– Tą o Kierkegaardzie?

– Nie, inną. Nazwałem ją Problem Abrahama.

– Przyciężki tytuł.

– Bo to ciężki problem. A teraz bierz się do pakowania. Jutro podrzucimy cię do Nowej Jerozolimy, żebyś mogła skorzystać z transmitera przed początkiem szabasu.

– Zastanowię się nad tym – odparła bez większego przekonania.

– Nie zastanawiaj się, tylko pakuj! – powiedział Sol i uścisnął ją mocno. Następnie ustawił żonę twarzą do holu i drzwi sypialni. – Ruszaj. Będę czekał na ciebie z nowym pomysłem.

– Obiecujesz?

Sol spojrzał jej prosto w oczy.

– Obiecuję, że będę próbował dopóty, dopóki czas wszystkiego nie zniszczy, i że znajdę jakiś sposób.

Sarai skinęła głową. Od wielu miesięcy nie była tak odprężona jak w tej chwili.

– Wobec tego zaczynam się pakować.

Kiedy nazajutrz wrócił z Rachelą z Nowej Jerozolimy, natychmiast wziął się do podlewania łysawego trawnika. Dziewczynka bawiła się spokojnie w domu. Uporawszy się z niezbyt trudnym zadaniem, wszedł do holu, którego ściany rozżarzyły się na różowo blaskiem zachodzącego słońca. Racheli nie było ani w sypialni, ani w żadnym z jej ulubionych miejsc.

– Rachelo?

Sprawdził na podwórzu i opustoszałej ulicy.

– Rachelo!

Chciał już biec do sąsiadów, kiedy nagle usłyszał jakiś szmer w głębokiej szafie, używanej do przechowywania najmniej potrzebnych rzeczy. Ostrożnie otworzył drzwi.

Rachela siedziała na podłodze, pochylona nad otwartym pamiątkowym kuferkiem Sarai. Wszędzie walały się fotografie i hologramy przedstawiające Rachelę na studiach, Rachelę podczas uroczystości wręczania świadectw w szkole średniej, Rachelę na kamienistym górskim zboczu na Hyperionie. Obok leżał komlog, z którego sączył się cichy, spokojny głos młodej kobiety.

– Tatusiu – powiedziała siedząca na podłodze dziewczynka głosikiem, który stanowił znacznie słabsze i nieco przestraszone echo tego dobiegającego z komlogu. – Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że mam siostrzyczkę?

– Bo nie masz, maleńka.

Rachela zmarszczyła brwi.

– Czy to mamusia, kiedy jeszcze nie była taka duża? Chyba nie, bo ona mówi, że też nazywa się Rachela.

– Zaraz ci to wyjaśnię – powiedział Sol, ale w tej samej chwili uświadomił sobie, że już od dłuższego czasu słyszy dobiegający z salonu sygnał wizjofonu. – Zaczekaj minutkę, kochanie. Zaraz wracam.

Przed projektorem pojawił się holograficzny obraz głowy mężczyzny, którego Sol widział po raz pierwszy w życiu. Ze swojej strony uruchomił tylko połączenie foniczne, pragnąc jak najszybciej pozbyć się intruza.

– Tak?

– M. Weintraub? M. Weintraub z Planety Barnarda, obecnie zamieszkały w osadzie Dan na Hebronie?

Sol wyciągnął już rękę, żeby się rozłączyć, ale nagle zamarł w bezruchu. Ich numer był zastrzeżony. Czasem dzwonił właściciel sklepu z Nowej Jerozolimy, ale połączenia pozaplanetarne zdarzały się niezmiernie rzadko. Poza tym, uświadomił sobie, czując, jak jego żołądek zamienia się w zbity kłąb strachu, było już po zachodzie słońca w szabas.

– Tak… – wykrztusił.

– M. Weintraub – powiedział nieznajomy, wpatrując się w Sola nie widzącym spojrzeniem – wydarzyło się okropne nieszczęście.

Zaraz po obudzeniu Rachela zobaczyła ojca siedzącego u wezgłowia jej łóżeczka. Wyglądał na bardzo zmęczonego – miał zaczerwienione oczy, a na policzkach powyżej linii brody widniał szczeciniasty zarost.

– Dzień dobry, tatusiu.

– Dzień dobry, córeczko.

Rachela rozejrzała się i zamrugała szybko powiekami. Znajome lalki i inne zabawki znajdowały się w zupełnie nieznajomym pokoju. Oświetlenie było zupełnie inne niż to, do którego się przyzwyczaiła. Ojciec też wyglądał jakoś inaczej.

– Gdzie jesteśmy, tatusiu?

– Pojechaliśmy na wycieczkę, maleńka.

– Dokąd?

– Teraz to nie ma żadnego znaczenia. No, wyskakuj z łóżka. Kąpiel już czeka, a potem musimy się ubrać.

Na krześle obok łóżka leżała ciemna sukienka, której nigdy przedtem nie widziała. Rachela popatrzyła na nią, a następnie przeniosła spojrzenie na ojca.

– Tatusiu, co się stało? Gdzie jest mamusia?

