Изменить стиль страницы

Kenny milczał. On wiedział, jak poprowadzić tę rozgrywkę

– Z tego żyjemy, o tym mówię.

– Serce mi pęka z żalu nad tobą, Jack. A co z innymi twoimi źródłami utrzymania? Mam na myśli handel kokainą i crackiem. Towarem, który odbierasz z małego lotniska w Kent? Czy mam dalej wyszczególniać źródła twoich dochodów?

Garry patrzył Jackowi prosto w oczy.

– Są ludzie, którzy mogliby podejrzewać, że chcesz im wejść w paradę. Mógłbym wymienić z tuzin takich, którzy nie byliby zadowoleni, wiedząc, że podkupujesz ich wtyki w Harwich, Gatwick i Heathrow. Przyjaźnie w urzędach celnych mogą cię drogo kosztować. Rozmawiałem ze swoim starym kumplem, jest grubą rybą, i twoje nazwisko często powracało w rozmowie. Zabawne, co?

Benny zaczął się śmiać.

– Mogę go uświadomić, Gal?

Garry zarechotał i kiwnął głową.

– Widzisz, Jack, tak się składa, że mamy zaprzyjaźnionego glinę, który kręci się koło twojego warsztatu. Nawet teraz, kiedy my tu sobie gawędzimy. Jest takie powiedzenie: „znaleźne należy do znalazcy”. Więc jeśli znajdziemy trzysta kilo koki, to nieźle się obłowimy, prawda? Jack zawsze wiedział, kiedy przegrywa.

– Mówiły nam też jaskółki, że ty i Vic trzymacie teraz ze sobą. A skoro jesteś także naszym przyjacielem, powinieneś podzielić się z nami tym, co wiesz.

– Kto wam to powiedział?

Jack pytał z niepokojem w głosie. Ryanowie wiedzieli, że już go mają. Garry roześmiał się.

– Żeby było śmieszniej, jeden z twoich dawnych informatorów, Mały Sammy. Pamiętasz go? Jakieś piętnaście lat temu doniosłeś psom na niego… chodziło o rabunek i narkotyki. Dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym czasie ścigali cię za podatki. A tak przy okazji, czy w końcu cię dopadli? Sammy pracuje teraz w jednym z moich kasyn, ale nadal ma swoje kontakty tu i tam. Jak zasięgaliśmy języka na twój temat, wprost nie mógł się doczekać, kiedy nam wszystko opowie. Nie jesteś lubiany, wiesz o tym?

Maura odczekała, aż Jack przetrawi tę informację, po czym rzekła krótko:

– Dość tego pieprzenia. Gdzie jest Vic Joliff?

Jack milczał. Kenny patrzył na niego w napięciu.

– Lepiej im powiedz, stary.

Był zmartwiony uporem kumpla.

– A co ty im powiedziałeś?

Kenny wzruszył ramionami.

– Wszystko, co wiedziałem. Myślałem, że zamierzasz się skontaktować z nimi osobiście.

– Ty skończony kretynie…

Benny śmiał się do rozpuku.

– Nieładnie tak traktować gościa. Basil Fawlty z hotelu „Zacisze” lepiej by się spisał.

– Posłuchaj mnie, gnojku. Vic naszedł mnie tak samo jak wy teraz. Żądał, żebym was wszystkich zlikwidował, nie wyłączając Maury. Powiedziałem nie. Wiele razy mnie proszono, żebym kogoś z was załatwił, zwłaszcza ciebie, Benny. Nie jesteś lubianym chłopczykiem… szczerze mówiąc, jesteś bardzo nielubianym chłopczykiem. Ale też mówiłem nie. Trafiają do mnie z dziwnymi prośbami. Pewien szaleniec chciał mnie nawet zatrudnić do sprzątnięcia Margaret Thatcher, ale nie zrobiłem tego. Ktoś mnie kiedyś prosił, żebym załatwił Karola, bo źle traktuje Dianę. Łapiecie, o co mi chodzi? Nie każdą robotę biorę. To się nazywa biznes i będę wam wdzięczny, jeśli przestaniecie wtykać nos w moje sprawy. Ja nigdy nie pytałem o wasze. A jeśli chodzi o kokę, jest to moja koka. Moja, psiakrew, nie wasza. Kosztowała mnie kupę szmalu, a wy mi ją kradniecie. To rozbój w biały dzień. Każda paczka jest warta dwadzieścia dziewięć tysięcy.

– Kupa szmalu, fakt. Ile jest dwadzieścia dziewięć tysięcy razy trzysta?

Benny śmiał się, gdy zwracał się z tym pytaniem do Lee. Udawał, że sam też liczy.

– Ja pierdolę, ale forsa! – zawołał.

Wszyscy zarechotali, a Jack miał wrażenie, że śni mu się jakiś koszmar. Najgorsza była świadomość, że na pewno się z niego nie obudzi.

Maura popatrzyła na niego i zapytała poważnie, przerywając ogólną wesołość.

– Więc Vic prosił cię, żebyś nas wszystkich załatwił, a ty mu odmówiłeś, dobrze rozumiem?

– Tak, do tego by się to sprowadzało.

