Emily była jego pierwszą dziewczyną. Sądząc z przechwałek kolegów, późno stracił dziewictwo, bo na pierwszym roku studiów. Ale jeśli na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wśród amerykańskich nastolatków rzeczywiście doszło do rewolucji seksualnej, to on albo ją przegapił, albo nie był rewolucjonistą. Podobał się kobietom, no i co z tego. Podczas gdy koledzy rozprawiali z detalami o swoich orgiastycznych podbojach, do niego lgnęły tylko niewłaściwe dziewczyny, same miłe, takie, które wciąż odmawiały albo odmówiłyby mu, gdyby się odważył do nich „wystartować’.
Zmieniło się to w college’u, kiedy poznał Emily.
Namiętność. To wyświechtane określenie nieźle pasowało do ich związku. A jeszcze lepiej „nieodparta żądza”. Emily należała do kobiet, których mężczyźni nie zaliczają do „pięknych”, lecz „gorących”. Na widok prawdziwie „pięknej” kobiety chcesz ją namalować lub utrwalić w wierszu. Na widok Emily miałeś ochotę zerwać z siebie i z niej ubranie. Była wcielonym erotyzmem, no może z pięciokilową nadwagą, ale za to wyśmienicie rozmieszczoną. Stworzyli niezwykle sprawny duet. Oboje niespełna dwudziestoletni, oboje bardzo pomysłowi, oboje pierwszy raz poza domem.
Jednym słowem: zaiskrzyło!
Zadzwonił telefon w samochodzie. Myron odebrał go.
– Wnoszę, że zamierzasz włamać się ze mną do rezydencji Downinga – powiedział Win.
– Tak.
– W takim razie zaparkowanie samochodu przed wspomnianą rezydencją nie jest mądrym pomysłem. Myron rozejrzał się dookoła.
– Gdzie jesteś? – spytał.
– Dojedź do pierwszej przecznicy, skręć w lewo, a następnie w drugą z prawej. Stoję za biurowcem.
Myron rozłączył się, uruchomił silnik i zgodnie ze wskazówkami Wina dojechał na parking. Win stał z założonymi rękami, oparty o jaguara. Wyglądał tak jak zawsze – jakby pozował do zdjęcia na okładkę pisma dla białej elity „WASP Quarterly”. Jasne włosy miał idealnie uczesane, cerę lekko zarumienioną, twarz jak z porcelany, szlachetną i ździebko za doskonałą. Ubrany był w spodnie khaki, granatową marynarkę, mokasyny włożone na gołe stopy i krzykliwy krawat od Lilly Pulitzer. Wyglądał naprawdę jak ktoś, kto nazywa się Windsor Horne Lockwood Trzeci – snobistyczny, zajęty sobą wymoczek.
Dwa trafienia, jedno pudło.
Biurowiec był siedzibą wielu firm i fachowców. Mieścił się tam gabinet ginekologa. Gabinet depilacji. Biuro dostarczania wezwań sądowych. Poradnia dietetyczna. Siłownia dla kobiet. Win, co nie zaskakiwało, stał blisko wejścia do niej.
– Skąd wiesz, że zaparkowałem przed domem Downinga? – spytał Myron, podchodząc do niego.
Nie spuszczając z oka drzwi, Win wskazał głową kierunek.
– Z tamtego pagórka przez lornetkę widać wszystko – odparł.
Z siłowni wyszła dwudziestokilkuletnia kobieta w czarnym lycrowym kostiumie do aerobiku. Z dzieckiem na ręku. Niedługo zajęło jej odzyskanie figury po porodzie. Win uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Uwielbiam młode matki – rzekł.
– Uwielbiasz kobiety w kostiumach z lycry. Win skinął głową.
– Właśnie. – Z trzaskiem złożył okulary słoneczne. Zaczynamy?
– Przewidujesz jakieś trudności z włamaniem się do jego domu?
Win zrobił minę „Udam, że nie zadałeś tego pytania”. Z siłowi wyszła kolejna kobieta, niestety, niezasługująca na jego uśmiech.
– Oświeć mnie – powiedział. – Ale się odsuń. Niech widzą mojego jaguara.
Myron zrelacjonował mu wszystko, co wiedział. Zabrało mu to pięć minut. W tym czasie z siłowni wyszło osiem kobiet. Tylko dwie zasłużyły na uśmiech Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego. Jedną z nich, w trykocie w tygrysie pasy; obdarzył tysiącwatowym uśmiechem od ucha do ucha.
Sądząc po jego minie, nic nie wskazywało, że dociera do niego cokolwiek ze słów Myrona. Nie przestał wpatrywać się z nadzieją w drzwi damskiej siłowni nawet na wieść, że przyjaciel czasowo zastąpi Grega w drużynie Smoków. Ale tak zachowywał się zawsze.
– Jakieś pytania? – zakończył Myron.
Win stuknął palcem w wargę.
– Jak myślisz, czy ta w trykocie w tygrysie pasy miała coś pod spodem?
