Изменить стиль страницы

– Złapali już kogoś?

– Nie.

– Szkoda, że załatwił Leedsów, a ten staruch Parsons spał sobie smacznie obok – zauważył Lewis.

– Coś ci powiem, ja mojej starej nie pozwalam wylegiwać się na dworze w żadnych kostiumach. Ona mi na to: „Głuptasie, a kto mnie zobaczy?". To jej mówię, że licho nie śpi i wiesz to, kiedy jakiś zidiociały skurczybyk przeskoczy przez żywopłot z kutasem na wierzchu? Gliny z tobą rozmawiały? Pytały, czy kogoś nie widziałeś?

– Pewnie, chyba wypytywali wszystkich, co tam regularnie jeżdżą. Listonoszy, no… wszystkich. Ale ja przez cały tydzień jeździłem akurat w Laurelwood, po drugiej stronie Betty Jane Drive, aż do dzisiaj. – Lewis skubał naklejkę na piwie. – Mówisz, że Parsons dzwonił do ciebie w zeszłym tygodniu?

– Tak.

– No to chyba widział, jak ktoś odczytuje jego licznik. Przecież by nie dzwonił, gdyby to wymyślił dzisiaj, żeby mnie wpieprzyć. Mówisz, że nikogo nie wysyłałeś, a mnie też nie mógł widzieć.

– Może to ci od telefonów coś sprawdzali?

– Może.

– Chociaż tam nie mamy wspólnych słupów.

– Myślisz, że warto zadzwonić do glin?

– Nigdy nie zawadzi.

– Ty, może to uciszy Parsonsa, jak będzie musiał gadać z prawem. Chyba narobi w portki, gdy do niego przyjdą.

5

Graham wrócił do domu Leedsów późnym popołudniem. Wszedł przez drzwi frontowe i starał się nie patrzeć na pobojowisko, które zostawił zabójca. Zaznajomił się już że sprawozdaniami, sceną zbrodni i zwłokami – tym, co pozostało. Wiedział też stosunkowo dużo o tym, jak umarli. Dzisiaj myślał tylko o tym, jak żyli.

A więc inspekcja. W garażu stała solidna motorówka do nart wodnych, widać, że często używana, ale i dobrze zakonserwowana, a obok furgonetka. Zauważył kije do golfa i przełajowy rower. Narzędzia elektryczne leżały prawie nie używane. Zabawki dla dorosłych.

Graham chciał wyjąć zatyczkę z torby golfowej – musiał nacisnąć długą tuleję, żeby ją wyszarpnąć. Kiedy odstawiał torbę pod ścianę, wydobył się z niej zapach skóry. Rzeczy Charlesa Leedsa.

Graham chodził śladami Charlesa Leedsa po całym domu. W suterenie wisiały myśliwskie ryciny. Kolekcja „ważnych książek" stała w równym rzędzie. Roczniki „Sewanee". Na półkach H. Allen Smith, Perelman i Max Shulman. Von-Pegut i Evelyn Waugh. Na stole otwarta Beat to Quarters C. S Forestera.

W szafie porządna strzelba do rzutek, aparat fotograficzny marki Nikon, kamera firmy Bolex, typ Super Eight, i projektor.

Graham, który prawie nic nie posiadał oprócz podstawowego sprzętu wędkarskiego, volkswagena z trzeciej ręki i dwóch skrzynek montracheta, odczuwał lekką odrazę do tych zabawek dla dorosłych. Zastanawiał się, dlaczego.

Kim był Leeds? Specjalistą od prawa podatkowego, piłkarzem klubu Sewanee, długonogim, skorym do śmiechu człowiekiem, który z podciętym gardłem stawił czoło zabójcy?

Graham szukał jego śladów w domu raczej z poczucia obowiązku. Tak, jakby przez poznanie najpierw jego osoby uzyskał pozwolenie na przyjrzenie sie jego żonie.

Przeczuwał wyraźnie, iż to żona zwabiła potwora, podobnie jak śpiew świerszcza przyciąga czerwonooką muchę.

Zatem pani Leeds.

Na piętrze znalazł małą ubieralnię. Udało mu się do niej dotrzeć bez rozglądania się po sypialni. Gdyby nie zbite lustro nad toaletką, mały pokój o żółtych ścianach wyglądałby na nietknięty. Przed ścianą stała para mokasynów marki L L. Bean, zupełnie jakby przed chwilą je zdjęto. Podomka wisiała niedbale na kołku, a w szafie panował lekki bałagan zostawiony przez kobietę, która nie musi wszystkiego układać w jednej szafie.

Na toaletce, w pudełku wyściełanym bordowym aksamitem, leżał dziennik pani Leeds. Do wieczka przytwierdzono plastrem kluczyk i kwitek z policyjnego magazynu.

Graham usiadł na wąskim białym krześle i otworzył dziennik na chybił trafił:

23 grudnia, wtorek, w domu mamy. Dzieci jeszcze śpią. Kiedy mama oszkliła taras, to byłam na nią zła, bo zmienił się wygląd domu, ale teraz z przyjemnością siedzę w cieple i spoglądam na śnieg. Ile jeszcze świąt Bożego Narodzenia spędzimy w tym domu pełnym wnuków? Mam nadzieję, że wiele.

