Znalazłam go w kantońskiej restauracji dwie przecznice od placu. Zapachy były niezwykle apetyczne, ale powstrzymałam się przed wejściem do środka. Przez prawie godzinę włóczyłam się bez celu po okolicy, gapiąc się na stragany i sklepowe wystawy, aż wreszcie mój atrakcyjny cybryd opuścił knajpę, wrócił na placyk i wszedł do kabiny transmitera. Tym razem posłużył się zaprogramowanym chipem – czyli w grę wchodził niemal na pewno prywatny portal; kiedy Johnny zniknął, podjęłam dwie próby odszukania go za pomocą karty pilotującej. Tylko dwie, ponieważ posiadanie karty pilotującej jest surowo zabronione, a gdyby ktoś przyłapał mnie na tym, że jej używam, z pewnością kosztowałoby mnie to licencję detektywa, oraz ponieważ istniały spore szanse, iż trafię prosto do domu śledzonego przeze mnie pięknisia. Chyba sami rozumiecie, że znalazłabym się wtedy w dość niezręcznej sytuacji.
Tak się jednak nie stało. Wiedziałam, gdzie jestem, jeszcze zanim zdążyłam się dobrze rozejrzeć dokoła, gdyż na barkach poczułam znajomy ciężar zwiększonej grawitacji, w moje nozdrza zaś uderzył zapach oleju i ozonu. Byłam na Lususie.
Johnny przeniósł się do niezbyt dużej mieszkalnej wieży ulokowanej w jednym z Kopców Bergsona. Prawdopodobnie właśnie dlatego wybrał moją agencję – byliśmy sąsiadami mieszkającymi w odległości zaledwie sześciuset kilometrów od siebie.
Jednak nigdzie nie mogłam go dostrzec. Ruszyłam zatem zdecydowanym krokiem, aby nie wzbudzać zainteresowania systemów ochronnych, szczególnie uwrażliwionych na wszelkie skradanie się i przemykanie chyłkiem. Ani listy lokatorów, ani numerów na drzwiach, ani żadnych informacji dostępnych przez komlog. Tak na oko we Wschodnim Kopcu Bergsona mogło znajdować się jakieś dwadzieścia tysięcy mieszkań.
Promieniowanie ultrafioletowe słabło z każdą chwilą, ale dopisało mi szczęście, gdyż już za drugą próbą trafiłam na ślad. Johnny mieszkał w skrzydle o szklanej podłodze, w okolicy małego metanowego jeziorka. Na czytniku zamka znajdował się jeszcze świecący odcisk jego ręki. Za pomocą moich nielegalnych narzędzi wzięłam odczyt z zamka, po czym wróciłam do biura.
Przyszedł czas na podsumowanie osiągnięć: widziałam, jak mój klient jadł obiad w chińskiej restauracji, a potem wrócił do domu. Całkiem nieźle, jak na jeden dzień.
BB Surbringer był moim specjalistą od Sztucznych Inteligencji. Pracował w Urzędzie Statystyk i Kontroli Przepływu Danych, i większość czasu spędzał leżąc wygodnie na bezgrawitacyjnej kanapie, z wszczepionymi w czaszkę kilkunastoma sondami, dzięki którym mógł porozumiewać się poprzez datasferę z innymi urzędnikami. Poznałam go jeszcze w college’u, kiedy był totalnym cyberświrem, komputerowym włamywaczem dwudziestej generacji, z założonym w wieku dwunastu lat standardowych bezpośrednim połączeniem korowym. Naprawdę miał na imię Ernest, ale od czasu kiedy chodził z moją przyjaciółką Shalyą Toyo, nikt nie mówił na niego inaczej niż BB. Podczas drugiej randki Shalya zobaczyła go nagiego i dostała ataku śmiechu trwającego równe pół godziny. Ernest miał – i ma nadal – niemal dwa metry wzrostu, lecz waży niecałe pięćdziesiąt kilogramów. Shalya stwierdziła, że chłopak ma tyłek wielkości litery B, z tego zrobiło się zaraz BB, i tak już zostało.
Odwiedziłam go w jednej z monolitycznych, pozbawionych okien wież na TC2. Nie potrzebują tam oglądać chmur.
– Co się stało, że zaczęłaś interesować się przepływem informacji? – zapytał. – I tak jesteś już za stara, żeby dostać jakąś sensowną pracę.
– Po prostu chcę dowiedzieć się czegoś o Sztucznych Inteligencjach, BB.
Westchnął ciężko.
– To jeden z najobszerniejszych tematów we wszechświecie. – Zerknął tęsknie na odłączony kabel i końcówki sond. Prawdziwe cyberświry nigdy nie przerywają połączenia, ale ci, którzy są zatrudnieni na państwowych posadach, mają obowiązek robić to przynajmniej raz dziennie, w porze lunchu. BB, podobnie jak wszyscy jemu podobni, czuł się dosyć niepewnie, kiedy musiał wymieniać informacje w inny sposób niż pędząc na grzbiecie datafali. – Co cię najbardziej interesuje?
