Изменить стиль страницы

Rozdział 81

Nie bardzo wiedziałem, jak zareagować na pojawienie się Wilka i jego słowa. Czy powinienem zabrać głos? Czy wiedział, że go tropimy? Skąd mógł wiedzieć?

Szterling 66: A teraz powiedz, co cię dręczy, Panie Potter?

To była moja szansa. Chciałem nawiązać kontakt z Wilkiem. Ale czy mogłem liczyć na powodzenie? Czułem na sobie oczy wszystkich zebranych w centrum dowodzenia.

Pan Potter: Nic mnie nie dręczy. Po prostu jestem gotów odebrać następnego chłopca. Wiecie, że jestem grzecznym odbiorcą. Jak zawsze, no nie?

Szterling 66: Jesteś gotów odebrać następnego chłopca? Właśnie dostałeś Worcestera. Ile to? Tydzień temu?

Pan Potter: Tak, ale on nas opuścił.

Sfinks 3000: To bardzo zabawne. Jesteś uroczy, Potter. Uroczy psychopatyczny morderca.

Sfinks chyba nie lubił Pottera. Musiałem przyjąć, że z wzajemnością.

Pan Potter: Też cię kocham. Powinniśmy się spotkać, nawiązać bliższą znajomość.

Szterling 66: Zakładam, że mówiąc „Odszedł od nas”, chcesz powiedzieć, że nie żyje?

Pan Potter: Tak, drogi chłopiec opuścił ziemski padół. Ale już otrząsnąłem się z rozpaczy. Jestem gotów otworzyć nowy rozdział w moim życiu.

Sfinks 3000: Istna komedia. Te przekomarzania zaczęły działać mi na nerwy. Kim, do diabła, byli ci dranie? Gdzie się znajdowali? Poza tym, że w wirtualnym świecie.

Pan Potter: Mam kogoś na uwadze. Obserwuję go od jakiegoś czasu.

Sfinks 3000: Założę się, że jest boski. Pan Potter: Och, jak najbardziej. To wyjątkowa osoba. Miłość mojego życia.

Szterling 66: To samo mówiłeś o Worcesterze. W jakim mieście?

Pan Potter: W Bostonie, konkretnie w Cambridge. Student Harvardu. Przygotowuje doktorat. Chyba Argentyńczyk. W lecie ćwiczy kuce do gry w polo.

Szterling 66: Gdzie na niego wpadłeś, Potter?

Pan Potter: Naprawdę na niego wpadłem. Ma ciało z żelaza.

Tę informację dostałem od samego Homera Taylora.

Pan Potter: Byłem na Harvardzie na sympozjum.

Szterling 66: Poświęconym…

Pan Potter: Oczywiście Miltonowi.

Szterling 66: Był wśród słuchaczy?

Pan Potter: Nie… wpadłem na niego w toalecie. Obserwowałem go przez resztę dnia. Dowiedziałem się, gdzie mieszka. Nie spuszczałem z niego oka przez trzy miesiące.

Szterling 66: Więc czemu kupiłeś Worcestera?

Spodziewałem się tego pytania.

Pan Potter: To był impuls. Ale ten chłopiec z Cambridge to prawdziwa miłość. Nic przelotnego.

Szterling 66: Więc masz jego dane? Adres?

Pan Potter: Mam. I przygotowaną książeczkę czekową.

Szterling 66: Nie znajdą Worcestera? Jesteś pewien?

Pisząc, słyszałem głos Pottera w mojej głowie.

Pan Potter: Dobry Boże, nie. Chyba że ktoś popływa w mojej komorze fermentacyjnej.

Sfinks 3000: Ohydne, Potter. Cudowne.

Szterling 66: No cóż, jeśli masz pod ręką książeczkę czekową…

Wilk: Nie. Zaczekamy z tym. To za wcześnie, Potter. Połączymy się z tobą. Jak zawsze miło mi się z wami rozmawiało, ale muszę zająć się innymi sprawami.

Wilk nie odezwał się więcej. Przepadł. Cholera. Pojawiał się i znikał ni stąd, ni zowąd. Jak zawsze tajemniczy. Kim był ten drań?

Rozmawiałem z pozostałymi jeszcze przez kilka minut, żeby wiedzieli, iż byłem zawiedziony odmową i gotów do zakupu. Potem wyszedłem z forum.

Rozejrzałem się po zgromadzonych w sali kolegach. Kilku zaczęło klaskać, częściowo tak sobie, ale w gruncie rzeczy wyrażając mi autentyczne uznanie. Gliniarze glinie. Prawie jak za dawnych czasów. Poczułem się zaakceptowany przez pozostałych. Tak naprawdę to pierwszy raz.

Rozdział 82

Czekaliśmy na znak z Wilczego Gniazda. Każdy z nas chciał za wszelką cenę dopaść Wilka. Był nieuchwytnym zboczeńcem i kryminalistą, to raz, ale poza tym FBI potrzebowało sukcesu, wielu tych urobionych po łokcie ludzi potrzebowało sukcesu. Schwytanie Wilka w pułapkę byłoby znakomitym bodźcem do dalszej roboty. Gdybyśmy tylko go znaleźli. A gdybyśmy jeszcze przy okazji dopadli innych kopniętych drani… Takich jak Sfinks. ToscaBella. Ludwik XV. Szterling.

