Изменить стиль страницы

– Jeszcze raz dziękuję. Quinn wybrała schody, które uznała za przepiękne, niemal jak te z „Przeminęło z wiatrem”. Zamknęła w duchu oczy, żeby nie dać się skusić regałom pełnym książek i przestronnym czytelniom, aż dotarła do „Historii lokalnej”.

Dział zajmował całe pomieszczenie, tworzył mini czytelnię z wygodnymi fotelami, podnóżkami oraz bursztynowymi lampkami i był większy, niż się spodziewała.

W sumie powinna pamiętać, że w Hollow i okolicach toczyły się walki zarówno podczas wojny o niepodległość, jak i wojny secesyjnej.

Książki na ten temat stały oddzielnie, podobnie jak te dotyczące historii hrabstwa, stanu i samego miasta.

Do tego cały regał uginał się od dzieł miejscowych autorów.

Quinn najpierw przejrzała te ostatnie i przekonała się, że trafiła na żyłę złota. Musiało stać tu ze dwanaście pozycji, o których nigdy przedtem nie słyszała; niskonakładowe, skromne książeczki wydane przez lokalnych wydawców.

Nosiły takie tytuły jak „Koszmar w Hollow” czy „Hollow”. Na widok „Prawdy” Quinn zadrżała z podniecenia. Położyła laptopa, notatnik i dyktafon i wybrała pięć książek. Dopiero wtedy zauważyła dyskretną metalową tabliczkę:

„Biblioteka Hawkins Hollow dziękuje za hojność rodzinie Franklina i Maybelle Hawkins”.

Franklin i Maybelle. Najprawdopodobniej przodkowie Cala. Quinn uznała, że postąpili bardzo właściwie, sponsorując akurat ten dział biblioteki.

Usiadła przy stole, wybrała na chybił trafił jedną z książek i zaczęła czytać.

Pokryła całe strony notatnika nazwiskami, nazwami miejsc, datami, rzekomymi faktami i teoriami, gdy nagle poczuła zapach lawendy i dziecięcego pudru.

Wróciła do rzeczywistości i zobaczyła przed sobą schludną starszą panią w fioletowym kostiumie i czarnych, płaskich butach.

Przerzedzone włosy otaczały jej twarz niczym śnieżna aureola, a okulary bez oprawek miały tak grube szkła, że Quinn zdziwiła się, jak maleńkie uszy i nos staruszki Utrzymują taki ciężar.

Na szyi miała wisiorek z pereł, złotą obrączkę na palcu, a na nadgarstku zegarek na skórzanym pasku z ogromną tarczą, równie praktyczny jak jej buty na grubych podeszwach.

– Jestem Estelle Abbott – powiedziała kobieta skrzeczącym głosem. – Młody Dennis mówił, że pani mnie szukała.

Ponieważ Quinn oceniła Dennisa w informacji na mężczyznę pod siedemdziesiątkę, uznała, że kobieta, która nazywa go młodym, musi być co najmniej dwadzieścia lat starsza.

– Tak. – Quinn wstała i podeszła do staruszki, wyciągając dłoń. – Nazywam się Quinn Black, pani Abbott. Jestem…

– Tak, wiem. Pisarką. Podobały mi się pani książki.

– Bardzo dziękuję.

– Nie ma za co. Gdyby mi się nie podobały, też bym pani o tym powiedziała. Szuka pani materiałów do książki o Hollow.

– Tak, proszę pani.

– Znajdzie tu pani sporo informacji. Niektóre są użyteczne. – Popatrzyła na książki leżące na stole. – A niektóre zupełnie bez sensu.

– W takim razie może znalazłaby pani trochę czasu na rozmowę ze mną, żeby łatwiej mi było oddzielić ziarna od plew. Z radością zaprosiłabym panią na lunch lub kolację…

– To bardzo miło z pani strony, ale nie trzeba. Może usiądziemy na chwilę i zobaczymy, jak nam się uda?

– Byłoby wspaniale. Estelle usiadła na krześle wyprostowana niczym struna, ciasno złączyła kolana i splotła dłonie na podołku.

– Urodziłam się w Hollow – zaczęła – i mieszkam tutaj przez wszystkie dziewięćdziesiąt siedem lat mojego życia.

– Dziewięćdziesiąt siedem? – Quinn nie musiała udawać zdumienia. – Zwykle dość dobrze oceniam wiek, a pani dałabym dobre dziesięć lat mniej.

– Dobre geny – odrzekła Estelle z łagodnym uśmiechem. – Piątego przyszłego miesiąca minie osiem lat od śmierci mojego męża, Johna, który także urodził się i wychował w Hollow. Byliśmy małżeństwem przez siedemdziesiąt jeden lat.

– Jak pani się to udało? Pytanie wywołało kolejny uśmiech.

– Musisz nauczyć się śmiać, inaczej zatłuczesz męża młotkiem przy pierwszej lepszej okazji.

– Zaraz to zapiszę.