– Nie wiem, ale na jej palcu widziałem obrączkę.
Win wzruszył ramionami. To mu nie przeszkadzało. Nie wierzył w miłość i trwałe związki z płcią przeciwną. Niektórzy uznaliby to za seksizm. Ale nie mieliby racji. Win nie traktował kobiet przedmiotowo. Niektóre przedmioty darzył szacunkiem.
– Chodź – powiedział.
Znajdowali się niecałe pół mili od domu Downinga. Win zdążył dokonać zwiadu i znalazł przejście, stwarzające największą szansę, że dojdą niezauważeni, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Szli swobodnie, w milczeniu, ot dwóch starych przyjaciół, którzy znają się jak łyse konie.
– Jest w tej sprawie pewien ciekawy margines – odezwał się Myron.
Win czekał na dalszy ciąg.
– Pamiętasz Emily Shaeffer?
– Coś kojarzę.
– Chodziłem z nią przez dwa lata na studiach.
Myron poznał Wina na Uniwersytecie Duke’a. Przez cztery lata mieszkali w jednym pokoju. To Win namówił go do nauki wschodnich sztuk walki i pracy w FBI. Obecnie był siłą napędową w Locke – Home Securities przy Park Avenue, firmie, którą jego rodzina prowadziła od powstania rynku inwestycyjnego w Stanach. Myron wynajmował od niego powierzchnię biurową, a Win prowadził wszystkie sprawy finansowe klientów jego agencji RepSport MB.
– Czy to ta, która popiskiwała jak małpka? – spytał Win po chwili zastanowienia.
– Nie – odparł Myron.
Wina zaskoczyła jego odpowiedź.
– To która popiskiwała jak małpka?
– Nie mam pojęcia.
– Może któraś z moich.
– Może.
Win rozważył tę możliwość i wzruszył ramionami.
– I co z nią? – spytał.
– Była żoną Grega Downinga.
– Rozwiedli się?
– Tak.
– Przypominam ją sobie – rzekł Win. – Emily Schaeffer. Dobrze zbudowana.
Myron skinął głową.
– Nie podobała mi się. Z wyjątkiem tych małpich popiskiwań. Bardzo intrygujących.
– To nie ona popiskiwała.
Win uśmiechnął się łagodnie.
– Ściany były cienkie – odparł.
– A ty jak zwykle podsłuchiwałeś.
– Tylko wtedy, gdy spuszczałeś roletę i nie mogłem podglądać.
Myron pokręcił głową.
– Świnia – powiedział.
– Przynajmniej nie małpa.
Doszli do trawnika przed domem i skierowali się do drzwi. Najważniejsze to zachowywać się naturalnie. Jeżeli przygarbiony przemykasz chyłkiem za dom, możesz rzucić się komuś w oczy. Jednakże nikt normalny nie weźmie dwóch mężczyzn w krawatach za złodziei.
Na małej metalowej klawiaturze przy wejściu płonęło czerwone światełko.
– Alarm – ostrzegł Myron.
– Lipny – uspokoił Win. – To tylko światełko. Pewnie ze sklepu internetowego. – Przyjrzał się zamkowi i mlasnął z dezaprobatą. – Taki chłam przy zarobkach zawodowego koszykarza?! – rzekł zniesmaczony. – Równie dobrze mógł tu wstawić zamek ze sklepu z zabawkami.
– A co z ryglem? – spytał Myron.
– Nie jest zasunięty.
Win zdążył wyjąć kawałek celuloidu. Karty kredytowe są za sztywne. Celuloid – używany do tak zwanego celuloidowania zamka – spisywał się znacznie lepiej. Win otworzył drzwi; równie szybko jak kluczem i znaleźli się w holu wejściowym. Podłogę zaścielały przesyłki wrzucone przez otwór w drzwiach. Myron sprawdził kilka stempli na kopertach. Najstarszy był sprzed pięciu dni.
Wystrój wnętrza – miły, pseudorustykalny – utrzymano w stylu Marthy Stewart. Meble z tych, które zwą wiejską prostotą, z wyglądu istotnie proste, lecz horrendalnie drogie. Dużo sosnowego drewna, wikliny, antyków i suszonych kwiatów. W powietrzu unosiła się silna, mdława woń mieszanki kwietnych zapachów.
Rozdzielili się. Win wszedł na piętro do gabinetu, włączył komputer i zaczął przegrywać pliki z dysku na dyskietki. W pokoju zwanym dawniej bawialnią, a obecnie znacznie wznioślej pokojem kalifornijskim bądź salonem Myron znalazł automatyczną sekretarkę. Przed każdą nagraną informacją sekretarka podawała datę i godzinę. Co za wygoda. Nacisnął przycisk. Taśma przewinęła się i zaczęła grać. Już pierwsza wiadomość, według cyfrowego głosu sekretarki nagrana o 21.18 w dniu, w którym zniknął Greg, okazała się trafieniem w dziesiątkę.