– Dlaczego SI wypięły się na nas? – Musiałam przecież od czegoś zacząć.
BB wykonał kilka nie skoordynowanych ruchów rękami.
– Oficjalnie stwierdziły, że rozpoczęły realizację innych projektów, niekompatybilnych z zamierzeniami Hegemonii, czyli ludzi. Prawda wygląda jednak w ten sposób, że nikt nie wie tego na pewno.
– Ale nie odcięły się zupełnie. Wciąż kierują mnóstwem spraw.
– Jasne. Przecież dobrze wiesz, że bez nich ten system nie mógłby działać. Nawet WszechJedność zaraz by diabli wzięli, gdyby SI nie sterowały w czasie rzeczywistym polami Schwarzschilda, dzięki czemu…
– Dobra, dobra – przerwałam mu pośpiesznie. – A co to za “inne projekty”?
– Tego też nikt nie wie. Branner i Swayze z ArtIntelu uważają, że SI badają możliwości rozwoju świadomości na skalę galaktyczną. Wiemy, że wysłały sondy znacznie dalej w kosmos niż…
– A co z cybrydami?
– Z cybrydami? – BB usiadł na kanapie i po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – Dlaczego o to pytasz?
– A dlaczego tak cię to dziwi, BB?
Podrapał się z namysłem po umieszczonym z tyłu czaszki gniazdku.
– Wiesz, przede wszystkim mało kto pamięta o ich istnieniu. Jeszcze dwieście lat temu niektórzy okropnie się ich bali, ale teraz nikogo już nie obchodzą. Poza tym nie dalej jak wczoraj natrafiłem na raport, z którego wynika, że zaczynają znikać.
Tym razem ja wyprostowałam się na fotelu.
– Znikać?
– Są wycofywani. Do tej pory Sztuczne Inteligencje utrzymywały w Sieci około tysiąca licencjonowanych cybrydów, z czego połowa przebywała na stałe tu, na TC2. Według najnowszych danych, w ciągu minionego miesiąca wycofano co najmniej dwie trzecie tej liczby.
– Co się dzieje z takim “wycofanym” cybrydem?
– Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że zostaje zniszczony. SI nie lubią marnotrawstwa, więc pewnie przetwarzają materiał genetyczny dla jakichś innych potrzeb.
– Dla jakich?
– Tego nikt nie wie, Brawne. Większość z nas nie wie, dlaczego SI robią akurat to, co robią.
– Czy eksperci dostrzegają jakieś zagrożenie z ich strony?
– Żartujesz? Sześćset lat temu, owszem. Zaraz po Secesji też mieliśmy się zdrowo na baczności, ale prawda wygląda w ten sposób, że gdyby chciały nam jakoś zaszkodzić, mogły uczynić to już dużo wcześniej. Zastanawianie się, czy Sztuczne Inteligencje nie zwrócą się przeciwko nam, jest równie produktywne co szykowanie się do walki ze zorganizowanym powstaniem zwierząt hodowlanych.
– Z tą różnicą, że SI są mądrzejsze od nas.
– Zgadza się.
– BB, czy słyszałeś o projekcie rekonstruowania osobowości?
– Jak z Glennonem-Heightem? Jasne. Wszyscy o tym słyszeli. Kilka lat temu brałem nawet udział w czymś takim, ale teraz to już historia. Nikt się tym nie zajmuje.
– Dlaczego?
– Jezu, czy ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia, Brawne? Wszystkie próby zakończyły się niepowodzeniem. Nawet przy najlepszych programach symulacyjnych nie da się skutecznie kontrolować wszystkich czynników. Odtwarzana osobowość w pewnej chwili zyskuje samoświadomość, a to prowadzi do natychmiastowych zapętleń i nieharmonicznych labiryntów, od których już tylko krok do przestrzeni Eschera.
– Przetłumacz to – zażądałam.
BB westchnął i zerknął tęsknie na zegar wtopiony w ścianę nad drzwiami. Do końca obowiązkowej przerwy zostało jeszcze pięć minut. Niebawem będzie mógł wrócić do swojego świata.
– Proszę bardzo – odparł. – Odtwarzana osobowość załamuje się. Wariuje. Odbija jej. Dostaje świra.
– Czy tak się dzieje z każdym?
– Z każdym.
– Ale chyba SI nadal są zainteresowane tą metodą?
– Naprawdę? Kto tak twierdzi? O ile wiem, nigdy jej nie przetestowały. Wszystkie dotychczasowe próby były organizowane i przeprowadzane przez ludzi. Strupieszali uczeni przepuszczali potworne pieniądze, żeby ożywić swoich jeszcze bardziej strupieszałych kolegów.