– Christianowi Steele’owi?
– Tak. Steele zaszkodził mnie, więc ja jemu, puszczając jego kurewkę w obieg. Należał mu się rewanż, gościu. Zrewanżowałem się kutasowi, przez którego wyleciałem z drużyny.
– Wyleciałeś nie przez Christiana.
– Co ty gadasz, człowieku?
– Rozmawiałem z trenerem Clarkiem. Wyleciałeś, bo dwóch zawodników przyszło nawalonych na mecz. Christian nie miał z tym nic wspólnego.
– No, no. – Horty wzruszył ramionami. – Coś takiego.
– Twoja skrucha jest wzruszająca.
– Muszę jechać do lekarza. Noga jebie mnie jak cholera.
– Nie martwiłeś się, że cię złapią?
– Co?
– Nie bałeś się, że Kathy zawiadomi policję o gwałcie?
Horty zrobił taką minę, jakby Myron nagle przeszedł na japoński.
– Ocipiałeś, człowieku? Komu mogła powiedzieć. Właśnie dała mi dużą kasę, żeby wyciszyć sprawę. Gdyby pisnęła słowo, wszystko by się wydało. Cała brzydka prawda. Wszyscy by się dowiedzieli – Christian, jej mamuśka, papcio, profesorowie. Wszyscy by się dowiedzieli, że zapłaciła kupę szmalu, żeby to ukryć. A gdyby okazała się na tyle głupia, żeby sypać? Przecież byli świadkowie tego, co wyprawiała na tamtej imprezie ze mną i z Williem, i były zdjęcia. Kto po ich obejrzeniu uwierzyłby, że ją zgwałciliśmy?
Ten sam argument wysunął dziekan Gordon. Wielkie umysły myślą jednakowo.
– Ej, człowieku, noga boli mnie jak cholera!
– Czy potem widziałeś Kathy?
– Nie.
– To ty wyrzuciłeś jej majtki?
– Nie. Majtki miał inny chłopak. Chciał zachować je na pamiątkę. Kiedy usłyszał, że zginęła, skrewił i je wyrzucił.
– Kto to był?
– Nie jestem kapusiem.
– No, to będziesz – rzekł Win i postawił nogę na jego złamanej goleni.
To wystarczyło.
– Dobra, dobra. Jak mówiłem, było nas sześciu. Trzech ziomali, dwóch białasów i jeden żółtek.
Równe prawa dla gwałcicieli wszystkich ras!
– Jednym był kopacz, Tommy Wu. A poza tym ja, Ed Woods, Bobby Taylor i Willie.
– To pięciu.
Horty zawahał się.
– Daj żyć, człowieku. Ten szósty wyrzucił majtki, ale to przyjaciel. Nadal wspomaga mnie kasą, kiedy jestem spłukany. Zrobił karierę.
– Jaką karierę?
– Gra zawodowo i tak dalej. Nie podam ci nazwiska. Win lekko nacisnął jego nogę. Horty podskoczył.
– To Ricky Lane – powiedział. Myron zamarł.
– Napastnik Jetsów?
Głupie pytanie. Ilu grających w zawodowej lidze Rickych Lane’ów studiowało na Uniwersytecie Restona?
– Tak. Człowieku, nic więcej nie wiem.
– Masz do niego jeszcze jakieś pytania? – spytał Win Myrona.
Myron potrząsnął głową.
– To odejdź.
Myron się nie ruszył.
– Powiedziałem: odejdź.
– Nie.
– Słyszałeś, co powiedział. Nie wsadzisz go do pudła. Sprzedaje dzieciom narkotyki, gwałci niewinne kobiety, szantażuje, kradnie i śmieje się z tego.
– O co, kurwa, biega?!
Horty usiadł prosto.
– Odejdź – powtórzył Win.
Myron się zawahał.
– Człowieku, powiedziałem wszystko, co wiem.
Do głosu Horty’ego wkradło się drżenie. Myron nie ruszył się z miejsca.
– Nie zostawiaj mnie z tym pojebem! – krzyknął Horty.
– Odejdź – powtórzył Win.
– Nie. – Myron potrząsnął głową. – Zostanę.
Win przyjrzał mu się uważnie, skinął głową i podszedł do Horty’ego, który próbował odpełznąć, ale nie odpełzł daleko.
– Tylko go nie zabij – przestrzegł Myron.
Win skinął głową. Zabrał się do dzieła z precyzją chirurga Z kamienną twarzą. Jeśli słyszał krzyki Horty’ego, nie dał tego po sobie poznać.
Niebawem Myron kazał mu przestać. Win niechętnie odstąpił od ofiary.
Odeszli.
39
Ricky Lane mieszkał w osiedlu domów w New Jersey podobnym do tego, w którym zamieszkał Christian. Win zaczekał w samochodzie. Podchodząc do frontowych drzwi, Myron bardziej poczuł, niż usłyszał basy aparatury stereo. Ricky otworzył mu dopiero po trzech dzwonkach i kilkakrotnym pukaniu.