Głos Garry’ego nie zdradzał żadnych emocji, gdy wtrącił:

– Ludzie, jeżeli w to uwierzycie, uwierzycie we wszystko!

Garry rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na Kennym Smithie.

– Kenny?

– Tak, Gal?

– Czy my wszyscy mamy wytatuowane na czołach „dupki”?

Jack westchnął ciężko. Najbardziej cierpiał z powodu koki.

– Do kurwy nędzy, Gal…

Ale Garry i Benny wstali już z krzeseł. Jack instynktownie zakrył twarz rękami. Garry wyjął z kieszeni kawałek ołowianej rurki. Gdy uderzył nią Jacka w twarz, w pokoju dał się słyszeć głośny trzask. Jack upadł na kolana, a spomiędzy palców jego rąk zasłaniających nos zaczęła sączyć się krew. Benny znowu ryknął śmiechem.

Wychodząc, Maura skinęła na Kena, żeby poszedł za nią.

Był jej wdzięczny.

– Zostawmy to im. Chodźmy do kuchni, zrobię herbatę. – Uśmiechnęła się blado. – Będzie mówił, a wtedy wreszcie dowiemy się, co jest grane.

Poszedł za nią do dużej, supernowoczesnej kuchni.

– Dziękuję za pomoc, Ken.

– Nie jestem z siebie zadowolony. Jack ma swoje racje, wiesz o tym.

Wiedziała, że nie może brać ich pod uwagę.

– Minęły już czasy gry zgodnej z regułami, Ken. Teraz jest wojna. Musimy dostać tego wściekłego sukinsyna Joliffa. To nie żarty.

Kenny kiwnął głową.

– Tyle i ja wiem. Dla mnie bez cukru, Maws. Jestem na diecie.

Tak jak Maura wiedział, że nie ma sensu rozwodzić się dalej nad czymś, czego nie można uniknąć i czemu nie można zapobiec. Rozmawiali więc o jego córeczce i o poszukiwaniu przez niego odpowiedniej niani. Kiedy zadzwonił telefon Maury, szybko pozbyła się rozmówcy, nadając głosowi zniechęcające brzmienie. Zawodowstwo, pomyślał, spodobało mu się to.

– Przywieź kiedyś małą do mojej mamy. Będzie zachwycona – powiedziała, spojrzawszy znowu na niego.

Kenny uśmiechnął się. Chętnie to zrobi. Matka Ryanów była przemiłą staruszką, dobrze gotowała, i w ogóle. Pamiętał, jak wpadali tam z Michaelem i Geoffreyem po każdym poważniejszym skoku i dostawali za jednym zamachem dobre śniadanie i alibi.

Leonie siedziała w sypialni. Odgłosy rozmowy dochodzące z pokoju dziennego przeszkadzały jej w słuchaniu muzyki z MTV, ale wiedziała, kiedy ma siedzieć jak mysz pod miotłą.

***

Tommy Rifkind czekał na Carlę w swoim rolls-roysie. Wybierali się na lunch do Kentu, jak najdalej od miejsc, gdzie zazwyczaj bywali. Ona była nienasycona, a on zastanawiał się, po co mu to. Mógł mieć dużo ładniejsze i młodsze, ale rzecz w tym, że zawsze lubił narobić pod własnymi drzwiami. To dodawało przygodzie pikanterii.

Zauważył idącego ulicą Joeya. Od razu widać, że gej, pomyślał. Nie lubił tego dzieciaka. Miał w sobie coś takiego… ale w końcu prawie wszystkim Ryanom brakowało piątej klepki, a ten na dodatek sprzedałby własną babkę, gdyby dostał dobrą cenę.

Zadzwonił do Maury, pytając, jak się miewa. Będzie przekonana, że telefonuje z Liverpoolu, a sama raczej nie zadzwoni, nie robiła tego zbyt często. Miała oschły głos, więc domyślił się, że jest zajęta. Szybko się rozłączyła, co go zirytowało. Traktowała go czasem, jakby był nikim. Niedługo czeka ją szok, bez dwóch zdań.

Schował telefon z powrotem do kieszeni, zapominając o zablokowaniu klawiatury. Joss patrzył na niego krzywo, nie od dziś zresztą, i to go martwiło. Ale musi pogodzić się z tym, że on robi to, na co ma ochotę. Tak było zawsze i będzie. Tyle że teraz doszło między nimi do wyraźnego rozdźwięku i Tommy cierpiał z tego powodu. Jeśli w ogóle kiedykolwiek kogoś kochał, to tym kimś był Joss.

Do samochodu wsiadła Carla i Tommy gwizdnął ze zdumienia. Nie miała na sobie majtek. Wsadził jej rękę pod sukienkę, zapiszczała, że zimna, ale wcale nie miała zamiaru go powstrzymywać.

Trzepotała kokieteryjnie rzęsami jak nastolatka, a on widział zmarszczki wokół jej oczu. Jest dość ładna, fakt, ale daleko jej do Maury, pomyślał. Maura ma klasę. W najzwyklejszej sukience, która na większości kobiet wyglądałaby jak szmata, prezentuje się wspaniale.