Изменить стиль страницы

– Wejdź, wejdź, mój drogi.

Szeroko otworzyła drzwi.

Garry wszedł do środka, uśmiechając się. To było takie proste, tak łatwo było naśladować scenkę odegraną przez Vica u Sarah. Pięć minut później trzymał w dłoni kubek z herbatą a pani Joliff opowiadała mu historyjki z życia syna na Majorce.

Nadal się uśmiechał, gdy godzinę później wychodził stamtąd bardzo z siebie zadowolony.

Ciekawe, czy Vicowi spodoba się, że jego rodzina też została wciągnięta w to gówno. To może być dla niego cenna nauczka.

***

Benny i Abul wnieśli do domu na Lancaster Road ciężką pakę. Gdy Sarah robiła im herbatę, otwierali skrzynię w ogrodzie. Były w niej cztery cacka firmy Armalites. Z trudem powstrzymywali się od wyciągnięcia ich, żeby się trochę pozabawiać jak w dzieciństwie, gdy bawili się bronią na niby.

– Kurde, popatrz na to, Abul. Ale bajer – mruknął z podziwem Benny.

Abul też był pod wrażeniem.

– Zrobiliśmy dobry interes, nie?

Chichotali bez przerwy, a Sarah przyglądała im się przez kuchenne okno. Przypominali jej Michaela i Geoffreya. Michael zawsze był przywódcą, a Geoffrey jego asystentem. Pod tym względem Benny bardzo przypominał wuja – musiał dominować, występować w roli psa przewodnika.

Ben i Abul byli przyjaciółmi od dzieciństwa i Sarah wiedziała, że będą nimi aż do śmierci; wolała nie myśleć o tym, kiedy po nich przyjdzie. Benny był jej oczkiem w głowie, ale gdy obserwowała go teraz, musiała sobie nie po raz pierwszy uprzytomnić, że ukochany wnuczek jest niebezpiecznym bandziorem. Nie tak jak jej dzieci. Ben miał warunki, żeby wyrosnąć na człowieka, ale nawet śmierć jego biednej matki nic w niw nie obudziła. A przecież Janine została zastrzelona na progu własnego domu i miało to związek z tak zwanymi interesami, jakimi parała się rodzina.

Ta śmierć niczego nie zmieniła, nie natchnęła Bena do przewartościowania życia. Był jednym z Ryanów – nic dodać nic ująć. A to właśnie na niej ciążyła odpowiedzialność za to, kim stali. Patrzyła na nich teraz bardzo trzeźwo i wiedziała, że musi ich akceptować takimi, jakimi są. Benny podniósł na chwilę wzrok i napotkał jej spojrzenie. Mrugnął do niej i uśmiechnął się, a dla Sarah słońce wyszło zza ciemnej chmury. To był cały Michael, jej Michael. Cokolwiek by zrobił, wszystko potrafiłaby mu wybaczyć.

– Kiedy to zrobimy, Benny? – zapytał Abul.

– Jak tylko Maura da sygnał.

– A co się stanie z całą tą koką?

Benny wzruszył ramionami.

– Czy ja wiem? Maura tym zarządzi. Przestań zadawać głupio pytania. Dlaczego ciągle mnie o wszystko wypytujesz?

W mgnieniu oka zmienił mu się nastrój i Abul wiedział, że lepiej zostawić go teraz w spokoju.

***

Justin Joliff miał pięćdziesiąt lat i był potężnym mężczyzną. Tak jak matka był otyły bo lubił sobie dobrze pojeść. Nie inaczej niż brat lubił podłe chwyty, nie tylko wobec wrogów, lecz i w interesach. Ale był też tchórzem, przez całe życie chował się za plecami Vica, żył w cieniu brata i jechał na jego reputacji. Vic nie pozwalał, żeby ludzie nim poniewierali, i Justin był tego świadom. To tylko potęgowało jego nienawiść do otoczenia. Uganiał się za kobietami, marzyłby mu się cały harem, ale miał problemy ze zdobyciem choćby jednej, co go nie zniechęcało do próbowania szczęścia z każdą, która mu się nawinęła. Niestety, nawet tancerki erotyczne w jego ulubionym klubie żądały od niego podwójnej stawki, jeżeli już nie zdołały mu się wymknąć, a lekceważenie demonstrowały w wyzywający sposób, co nie było trudne, zważywszy na to, jak skąpo były ubrane.

Matka go kochała, ale nie tak bardzo jak Vica. Justin to wiedział, Vic to wiedział, sama Nellie też się do tego przyznawała. W każdym razie Justin był nieźle popieprzonym facetem, ale przybierał pozę Attyli. Kiedy otwierał drzwi swojej wielkiej willi na przedmieściach Santa Ponsa, miał groźną minę. Zniknęła z jego twarzy, gdy przystawiono mu lufę do obrosłego tłuszczem podbródka. Zmuszono go do przegięcia głowy do tyłu, poczuł dotkliwy ból naprężonych mięśni szyi.