– Cześć, Myron – powiedział.
Miał na sobie rozpiętą jedwabną koszulę – trudno powiedzieć, ostatni krzyk mody czy górę od piżamy – która odsłaniała jego muskularne ciało, związane tasiemką spodnie, a na nogach klapki. Może strój ten służył mu do spania. Może w nim wypoczywał. A może szykował się do odegrania epizodu w Marzę o Jeannie.
– Musimy porozmawiać – powiedział Myron.
– Wejdź.
Ogłuszająca muzyka była tak potworna, że w porównaniu z nią zespół Wymaz z Szyjki brzmiał łagodnie jak Brahms. Salon był w gładkim nowoczesnym stylu. Mnóstwo włókna szklanego, czerni i bieli. Mnóstwo obłych krawędzi. Aparatura stereo na całą ścianę – z korektorem błyskającym światłami jak urządzenie na statku kosmicznym w serialu Star Trek.
Ricky wyłączył stereo. Zapadła nagła cisza. Myronowi przestały wibrować płuca.
– Co się stało? – spytał Ricky, ze zdziwieniem w oczach chwytając w locie szklany słoik.
– Nalej do niego – powiedział Myron.
– Co?
– Chcę, żebyś do niego nasikał.
Ricky spojrzał na słoik, a potem na Myrona.
– Nie rozumiem – powiedział.
– Rozrosłeś się. Bierzesz sterydy.
– Coś ty, człowieku. Nie ja.
– No, to daj mi próbkę moczu. Zbadają go w laboratorium.
Ricky wpatrzył się w słoik. Nic nie powiedział.
– No, Ricky. Nie mam całego dnia.
– Jesteś moim agentem, Myron, a nie moją matką.
– Owszem. Bierzesz sterydy?
– Nie twój interes.
– Rozumiem, że potwierdzasz.
– Rozum to, jak chcesz.
– Kupiłeś je od Horty’ego? A może po studiach znalazłeś innego dostawcę?
Zapadła cisza.
– Zwalniam cię, Myron – powiedział Ricky.
– Jestem zdruzgotany. A teraz opowiedz mi o zgwałceniu Kathy Culver.
Ricky milczał. Z całych sił starał się zachować luz, ale język jego ciała mówił co innego.
– Wiem wszystko – ciągnął Myron. – Od twojego kumpla Horty’ego. Nawiasem mówiąc, miły gość. Do rany przyłóż.
Ricky cofnął się. Postawił słoik na lśniącym sześcianie, zapewne stole, i się odwrócił.
– Ja jej nie tknąłem – powiedział ledwo dosłyszalnym głosem.
– Trujesz. W sześciu dopadliście ją w szatni futbolistów i po kolei zgwałciliście.
– Nie. To nie było tak.
Myron czekał. Wciąż zwrócony plecami do niego, Ricky zapiął koszulę, wyjął z odtwarzacza płytę i schował do pudełka.
– Owszem, byłem tam – odezwał się cicho. – W tej szatni. Nawalony. Wszyscy byliśmy nawaleni jak świnie. Horty właśnie dostał nowy towar i…
Resztę zdania dopowiedział wzruszeniem ramion.
– Zaczęło się od zakładu. Byliśmy pewni, że do niczego nie dojdzie. Myśleliśmy, że się do tego nie posuniemy. Czekaliśmy, aż któryś z nas go odwoła.
Ricky zamilkł.
– Ale nikt go nie odwołał – rzekł Myron. Ricky skinął głową.
– Zerwałem zakład, ale za późno. Kiedy przyszła moja kolej, odmówiłem.
– Po tym, jak wszyscy to zrobili?
– Tak. Stałem, patrzyłem, a nawet zachęcałem ich okrzykami.
Ricky zamilkł.
– Zatrzymałeś jej majtki?
– Tak.
– I na wieść o wszczęciu śledztwa wrzuciłeś je do kosza na śmieci.
Ricky odwrócił się.
– Nie – odparł, bliski słabiutkiego uśmiechu. – Nie byłbym aż tak głupi, żeby zostawiać je na wierzchu kosza. Spaliłbym je.
Był to bardzo istotny fakt.
– Więc kto je wyrzucił? – spytał Myron po krótkim zastanowieniu.
– Pewnie Kathy. – Ricky wzruszył ramionami. – Oddałem jej majtki.
– Kiedy?
– Później.
– Po jakim czasie?
– Około północy. Po wszystkim… po jej wyjściu z szatni zapanowała atmosfera, jakby ktoś dał nam antidotum. Albo nagle zapalił światła i wreszcie dotarło do nas, co zrobiliśmy. Wszyscy zamilkli i się rozeszli. Ale nie Horty. Coraz mocniej naćpany, śmiał się wrednie jak hiena. Reszta wróciła do pokojów. Nikt się nie odzywał. Położyłem się do łóżka, ale na krótko. Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Właściwie bez żadnego planu. Pragnąłem ją odszukać. Powiedzieć jej coś. Chciałem… kurczę, nie wiem czego.