Изменить стиль страницы

– Znałam tego chłopaka, jeszcze zanim się urodził. Rozbawiona Quinn oparła łokieć o bar i zaczęła dłubać w resztce płatków. Najwidoczniej niezły koszmar nocą i lekka irytacja na mężczyznę o poranku lepiej motywowały do diety niż waga łazienkowa. Meg wydawała się bardzo sympatyczna, miała szerokie biodra, nosiła brązowe sztruksy, a rękawy flanelowej koszuli podwinęła powyżej łokcia. Drobne loczki, zbite niczym futro pudla, otaczały brązową chmurą jej pucołowatą twarz. A w orzechowych oczach Quinn dostrzegła błysk, który powiedział jej, że kelnerka ma ochotę na pogawędkę.

– A zatem, Meg, co jeszcze wiesz? Na przykład o Kamieniu Pogan.

– Stek bzdur, jeśli chcesz znać moje zdanie.

– Naprawdę?

– Ludzie po prostu lubią trochę tego – postukała się w szyję kantem dłoni – od czasu do czasu. Zajrzą do kieliszka, nakręcą się. I tak jedno wydarzenie prowadzi do następnego. To dobre dla interesów, te wszystkie spekulacje. Mamy tu mnóstwo turystów, którzy zadają pytania, robią zdjęcia i kupują pamiątki.

– Ciebie nigdy nie spotkało nic dziwnego?

– Widziałam kilku rozsądnych ludzi, którzy zachowywali się jak idioci i kilku podelców, którzy przez chwilę byli jeszcze gorsi. – Wzruszyła ramionami. – Ludzie są tylko ludźmi i czasami bardziej to z nich wyłazi.

– Chyba masz rację.

– Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, powinnaś pójść do biblioteki. Mają książki o historii miasta i takich tam. A Sally Keefafer…

– Mistrzyni kręgielni? Meg roześmiała się.

– O tak, Sally lubi grać w kręgle. Dyrektorka biblioteki. Zagada cię na amen, jeśli zadasz jej jakieś pytanie. Uwielbia mówić i nigdy nie traci wątku, chyba że zalepiłabyś jej usta taśmą klejącą.

– Tak zrobię. Macie tu taśmę? Meg znów się roześmiała i potrząsnęła głową.

– Jeśli naprawdę chcesz dowiedzieć się czegoś sensownego, porozmawiaj z panią Abbott. Ona kierowała starą biblioteką, a do nowej też wpada codziennie, choćby na chwilę.

Zgarnęła pozostawione przez Cala banknoty i poszła dolać kawy gościom po drugiej stronie baru.

Cal poszedł prosto do biura. Czekała na niego zwykła, poranna praca, papiery, telefony, mejle. Poza tym jeszcze przed otwarciem kręgielni miał się spotkać z ojcem i facetem od gier wideo.

Pomyślał o kuli ognia, która zapłonęła zeszłej nocy na Main Street. Dodać do tego dwa widzenia Quinn – która przecież nie była stąd – i nie mogło być żadnych wątpliwości, że istota, która nawiedzała miasto, już rozpoczęła swoje harce.

Niepokoił go też sen Quinn. Te szczegóły – wiedział, gdzie była i co widziała. Skoro śniła tak wyraźnie o stawie, i polanie, a nawet obudziła się z siniakami, to musiała być z tym wszystkim jakoś związana.

Mogła być jego daleką krewną – będzie musiał zbadać tę możliwość. Ale Cal miał wielu krewnych i nikt, nawet z jego najbliższej rodziny, nigdy nie mówił o takim doświadczeniu, nawet podczas Siódemki.

Przechodząc przez kręgielnię, pomachał do Billa Turnera, który polerował tory. Niskie buczenie maszyny rozchodziło się echem po pustej sali.

Gdy tylko znalazł się w biurze, sprawdził pocztę i westchnął z ulgą na widok mejla od Gage'a.

Praga. Mam parę spraw do załatwienia. Powinienem wrócić do Stanów za kilka tygodni. Nie róbcie beze mnie nic głupszego niż zwykle.

Żadnego pozdrowienia ani podpisu – cały Gage Na razie to będzie musiało mu wystarczyć.

Odpisał:

Daj znać, jak tylko wrócisz. Już się zaczęło. Nie będziemy robić głupot bez ciebie, bo jesteś w tym najlepszy.

Nacisnął „wyślij” i napisał jeszcze wiadomość do Foxa.

Musimy pogadać. U mnie, o szóstej. Mam piwo. Przynieś coś do żarcia, byle nie pizzę.

Nic więcej nie mógł teraz zrobić. Życie musiało płynąć dalej.

Quinn wróciła do hotelu po laptopa. Skoro wybierała się do biblioteki, to równie dobrze mogła tam popracować przez kilka godzin. I chociaż nie spodziewała się, że znajdzie Jeszcze jakąś książkę na temat Hollow, której nie czytała, to pani Abbott mogła okazać się cennym źródłem informacji.