– Witaj, staruszku. Co powiesz na przejażdżkę w bagażnik auta miłego faceta?

Nie odpowiedział. Nie mógł. Był zbyt przerażony.

Dwaj ciemnoskórzy bracia, starzy kumple Geoffreya, zarechotali, nie mogąc zamknąć bagażnika, bo Justin był za gruby.

– I co zrobimy?

– Kropniemy go tutaj?

– Co ty, zastrzelić go tutaj? Tu, na podjeździe? Mówisz serio?

Zupełnie nie przejmowali się tym, że facet w bagażniku wszystko słyszy. Rozmawiali ze sobą, jakby Justina nie było, co napędziło mu jeszcze większego stracha.

– Równie dobrze moglibyśmy pójść do domu obok i zapytać, czy pozwolą nam zastrzelić go na ich podjeździe. Nie bądź idiotą! A co z hałasem?

– No dobra, to co robimy?

Starszy pukał się palcem w brodę i intensywnie myślał.

– Weźmiemy go z powrotem do domu i zastrzelimy w sypialni. Jeśli obłożymy mu głowę poduszkami, stłumimy odgłos wystrzału.

– W porządku – mruknął młodszy i zwrócił się do Justina: – Wyłaź z bagażnika, proszę grzecznie.

Ale on ze strachu nie mógł się ruszyć.

– Prosisz go? Popieprzyło cię?

– Wyłaź z tego cholernego kufra, grubasie, albo załatwię cię tutaj i pierdolę sąsiadów, jasne?

Popatrzył na brata, a potem znów na Justina.

– Zrozumiałeś czy mam ci to petem wypalić na czole?

Justin nadal się nie ruszał.

– Nie rób mi na złość, facet. Przecież chcesz być grzeczny, nie? Więc rób, co ci każę.

Justin słuchał tego, śmiertelnie przerażony. Nie mógł wiedzieć, że to wszystko było elementem zaplanowanej strategii zastraszania.

Mężczyźni, klnąc, wyciągnęli go z bagażnika, po czym kopiąc i okładając pięściami wprowadzili z powrotem do domu. przeszukali całą willę od piwnicy po dach. W końcu wepchnęli Justina na tylne siedzenie samochodu i razem z nim odjechali.

Siedział spokojnie, już całkiem zobojętniały, a dwaj bracia nadal się kłócili w drodze do Pollensy.

***

Maura jeszcze długo po wyjściu Irlandczyka leżała na kanapie w szoku, niemal bez czucia. Nie mogła zebrać w sobie dość energii, żeby wstać. Zdrada Toma była nie do zniesienia. Gorsza jeszcze była świadomość, że ją ośmieszył. Dbała o swój wizerunek i szczyciła się nim. W jej świecie był ważny. Tu nikt nie miał prawa dać się wystrychnąć na dudka. Będzie musiała patrzeć w oczy ludziom, którzy wiedzą, że sypiała z Rifkindem, podczas gdy on spiskował przeciwko niej z Vikiem Joliffem i w dodatku pieprzył się z jej bratanicą.

Zakryła twarz dłońmi. Nawet w gęstniejącym mroku miała wrażenie, że widać, jak zaczerwieniła się z upokorzenia.

Czy aż tak brakowało jej męskiego dotyku, że dała się oszukać temu krętaczowi? Co było z nią nie tak? Czy samotność po utracie Terry’ego uczyniła ją na tyle ślepą, że nie przejrzała Toma Rifkinda? Garry i Lee zamordowali jego dziecko. Jak mogła uważać, że jej związek z Tomem ma szanse? Czyżby traciła ostrość spojrzenia?

A teraz jeszcze wplątali się w to wszystko Irlandczycy. W przeszłości wchodziła z nimi w układy, ale za każdym razem wiązało się to z jakimś ciężkim przeżyciem. Nadszedł chyba właściwy moment, żeby oddać ster w ręce braci, a samej używać życia.

Ale czego można oczekiwać od życia w jej wieku, męża, bez dzieci? W ostatecznym rozrachunku co tak na prawdę miała?

Dobre domy, dobre samochody i dobre ciuchy.

A dobrych przyjaciół?

Miała kilkoro prawdziwych przyjaciół, przede wszystkim Marge. Miała też Carlę, którą traktowała jak własne dziecko ale to się skończyło. Zamknęła się też ta karta w jej życiu kiedy miała męża i kochanka w osobie Terry’ego. Od jego śmierci starała się o nim nie myśleć, żeby poczucie winy nie doprowadziło jej do obłędu. Teraz, jak niegdyś Michael, odkrywała, że wszystko było na próżno. Że całe jej życie było pozbawione sensu.