Изменить стиль страницы

Joss miał nadzieję, że Tommy Rifkind, jego przyjaciel od najdawniejszych lat, zrozumiał już, iż Ryanowie po niego przyjdą, bo przyjdą na pewno. Wystarczającym powodem był skandal z Maurą i Carlą. Po raz pierwszy od lat Jossa przy nim nie będzie. Po raz pierwszy zostawi przyjaciela samemu sobie. Najwyższy czas. Tommy musi się obudzić. Może nastąpi to tym razem. Może dostanie nauczkę, której nie zapomni do końca życia. Jeśli w ogóle jeszcze trochę pożyje, w co Joss bardzo wątpił.

***

Patrick i Maura zostali wreszcie sami. Sącząc szkocką, przyglądali się sobie z rezerwą.

– Czy Tommy działał sam?

Patrick potrząsnął głową.

– Nie, pracował ręka w rękę z Vikiem. Prawdopodobnie także z innymi, ale ja kontaktowałem się tylko z nimi dwoma. Nie mogłem za dużo powiedzieć przy Jossie, sama rozumiesz. Tommy jeszcze nie wie, że go rozpracowaliśmy. Zresztą Joss mógł nie wiedzieć o wszystkim. Zrozumiałe, że Tommy nie odkrywa wszystkich kart. Znalazł się w takim punkcie, że nie może nikomu ufać.

Słuchając tego, Maura poczuła, że się rumieni. Patrick Przeczesał dłonią włosy.

To się zdarza, moja droga. Każdy z nas wcześniej czy później zostaje zdradzony. A jeśli zdradzają nas ludzie, których kochamy, tym trudniej się z tym pogodzić. Czyż moja własna matka nie próbowała mnie kiedyś wsypać?

Maura westchnęła.

– Wiem, byłam przy tym.

Uśmiechnął się.

– Pamiętam. Wszystko przez to śmierdzące ścierwo, Geoffreya. Nie chcieliśmy zaszkodzić Michaelowi. To był po prosta biznes.

Kiwnęła głową.

– Pogodziłam się z tym już dawno temu. Zresztą nie miałam wyboru, prawda?

– Straciłaś mnóstwo bliskich. Braci, Terry’ego Pethericka, a teraz siostrzenicę.

Popatrzyła mu w oczy.

– Tak jak ty, Pat.

Pokiwał głową, kończąc swoją szkocką.

– Wiesz, moja matka zmarła kilka lat temu. Poszedłem odwiedzić ją w szpitalu. Ukrywałem się wtedy. Wszyscy mnie szukali. Ale wszedłem, zaryzykowałem. Otworzyła oczy i powiedziała, że nie może się doczekać, kiedy umrze, żeby już więcej mnie nie oglądać. Nazwała mnie zbrodniczą kanalią. Zawsze miała w zanadrzu dosadny epitet.

W jego głosie wyraźnie słychać było rozgoryczenie i Maurze przez chwilę zrobiło się go żal.

– Pieprzyć matki, po co one komu?

Zaśmiał się głośno.

– No, no, nikogo z nas nie byłoby tu bez nich, dziewczyno, to pewne. Przez całe życie staramy się je zadowolić, wiedząc, że cokolwiek zrobimy, to i tak będzie za mało. Wszyscy sprawiamy naszym rodzicom zawód… pewnie mamy to w genach.

Maura nie odpowiedziała, nalała sobie tylko następnego drinka.

– Ty wiesz chyba najlepiej, co to znaczy zawieść się na kimś, Maura.

Położyła się na kanapie i przytknęła zimne szkło do czoła.

– Patrick, co mam robić? To wszystko lada chwila wybuchnie, a ja mam już dość przemocy.

Wzruszył ramionami i usiadł na kanapie, kładąc jej stopy na swoich kolanach.

– Musisz przez to przejść. Nic nie możesz na to poradzić. Garry się wkurzy, jak się o tym dowie… nigdy nie lubił Tommy’ego. Każdy to wie.

Uśmiechnęła się.

– Garry nikogo nie lubi. Nie potrafi. Taką ma naturę.

– Ciebie kocha.

Potrząsnęła głową. Whisky uderzała jej już do głowy, powinna przestać pić, ale wiedziała, że nie przestanie, nie teraz. Była dotknięta do żywego. Nie chodziło tylko o Carlę, ale o powiązania Toma z Vikiem. Powinna się tego domyślić, ale był dobrym aktorem, trzeba mu przyznać. Był dziwkarzem, pogodziła się z tym, jednak nie wiedziała, że jest też dwulicowym, przebiegłym, kłamliwym alfonsem, spiskującym przeciwko jej rodzinie. To ją naprawdę zabolało. Przywiodła zdrajcę pod ich drzwi. Zastanawiała się, kto jeszcze mógł wiedzieć o tym wszystkim. Kiedy to się rozejdzie, będzie publicznie upokorzona. Oto liverpoolczyk nie tylko ośmieszył Maurę Ryan, ale wykiwał także chłopców.