Sol potarł policzek. Od wypadku minęły już trzy dni. Dziś miał się odbyć pogrzeb. Już dwa razy opowiadał córce, co się stało. Nie mógł uczynić inaczej; wydawało mu się, że w ten sposób zdradziłby zarówno ją, jak i Sarai. Dzisiaj jednak miał wrażenie, iż słowa utkną mu w gardle.

– Zdarzył się wypadek, Rachelo – powiedział nie swoim, chrapliwym głosem. – Mamusia umarła. Dzisiaj pójdziemy ją pożegnać.

Umilkł, gdyż wiedział już, że dziewczynka będzie potrzebowała około minuty, żeby w pełni uświadomić sobie znaczenie tego, co usłyszała. Pierwszego dnia nie był pewien, czy czteroletnie dziecko będzie w stanie pojąć, co to jest śmierć. Okazało się, że tak.

Później, tuląc w ramionach szlochającą córeczkę, sam usiłował zrozumieć to, o czym opowiedział jej w kilku prostych słowach. EMV z pewnością należało uznać za najbezpieczniejszy środek lokomocji, jaki kiedykolwiek udało się skonstruować. Nawet w przypadku awarii obu silników szczątkowe pole magnetyczne było na tyle silne, że pojazd mógł bezpiecznie wylądować bez względu na to, na jakiej wysokości akurat się znajdował. Elektroniczne układy zapobiegające zderzeniom zostały zaprojektowane przed kilkuset laty i zawsze spisywały się bez zarzutu. Jednak tym razem wszystko zawiodło. Stareńki vikken ciotki Tethy zbliżał się właśnie do lądowiska przy operze w Bussard City, kiedy z prędkością 1,5 Macha wpadł na niego skradziony EMV, którym podróżowała para żądnych mocnych wrażeń nastolatków. Dla uniknięcia wykrycia przez służby kontroli ruchu wyłączyli wszystkie światła i urządzenia zabezpieczające. Oprócz nich, Tethy i Sarai, zginęły jeszcze trzy osoby, gdyż płonące szczątki obu pojazdów runęły na tłum zgromadzony przed wejściem do opery.

Sarai…

– Czy jeszcze kiedyś zobaczymy mamusię? – zapytała Rachela przez łzy. Za każdym razem zadawała to samo pytanie.

– Nie wiem, maleńka – odpowiedział zupełnie szczerze Sol.

Pogrzeb odbył się na rodzinnym cmentarzu w okręgu Kates na Planecie Barnarda. Dziennikarze nie odważyli się wkroczyć na teren nekropolii, ale tłoczyli się przed bramą, napierając na nią niczym wzburzone morze.

Richard namawiał Sola i Rachelę, żeby zostali choć na kilka dni, lecz Weintraub zdawał sobie doskonale sprawę, jak wielką krzywdę może wyrządzić spokojnemu farmerowi, jeśli nagle skieruje na niego uwagę żądnych krwi łowców sensacji. Dlatego też tylko uścisnął go mocno, udzielił krótkiego wywiadu rozgorączkowanym reporterom, po czym wrócił na Hebron z oszołomioną, jakby nieprzytomną Rachelą.

Dziennikarze dotarli za nimi aż do Nowej Jerozolimy i próbowali polecieć do wioski Dan, lecz miejscowa policja bez trudu zmusiła do zawrócenia ich wynajęty EMV, dla dobrego przykładu wsadziła na kilka dni do aresztu paru najbardziej krewkich pismaków, reszcie zaś nakazała natychmiast opuścić planetę.

Wieczorem, zostawiwszy śpiące dziecko pod opieką Judy, Sol wyruszył na przechadzkę szczytami wzgórz wznoszących się nad osadą. Z największym trudem powstrzymał się przed tym, by wygrażać niebu pięścią, miotać w nie obelgi, a nawet ciskać kamienie. Zadawał tylko pytania, z których każde zaczynało się od “dlaczego”.

Nie otrzymał odpowiedzi. Słońce Hebronu schowało się już za wzniesieniami, a skały jarzyły się delikatną poświatą, oddając nagromadzone w ciągu dnia ciepło. Sol usiadł na głazie i ukrył twarz w dłoniach.

Sarai.

Żyli pełnią życia, nawet wtedy kiedy padł na nich cień straszliwej choroby Racheli. Cóż za ironia losu, że gdy wreszcie, po tylu latach, udało mu się ją namówić, by trochę odpoczęła… Jęknął głośno.

Pułapka polegała na ich całkowitym zaabsorbowaniu chorobą córki. Ani on, ani Sarai nie byli w stanie wyobrazić sobie przyszłości po jej… śmierci? Zniknięciu? Świat trwał tylko dzięki temu, że żyło ich dziecko, i nie było w nim miejsca już na żadne inne, nieprzewidziane wypadki. Sol był pewien, że jego żona – podobnie jak on – często myślała o samobójstwie; żadne z nich nie zdecydowało się jednak na takie rozwiązanie, gdyż wówczas partner – i dziecko – byliby zdani na łaskę losu. Dlatego właśnie Sol nigdy nie brał pod uwagę możliwości, że zostanie sam z Rachelą. Sarai!