Изменить стиль страницы

Rozdział 77

W bibliotece wiejskiego domu byliśmy tylko Potter i ja. Siedział skuty, całkowicie opanowany i pewny siebie, spoglądając na mnie ze złością i groźbą.

– Chcę się widzieć z moim adwokatem – powtórzył.

– Jasne. Ja też bym chciał na twoim miejscu. Zrobiłbym prawdziwą scenę.

Taylor znowu się uśmiechnął. Zęby miał pożółkłe od tytoniu.

– Co z papierosem? Tego chyba mi nie odmówisz? Poczęstowałem go papierosem. Nawet mu go przypaliłem.

– Gdzie pogrzebałeś Benjamina Coffeya? – spytałem po raz drugi.

– Więc naprawdę ty tu rządzisz? – spytał. – To ciekawe. Świat się zmienia, co? Czarno to widzę. Zignorowałem te zaczepki.

– Gdzie Benjamin Coffey? – powtórzyłem. – Zakopałeś go gdzieś tutaj? Na pewno.

– Po co pytasz, jeśli z góry znasz odpowiedź?

– Bo nie chcę tracić czasu, rozkopując pola albo osuszając staw.

– Naprawdę nie mogę ci pomóc. Nie znam żadnego Benjamina Coffeya. A Francis był tu oczywiście z własnej woli. Nie mógł wytrzymać w college’u Świętego Krzyża. Nie cierpiał tych ludzi. Jezuici nas nie lubią. No, przynajmniej niektórzy.

– Kogo nie lubią jezuici? Kto oprócz ciebie jest w to wmieszany?

– Jesteś naprawdę zabawny jak na policyjnego nudziarza. Taki kostyczny humor od czasu do czasu to fajna rzecz.

Kopnąłem go w tors, przewracając wraz z ławką. Walnął głową o podłogę. Był zszokowany, a w każdym razie zaskoczony. Przynajmniej trochę go zabolało.

– To ma mnie wystraszyć? – spytał, kiedy tylko odzyskał oddech. Był wściekły, czerwony na twarzy, żyły nabiegły mu krwią. – Żądam mojego adwokata…! A – dwo – ka – ta! – zawył. – Adwokata! Adwokata! Adwokata! Czy ktoś mnie słyszy?!

Darł się tak ponad godzinę, jak niesforny dzieciak, który nie dostaje tego, czego chce. Pozwoliłem mu się wywrzeszczeć i wyprzeklinać, aż zachrypł. Wyszedłem na dwór rozprostować nogi, napić się kawy i pogadać z Charliem Powiesnikiem, który okazał się równym gościem.

Kiedy wróciłem, Potter jakby się zmienił. Miał czas przemyśleć wszystko, co wydarzyło się na farmie. Wiedział, że rozmawialiśmy z Francisem Deeganem i że znajdziemy Benjamina Coffeya. Może kilku innych również.

Westchnął głośno.

– Uważam, że moglibyśmy zawrzeć jakieś porozumienie, które może przypadłoby mi do gustu. Obustronnie korzystne porozumienie.

Skinąłem głową.

– Jestem pewien, że moglibyśmy dojść do porozumienia. Ale w zamian potrzebuję czegoś konkretnego. Jak dostałeś tych chłopców? Jak to działa? Muszę się tego dowiedzieć.

Zanim się odezwał, minęło kilka minut.

– Powiem ci, gdzie jest Benjamin – rzekł w końcu.

– Pewnie, że mi powiesz.

Odczekałem jeszcze chwilę i znów wyszedłem na dwór pogawędzić z Charliem. Wróciłem do biblioteki.

– Kupiłem chłopców przez Wilka – wydusił z siebie w końcu Potter. – Ale pożałujesz, żeś się o to spytał. I ja pewnie też. Już on się o to postara. W mojej skromnej opinii, a pamiętaj, rozmawiasz tylko z wykładowcą college’u, Wilk to najbardziej niebezpieczny człowiek, jaki chodzi po ziemi. To Rosjanin. Czerwona mafia.

– Gdzie go znajdziemy? – spytałem. – Jak się z nim skontaktować?

– Nie wiem, gdzie on jest. Nikt tego nie wie. To taki człowiek. Taki ma styl, to jego znak rozpoznawczy. Myślę, że skrytość go podnieca.

Potrzeba było jeszcze kilku godzin rozmów, targów i negocjacji, ale w końcu Potter powiedział mi to, czego chciałem się dowiedzieć o Wilku, tajemniczym Rosjaninie, który zrobił na nim tak wielkie wrażenie. Później zanotowałem: „To na razie nie ma sensu. Tak naprawdę to nic nie ma sensu. Plan Wilka wydaje się szalony. No nie?”.

I napisałem w tymczasowym podsumowaniu:

„Może na tym polega doskonałość tego planu, że wydaje się bez sensu”.

Nam.