– Garry nie umie kochać. Albo cię szanuje, albo traktuje jak przedmiot. W tym jego siła. Nie obchodzi go, co inni o nim myślą.

Patrick pokiwał głową.

– To zawsze będzie jego mocna strona.

– Od jak dawna wiesz o Vicu i Tommym?

Usiadł wygodniej i westchnął.

– Od sześciu lat. Rifkind trzymał już z Vikiem, kiedy ty jechałaś do Liverpoolu rozprawić się z jego synem. Tommy Senior był tym brakującym ogniwem, którego ciągle szukałaś, Vic nie powiedział ci tego, bo miał swoje powody. Przypuszczam, że czekał, by Tommy sam się podłożył, i nie musiał długo czekać.

Na chwilę zaniemówiła.

– A skąd ty tyle wiesz na ten temat? – zapytała wreszcie.

– Jak ci już wiadomo, Vic poprosił nas o pomoc, ale mówiąc między nami, my nie mamy w tym interesu. Narkotyk to nie nasza specjalność, choć jego oferta była całkiem dobra. Ale my walczymy o wolną Irlandię i ostatnia rzecz, jakiej byśmy sobie życzyli, to ćpająca Irlandia. Narkotyki już stanowią poważny problem w Dublinie i Belfaście, to szerząca się zaraza Vic wybrał niewłaściwych ludzi. Powinien to wiedzieć. My nie chcemy narkotyków.

Maura zaczęła gwałtownie trzeźwieć.

– Chcesz mi powiedzieć, że wy też polujecie na Vica?

Na jego twarzy pojawił się chytry półuśmieszek.

– Moja stara matka zwykła mówić, że w pajęczą sieć zawsze ktoś wpadnie. Pamiętasz moją staruchę? Biedny Vic nadal uważa, że jesteśmy najlepszymi kumplami od czasów Belmarsh. Niech jeszcze przez jakiś czas tak myśli.

Maura z aprobatą pokiwała głową.

– Chcecie go sprzątnąć?

– Nie, tę drobną robotę zostawiamy tobie, Maura.

– Wielkie dzięki.

– Dlatego tu jestem. Wiedzieliśmy, że jak się dowiesz, co jest grane, będziemy mogli złożyć to w twoje ręce. Nie możemy się mieszać w tego rodzaju rzeczy, nie w takich nerwowych czasach. Powiedzmy, że kiedy już będzie po wszystkim, też nie odmówimy ci przysługi, zgoda?

Maura zaśmiała się.

– Masz chyba na myśli cholernie dużą przysługę.

Patrick wzruszył ramionami i delikatnie ściskając jej stopy, odpowiedział:

– Co tylko sobie zażyczysz.

– Wy, Irlandczycy, lubicie, jak ktoś wykona za was brudną robotę.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Jasne. Anglicy przez lata wysługiwali się innymi. To musiało się kiedyś skończyć. Jeśli nie masz psa, Mauro Ryan, musisz sama szczekać.

Mówiąc to, miał tak komiczną minę, że szczerze ją rozbawił, słowa Patricka przypomniały jej, że jego irlandzcy towarzysze potrafią być bardzo groźni, i ta świadomość ją otrzeźwiła. Skończyli swoje drinki w milczeniu.

***

Nellie Joliff miała niespełna sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu i niezdrową nadwagę. Była starą mieszkanką East Endu i szczyciła się tym. Używała dawnego slangu i dbała o dobrze zasłużoną reputację Starej Matki Joliff, rodzicielki Szalonego Vica. Wiele osób mówiło, że wygląda jak Vic w miniaturze, tyle że w damskich ciuchach.

Jeździła po całym kraju, odwiedzając syna w każdym miejscu jego odsiadki, i przy okazji pomagała młodym więźniarkom pogodzić się z ciężkim losem, gdy długi wyrok wydawał im się zbyt trudny do zniesienia. Na swój sposób była dobrą osobą, znaną z tego, że pomaga każdemu, kto potrzebował pomocy. Była też niepospolitą gadułą, więc Vic trzymał przy niej język za zębami, jeśli nie chciał, by coś było rozpowiadane po okolicznych pubach i ulicach.

Teraz gościła u swojej siostry w Chigwell i miała już dość. Chciała jak najszybciej wrócić na Majorkę, bo Vic znowu się ukrywał, a ona tęskniła za tamtejszymi przyjaciółmi i swoim małym, ale własnym domkiem.

Codzienność z niedosłyszącą, nawiedzoną wyznawczynią Pisma Świętego była przygnębiająca, więc kiedy zobaczyła na progu Garry’ego, uśmiechnęła się do niego serdecznie, dziękując Bogu za odmianę.

– Dzień dobry, pani Joliff, czy zastałem Vica?

Zwracał się do niej z należnym respektem i uprzejmym tonem. Zachowywał się jak podstarzały uczniak, co Nellie Joliff bardzo się spodobało.