Ale coś nie dawało mi spokoju. Jeśli Wilk rzeczywiście był taki potężny, jeśli odnosił takie sukcesy, czemu się w to wszystko angażował? Czemu maczał palce w różnego rodzaju zbrodniach? Czy dlatego, że był zboczeńcem seksualnym? O to chodziło? Był zbokiem? Dokąd prowadziła ta linia rozumowania?

Był zbokiem, więc…

Następne półtora dnia spędziłem w Hooverze. Wpadłem do domu tylko na kilka godzin, zobaczyć się z dziećmi. Podobnie zrobiło wielu innych agentów przypisanych do sprawy, nawet Monnie Donnelley, która była tak samo emocjonalnie zaangażowana jak wszyscy. Nadal zbieraliśmy informacje, zwłaszcza o rosyjskich gangsterach w Stanach, ale przede wszystkim czekaliśmy na wiadomość z Wilczego Gniazda do Pana Pottera. Jedziemy z tym koksem czy nie jedziemy? Na co czekał ten drań?

Kilka razy rozmawiałem z Jamillą, długo i fajnie, a także z Sampsonem, dziećmi i Naną. Nawet z Christine. Musiałem się zorientować, co zamierza w związku z małym Alexem. Po kolejnej rozmowie odniosłem wrażenie, że sama tego nie wie. To dopiero było niepokojące. Kiedy mówiła o wychowywaniu Alexa, wyczuwałem w jej głosie wahanie, chociaż niby gotowa była wystąpić do sądu o przyznanie opieki nad małym. Biorąc pod uwagę wszystko, co przeszła, trudno było mi się na nią gniewać.

Ale raczej byłem gotów dać odciąć sobie prawą rękę, niż oddać synka. Na samą myśl o tym dostawałem pulsującego bólu głowy, który nie ustępował i zatruwał oczekiwanie na rozwój wydarzeń.

Około dziesiątej rano drugiego dnia zadzwonił telefon na moim biurku. Szybko poderwałem słuchawkę.

– Czekasz na telefon ode mnie? Jak leci? – To była Jamilla i chociaż jej głos rozlegał się tuż przy moim uchu, była po drugiej stronie kraju, w Kalifornii.

– Fatalnie – odpowiedziałem. – Tkwię w małym pokoju bez okien z ośmioma spoconymi hakerami z FBI.

– Warunki godne pozazdroszczenia. Rozumiem więc, że ten Wilk w ludzkim ciele nie przysłał odpowiedzi.

– Nie. I nie tylko to. – Opowiedziałem Jamilli o rozmowie z Christine. Nie była tak wyrozumiała jak ja.

– Za kogo ona się ma, do diabła? Porzuciła swojego synka.

– To bardziej skomplikowane, niż myślisz – zaprotestowałem.

– Nie, wcale nieskomplikowane, Alex. Ty zawsze wierzysz ludziom na słowo. Sądzisz, że w gruncie rzeczy wszyscy są dobrzy.

– Chyba masz rację. Dlatego robię to, co robię. Bo większość ludzi jest w gruncie rzeczy dobra i nie zasługuje na to gówno, które na nich spada.

Jamilla roześmiała się.

– Ale i ty na nie nie zasługujesz. Pomyśl o tym. Ani mały Alex, Damon, Jannie i Nana. No, ale nie pytałeś mnie o zdanie. Zamykam się. Więc jak rozwija się sprawa? Zmieniam temat na milszy.

– Czekamy na tego rosyjskiego bandziora i jego porąbanych przyjaciół. Wciąż nie mogę pojąć, czemu działa w tej szajce porywaczy.

– Jesteś w kwaterze głównej FBI, tej dziupli Hoovera? Stamtąd dzwonisz?

– Tak, ale dokładnie biorąc, to wcale nie dziupla. To całe sześć pięter przy Pennsylvania Avenue, bo takie są przepisy budowlane w stolicy. I dziesięć pięter w drugim szeregu od ulicy.

– Dzięki za wyczerpujące informacje. Zaczynasz mówić jak funkcjonariusz FBI. Założę się, że człowiek dziwnie się tam czuje.

– Nie, ja siedzę zaledwie na czwartym piętrze. Tylko nie wiem, po której stronie.

– Ale śmieszne. Ja czułabym się tam jak po niewidocznej stronie księżyca. Kiedy tylko pomyślę, że mogłabym się znaleźć w gmachu zbudowanym dla J. Edgara Hoovera i że mogłabym być w FBI, dostaję dreszczy!

– Czeka się tak samo, Jamie. Czekanie zawsze jest identyczne.

– Przynajmniej masz przyjaciół, z którymi możesz zabić czas. Przynajmniej masz z kim pogadać przez telefon.

– Żebyś wiedziała. I masz rację, przyjemnie się czeka z tobą.

– Cieszę się, że tak czujesz. Musimy się spotkać, Alex. Musimy się uściskać. Są rzeczy, o których powinniśmy porozmawiać.