– Mieliśmy szóstkę dzieci – czterech chłopców i dwie dziewczynki – i, dzięki Bogu, wszyscy wciąż żyją i żadne nie siedzi w więzieniu. Dali nam dziewiętnaścioro wnuków, a ci z kolei dwadzieścioro ośmioro prawnucząt – kiedy ostatnio liczyłam – do tego pięcioro z następnego pokolenia, w tym dwoje w drodze.

Quinn o mało oczy nie wyszły z orbit.

– Wasze Boże Narodzenie musi być cudowne.

– Jesteśmy porozrzucani po całym kraju, ale kilka razy udało nam się zebrać prawie wszystkich w jednym miejscu.

– Dennis mówił, że jest pani na emeryturze. Pracowała pani w bibliotece?

– Tak, zaczęłam, kiedy mój najmłodszy synek poszedł do szkoły. Pracowałam w starej bibliotece na Main Street ponad pięćdziesiąt lat. Sama wróciłam do szkoły i zrobiłam dyplom. Johnie i ja dużo podróżowaliśmy, zwiedziliśmy kawał świata. Przez krótki czas myśleliśmy o przeprowadzce na Florydę, ale uznaliśmy, że zbyt głęboko zapuściliśmy tutaj korzenie. Wróciłam do pracy na pół etatu, a potem, gdy mój Johnnie się rozchorował, przeszłam na emeryturę. Kiedy odszedł, wróciłam do biblioteki – jeszcze tej starej, nowa była w budowie – jako ochotniczka albo relikt przeszłości, zależy jak na to patrzeć. Mówię to wszystko, żeby pani także coś o mnie wiedziała.

– Kocha pani męża i dzieci, i ich dzieci. Uwielbia pani książki i jest pani dumna z pracy, którą wykonywała. Kocha pani to miasto i szanuje życie, jakie tu prowadziła.

Estelle popatrzyła na Quinn z uznaniem.

– Ma pani dar trafnej i szybkiej oceny. Nie powiedziała pani, że „kochałam” męża, tylko użyła czasu teraźniejszego, co mi mówi, że jest pani bystrą i wrażliwą młodą kobietą. Wyczułam w pani książkach, że ma pani otwarty, poszukujący umysł. Proszę mi powiedzieć, panno Black, czy jest pani również odważna?

Quinn pomyślała o demonie wiszącym nocą za oknem, o tym, jak przesuwał językiem po ostrych zębach. Bała ale, ale nie uciekła.

– Lubię myśleć, że tak. Proszę mówić mi „Quinn”.

– Quinn. To chyba nazwisko rodowe?

– Tak, nazwisko panieńskie mojej matki.

– Pochodzi z celtyckiego. Oznacza doradcę, jeśli się nie mylę.

– Tak, to prawda.

– Mam tu kopalnię niepotrzebnych informacji – powiedziała Estelle, stukając się palcem w skroń. – Ale zastanawiam się, czy twoje imię nie ma tu znaczenia. Będzie ci potrzebny obiektywizm i wrażliwość doradcy, żeby napisać prawdziwą książkę o Hollow.

– Dlaczego pani jej nie napisała?

– Nie każdy, kto kocha muzykę, potrafi grać. Powiem ci o kilku sprawach, o których pewnie już trochę wiesz. W lesie po zachodniej stronie miasteczka jest miejsce, które było uważane za święte, jeszcze zanim znalazł je Lazarus Twisse.

– Lazarus Twisse, przywódca radykalnej sekty purytanów, odłączył się, a raczej został odcięty od pobożnych z Massachusetts.

– Tak mówi historia. Rdzenni Amerykanie uważali tę ziemię za świętą, a podobno przed nimi walczyły o nią siły dobra i zła, światła i ciemności – którekolwiek określenie wolisz – i pozostawiły tam ziarna mocy. Z biegiem czasu wspomnienia tej walki popadły w zapomnienie lub przeszły do ludowych bajań i tylko dziwne wrażenia, które odnosiło wielu ludzi w tym miejscu, świadczyły, że jest tam coś więcej niż tylko ziemia i skały.

Estelle zamilkła tak, że przez chwilę Quinn słyszała tylko szum wentylatora i ciche kłapanie skórzanych podeszew na podłodze, gdy ktoś przechodził obok ich salki.

– Twisse przybył do Hollow, noszącego już nazwisko Richarda Hawkinsa, który wraz z żoną i dziećmi założył tu w tysiąc sześćset czterdziestym ósmym roku małą osadę. Musisz wiedzieć, że najstarsza córka Richarda miała na imię Ann. Gdy przybył tu Twisse, Hawkins, jego rodzina i kilku innych osadników – niektórzy uciekli z Europy przed wyrokiem sądowym lub z powodów politycznych – ułożyli już sobie życie w Hollow. Podobnie jak człowiek o nazwisku Giles Dent, który wybudował w lesie chatę, na polanie, pośrodku której wznosiła się samotna skała.