Wczoraj mieliśmy trudną podróż z Atlanty, od Raleigh padał śnieg. Wlekliśmy się noga za nogą. Ja i tak byłam wykończona pakowaniem. Za Chapel Hill Charlie zatrzymał samochód i wysiadł. Odłamał kilka sopli z gałązki, żeby przyrządzić mi martini. Szedł z powrotem do samochodu, wyciągając długie nogi że śniegu, a we włosach i na brwiach miał śnieg, i wtedy poczułam, że bardzo go kocham. Zupełnie jakby coś bolesnego rozbijało się we mnie, a potem rozlewało się ciepłem.

Mam nadzieję, że kurtka będzie na niego dobra. Jak on mi kupił ten wstrętny wielki pierścień, to chyba umrę. Oh, jakże chętnie kopnęłabym Madelyn w ten jej wielki tyłek, kiedy obnosiła się że swoim pierścieniem i trajkotała jak najęta. Cztery przesadnie wielkie diamenty koloru zabrudzonego lodu. A lód w soplach jest taki czysty. Słońce zajrzało przez szybę samochodu i w miejscu, w którym sopel został odłamany i wystawał że szklanki, mienił się wszystkimi barwami tęczy. Czerwona i zielona plamka zastygła na mojej dłoni że szklanką. Niemal czułam kolor na dłoni. Spytał, co bym chciała pod choinkę, a ja przez zwinięte dłonie wyszeptałam mu do ucha: „Twojego wielkiego członka, głuptasie, głęboko, głęboko we mnie".

Łysina z tyłu jego głowy cała poczerwieniała. Zawsze się boi, że dzieci usłyszą. Mężczyźni nie ufają szeptom.

Na kartce widniały plamy popiołu z cygara detektywa.

Graham czytał aż do zmroku i dowiedział się o wycięciu migdałków córce i o strachu, kiedy w czerwcu pani Leeds namacała sobie małego guza w piersi. (Boże Święty, dzieci są jeszcze takie małe.)

Trzy strony dalej przeczytał, że guzek został z łatwością usunięty i okazał się tylko zwykłą cystą.

Doktor Janovich wypuścił mnie dzisiaj po południu. Wyjechaliśmy że szpitala i skręciliśmy nad staw. Dawno tam nie byliśmy. Nigdy nie starcza czasu. Charlie zabrał dwie butelki zmrożonego szampana i wypiliśmy je karmiąc kaczki w zachodzącym słońcu. Przez chwilę stał nad brzegiem wody odwrócony do mnie plecami i wydawało mi się, że trochę płakał.

Susan powiedziała nam, że bała się cały czas, bo myślała, że wracamy że szpitala z następnym braciszkiem. Dom!

Zadzwonił telefon w sypialni. Sygnał i szum automatycznej sekretarki: „Halo, tu Valerie Leeds. Przykro mi, ale nie mogę teraz podejść do telefonu, proszę tylko zostawić nazwisko i swój numer, a wkrótce oddzwonimy, Dziękuję".

Graham był niemal pewien, że usłyszy głos Crawforda, ale rozległ się tylko sygnał. Rozmówca się wyłączył.

Usłyszał zatem jej głos, chciał ją teraz zobaczyć. Poszedł do sutereny.

W kieszeni trzymał taśmę filmową typu Super Eight, należącą do Charlesa Leedsa. Trzy tygodnie przed śmiercią Leeds oddał film do wywołania w drogerii, skąd przesłano go do laboratorium. Nie zdążył go odebrać. Policja znalazła kwitek w jego portfelu i wzięła film z drogerii. Detektywi wyświetlili go porównując że zdjęciami zrobionymi mniej więcej w tym samym czasie, ale nic ciekawego nie zauważyli.

Graham chciał zobaczyć Leedsów żywych. Na posterunku detektywi chcieli udostępnić mu projektor. On jednak pragnął obejrzeć film w ich domu. Niechętnie wypożyczyli mu go z magazynu.

Odszukał ekran i projektor w szafie w suterenie, ustawił aparaturę i usadowił się w skórzanym fotelu Charlesa Leedsa. Na oparciu fotela poczuł pod dłonią coś nieprzyjemnego – to lepkie palce dziecka zostawiły ślady, do których przylepiły się kłaczki. Dłoń Grahama pachniała cukierkami.

Całkiem dobry amatorski niemy film, lepszy od wielu innych. Zaczynał się ujęciem psa, szarego teriera, śpiącego na dywaniku w suterenie. Psa niepokoi szum kamery i na chwilę podnosi głowę, by spojrzeć w obiektyw. Potem znowu zasypia. Następne cięcie – znów śpiący pies. Nagle terier nastawia uszu. Podnosi się i szczeka, a kamera śledzi go aż do kuchni, jak podbiega do drzwi i wyczekuje w napięciu, merdając krótkim ogonkiem.