyś coś zamknąć, zakończyć. To wszystko.

Nie bez przyczyny Gage zarabiał na życie grą w pokera. Teraz widać to było w jego pozbawionej emocji twarzy i słychać w głosie.

– A ja mam wrażenie, że nie powinieneś pośredniczyć między mną i ojcem. Nie prosiłem cię o to.

Cal uniósł ręce do góry.

– Dobrze.

– Wygląda na to, że staruszek utknął ze mną na ósmym i dziewiątym kroku *. On nie może mi zadośćuczynić, Cal. Mam w dupie jego przeprosiny.

– Dobrze. Nie próbuję cię przekonać. Chciałem tylko, żebyś wiedział.

– Teraz już wiem.

Stojąc przy oknie w piątkowy poranek i patrząc, jak światła samochodu przecinają szarugę, Cal zdał sobie sprawę, że minął prawie miesiąc, odkąd Quinn zastukała do jego domu.

W jaki sposób aż tyle mogło się wydarzyć? Jak on mógł zmienić się tak bardzo przez tak krótki czas?

Minęło mniej niż miesiąc, odkąd zaprowadził ją po raz pierwszy do Kamienia Pogan.

Podczas tych krótkich tygodni najkrótszego miesiąca dowiedział się, że nie tylko on i jego bracia krwi zostali wyznaczeni do stawienia czoła złu. Teraz były jeszcze trzy kobiety, równie zaangażowane.

A on zakochał się bez pamięci w jednej z nich.

Stał i patrzył, jak Quinn wysiada z samochodu Foxa. Jej jasne włosy spływały spod czarnej czapki. Ubrana była w czerwoną kurtkę i stare traperki. Widział, jak śmieje się, mówiąc coś do Cybil, a jej oddech przemieniał się w parę w zimnym porannym powietrzu.

Wiedziała wystarczająco dużo, aby się bać, ale nie pozwalała, żeby strach dyktował jej, co ma robić. Cal miał nadzieję, że o sobie będzie mógł powiedzieć to samo, bo teraz miał dużo więcej do stracenia. Miał ją.

Stał przy oknie, aż usłyszał, że Fox otwiera swoim kluczem drzwi. Dopiero wtedy zszedł na dół, żeby pozbierać rzeczy do zabrania.

Nad zmarzniętą ziemią, twardą niczym kamień, unosiła się mgła. Cal wiedział, że do południa ścieżka zamieni się w błoto, ale na razie szło się po niej wygodnie i szybko.

Wokół wciąż leżały hałdy śniegu, rozpoznał też – ku zachwytowi Layli – ślady jelenia. Jeśli którekolwiek z nich było zdenerwowane, to dobrze to ukrywali, przynajmniej na pierwszym etapie wyprawy.

Dzisiejszy dzień tak bardzo różnił się od tamtego lipcowego popołudnia, dawno temu, gdy razem z Foxem i Gagiem wyruszyli do lasu. Teraz nie mieli radia grającego na cały regulator hip – hop lub heavy metal, nie przegryzali ciasteczek, nie czuli też niewinnego, chłopięcego podniecenia z powodu wykradzionego dnia i nadchodzącej nocy w lesie.

Żaden z nich już nigdy potem nie był tak niewinny.

Cal złapał się na tym, że podniósł rękę do twarzy, chcąc poprawić okulary, które zawsze zjeżdżały mu z nosa.

– Jak się czujesz, kapitanie? – Quinn zrównała z nim krok i dała mu lekkiego kuksańca w ramię.

– Dobrze. Właśnie myślałem o tamtym dniu. Wokół było tak zielono. I gorąco. Fox taszczył to głupie radio. A jeszcze lemoniada mojej mamy, ciastka.

– Byliśmy zlani potem – wtrącił Fox zza pleców Cala.

– Dochodzimy do Stawu Hester – ogłosił Gage, przerywając wspominki.

Widok stawu przywiódł Calowi na myśl raczej lotne piaski niż chłodną, zakazaną sadzawkę, do której wskoczyli razem tak dawno temu. Wyobraził sobie, że gdyby wszedł tam teraz, zostałby wessany, coraz głębiej i głębiej, i nigdy już nie zobaczyłby światła.

Zatrzymali się tak jak wtedy, tyle że teraz mieli kawę zamiast lemoniady.

– Tędy też biegł jeleń. – Layla wskazała na ziemię. – To ślady jelenia, prawda?

вернуться

* Program dwunastu kroków Anonimowych Alkoholików. Punkt ósmy brzmi: „Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim”, a dziewiąty: „Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych ludzi”.