Mnie.

CZĘŚĆ CZWARTA. W GNIEŹDZIE

Rozdział 78

Stacy Pollack stała poważna i władcza na przedzie sali pełnej agentów na czwartym piętrze Hoovera. To była „jej” sala, przeznaczona tylko na krótkie odprawy. Ja znajdowałem się z tyłu, ale po naszym sukcesie w New Hampshire i aresztowaniu Pottera prawie wszyscy wiedzieli, kim jestem. Uratowaliśmy kolejną uwięzioną osobę. Francis Deegan dochodził już do siebie. Znaleźliśmy również ciało Benjamina Coffeya i dwa inne trupy ofiar płci męskiej, na razie niezidentyfikowane.

– Chociaż nie jestem przyzwyczajona, by sprawy układały się po naszej myśli – zaczęła Pollack, wzbudzając głośne rozbawienie – przyjmuję do wiadomości ostatni uśmiech losu i składam korne podziękowania siłom wyższym. To wspaniały przełom. Jak wielu z was wie, Wilk był na górze naszej listy członków czerwonej mafii, na samej górze. Podobno macza palce we wszystkim: sprzedaży broni, haraczach, ustawianiu meczów, stręczycielstwie, handlu białymi niewolnicami. Podobno nazywa się Pasza Sorokin i ostrogi w swoim fachu zdobywał na obrzeżach Moskwy. Mówię „podobno”, bo w przypadku tego faceta nic nie jest pewne. Jakoś udało mu się wkręcić do KGB. Przetrwał tam trzy lata. Potem objął stanowisko azzata, szefa rosyjskiego podziemia, ale zdecydował się wyemigrować do Ameryki. Tu znikł jak kamień w wodę.

– Prawdę mówiąc, uważaliśmy, że zginął. Wygląda na to, że jest inaczej, przynajmniej jeśli wierzyć Panu Potterowi. Czy możemy mu wierzyć? – Pollack wskazała na mnie. – Przy okazji… to agent Alex Cross. Zasłużył się podczas ujęcia Pottera w New Hampshire.

– Myślę, że możemy wierzyć Potterowi – powiedziałem. – Wie, że go potrzebujemy. Doskonale zdaje sobie sprawę, że może nam zaproponować coś bardzo istotnego: pomoc przy namierzeniu Sorokina. Poza tym ostrzegał mnie, że Wilk nas zaatakuje. Ten człowiek uważa, że jego misją jest zostać największym gangsterem świata. Według Pottera on już nim jest.

– Więc czemu zajął się rynkiem białych niewolnic? – spytał jeden z agentów. – To nie jest źródło naprawdę wielkich pieniędzy. Za to duże ryzyko. Czemu w tym robi? To jakaś bzdura. Może zostaliśmy wpuszczeni w maliny.

– Nie wiemy, co kieruje jego wyborami. To kłopotliwe, zgadzam się. Może to sprawa jego przeszłości, jakiegoś wzorca – powiedział jeden z nowojorskich agentów zajmujących się rosyjskimi gangsterami. – Zawsze maczał palce we wszystkim, w czym się dało. Jeszcze kiedy operował na ulicach Moskwy. Poza tym sam lubi kobiety. Lubi perwersję.

– Nie wydaje mi się, żeby je lubił – zauważyła agentka z Waszyngtonu. – Zmiłuj się, Jeff.

– Podobno kilka tygodni temu wszedł do klubu w Nowym Jorku i wykończył swoją byłą żonę – kontynuował agent. – Taki ma styl. Kiedyś sprzedał w niewolę swoje dwie kuzynki, które przyjechały z Rosji. Musimy pamiętać, że Pasza Sorokin to człowiek nieznający strachu. Spodziewał się, że umrze młodo w Rosji. Jest zdziwiony, że wciąż żyje. I lubi żyć na krawędzi ryzyka.

Znów zabrała głos Stacy Pollack:

– Pozwólcie, że powiem wam jeszcze kilka rzeczy, żebyście wiedzieli, z kim mamy do czynienia. Wygląda na to, że Pasza posłużył się CIA, by wydostać się z Rosji. CIA miało go tu przetransportować w zamian za różne informacje. Ale kiedy trafił do USA, nie wywiązał się ze swojej części umowy. Zaczął karierę od sprzedawania niemowląt w swoim brooklyńskim mieszkaniu. Kupcami były zamożne małżeństwa. Mówi się, że jednego dnia sprzedał sześcioro dzieci, biorąc po dziesięć tysięcy od sztuki. Ostatnio naciął bank w Miami na dwieście milionów. Lubi to, co robi, i wyraźnie jest w tym dobry. Wiemy o pewnym forum internetowym, które odwiedza. Może nawet uda się nam dostać na to forum. Pracujemy nad tym. Jesteśmy tak blisko Wilka jak nigdy. Przynajmniej tak nam się wydaje.