Najwidoczniej Caleb Hawkins nic jej do jutra nie powie.

Gdy weszła do hotelowego foyer, zobaczyła za ladą rezolutną blond recepcjonistkę – Mandy, przypomniała sobie po szybkim przeszukaniu akt osobowych w głowie – I brunetkę, która właśnie się meldowała.

Quinn od razu zarejestrowała krótką, stylową fryzurę kobiety, jakby żywcem wyjętą z lat dwudziestych. Zmęczenie po podróży nie zdołało przyćmić uderzającej urody nowo przybyłej. Dżinsy i czarny sweter świetnie leżały na wysportowanej sylwetce. U jej stóp stała walizka, torba z laptopem i mniejsza, prawdopodobnie na kosmetyki oraz inne kobiece drobiazgi, a także przecudowna, pakowna torba z czerwonej skóry.

Quinn uśmiechnęła się szeroko, czując, że mogłaby zabić za taką torbę.

– Witamy z powrotem, panno Black. Proszę dać mi minutkę, jeśli pani czegoś potrzebuje.

– Nic mi nie trzeba, dziękuję. Quinn ruszyła po schodach i usłyszała jeszcze wesoły głos Mandy:

– Już panią zameldowałam, panno Darnell. Zawołam Harry'ego, żeby pomógł pani z bagażami.

Idąc do góry, Quinn zastanawiała się nad Panną Cudowną Czerwoną Torbą Darnell. Przejeżdża tędy w drodze do Nowego Jorku. Nie, Hollow leży za bardzo na uboczu, poza tym jest za wcześnie na przerwę w podróży.

Przyjechała z wizytą do rodziny lub przyjaciół, ale w takim razie dlaczego u nich nie nocuje? Ale Quinn też miała rodzinę i przyjaciół, u których nie chciałaby się zatrzymać.

Może jest w podróży służbowej, uznała, otwierając drzwi pokoju.

Cóż, jeśli Czerwona Torba Której Tak Bardzo Pragnę zostanie tu kilka godzin, Quinn dowie się na pewno kto, gdzie i dlaczego. W końcu była w tym najlepsza.

Zapakowała laptop, dodatkowy notes i kilka ołówków, na wypadek gdyby jej się poszczęściło. Wyłączyła dźwięk w telefonie, nastawiając go na wibracje – nie ma nic bardziej irytującego niż komórka dzwoniąca w bibliotekach czy teatrach – i wsunęła do torby mapę okolicy, na wypadek, gdyby poczuła ochotę na zwiedzanie.

Tak zaopatrzona ruszyła na wyprawę na drugi koniec miasta do Miejskiej Biblioteki Hawkins Hollow.

Quinn przeczytała, że w dawnym kamiennym budynku biblioteki na Main Street mieściły się teraz dom kultury i siłownia, w której zamierzała poćwiczyć. Nową bibliotekę wybudowano w dwutysięcznym roku na malowniczym wzgórzu na południowym krańcu miasta. Nowy budynek także wyglądał na wzniesiony z kamienia, Quinn jednak nie miała wątpliwości, że pod kamienną elewacją krył się beton. Biblioteka miała dwa piętra, krótkie skrzydła po obu stronach i wejście w kształcie portyku. Została zbudowana w uroczym, starym stylu, o który – jak domyślała się Quinn – lokalne towarzystwo historyczne walczyło do ostatniej krwi.

Parkując samochód, podziwiała ławki i drzewa. Zapewne latem dawały czytelnikom cieniste schronienie.

W środku pachniało biblioteką. Książkami, kurzem i ciszą.

Quinn zobaczyła na ścianie kolorowy plakat ogłaszający „Godzinę Bajek” w bibliotece dziecięcej o dziesiątej trzydzieści.

Rozejrzała się dookoła. Komputery, długie stoły, wózki, kilka osób kręcących się między półkami. Paru starszych mężczyzn przeglądało gazety. Słyszała cichy szum kopiarki i stłumiony dzwonek telefonu w punkcie informacyjnym.

Nakazując sobie koncentrację – była przekonana, że jeśli zacznie krążyć bez celu, natychmiast wpadnie w trans na skutek czaru, rzucanego przez wszystkich bibliotekarzy – ruszyła prosto do informacji i cichym głosem, zarezerwowanym jedynie dla kościołów i bibliotek, zwróciła się do żylastego mężczyzny siedzącego za ladą:

– Dzień dobry. Szukam książek dotyczących historii miasta.

– Drugie piętro, skrzydło zachodnie. Schody na lewo, winda za panią. Szuka pani czegoś konkretnego?

– Nie, dziękuję, chcę się tylko rozejrzeć. Czy jest pani Abbott?

– Pani Abbott przeszła na emeryturę, ale przychodzi prawie codziennie około jedenastej. Jako wolontariuszka.