Ach ta subtelność!
– Coś cię oświeciło, Rolly? – spytał Myron.
Dimonte zignorował jego pytanie.
– Peretti!
– Co jest?
Koroner podniósł wzrok znad zwłok.
– Te plastikowe cyce. Myron powiada, że są duże.
– Owszem, i co z tego?
– Jak duże?
– Co?
– Jak duże są te cyce?
– Pytasz o rozmiar miski? – upewnił się Peretti.
– No.
– Czy ja produkuję biustonosze? Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?
– Ale są duże, no nie?
– Tak.
– Bardzo duże.
– Przecież masz oczy.
Przysłuchując się w milczeniu tej wymianie zdań, Myron próbował podążyć za logiką Dimonte’a – nadzwyczaj zdradliwym tropem.
– Większe od balonów z wodą? – zapytał Dimonte.
Peretti wzruszył ramionami.
– Zależy jakich.
– W dzieciństwie nigdy nie napełniałeś balonów kranówą?
– Pewnie, że tak. Ale nie pamiętam, jak duże były te balony. Dzieciom wszystko wydaje się większe. Dwa lata temu zajrzałem do mojej dawnej podstawówki, żeby odwiedzić nauczycielkę z trzeciej klasy. Nadal tam pracuje, dasz wiarę? Pani Tansmore. Jak Boga kocham, stara buda wydała mi się mała jak domek dla lalek. A kiedy się tam uczyłem, była ogromna. Wielka jak…
– Dobra, ciemna maso, ujmę to jaśniej. – Dimonte wziął głęboki oddech. – Czy można w nich przewieźć narkotyki?
Cisza. Wszyscy w pokoju zamarli. Myron zastanawiał się, czy usłyszał przed chwilą najbardziej durny, czy najbłyskotliwszy domysł na świecie. Spojrzał na Perettiego. Koroner podniósł głowę i rozdziawił usta, jakby polował na muchy.
– No więc, Peretti? Można?
– Co można?
– Czy mogła ukryć narkotyki w cyckach? Przeszmuglować je w nich?
Peretti spojrzał na Myrona. Ten wzruszył ramionami.
– Nie wiem – odparł wolno koroner.
– A jak można się o tym przekonać?
– Muszę je obejrzeć.
– No, to co się na mnie gapisz? Do roboty.
Peretti zabrał się do oględzin. Dimonte uśmiechnął się do Myrona. Brwi mu lekko zatańczyły. Był dumny ze swojej dedukcji. Myron milczał.
– Wykluczone – oznajmił Peretti.
– A to czemu?! – spytał zawiedziony Dimonte.
– Nie ma zbliznowaceń. Gdyby szmuglowała w nich narkotyki, musieliby rozcinać i zaszywać skórę. A potem to samo powtarzać w Stanach. A takich śladów brak.
– Jesteś pewien?
– Całkowicie.
– Szlag by to! – Dimonte spojrzał groźnie na Myrona i zaciągnął go w kąt. – Chcę wiedzieć wszystko, Bolitar. Ale już.
Jak to rozegrać? – zastanawiał się Myron, choć po prawdzie nie miał wyboru. Musiał mu powiedzieć. Nie mógł dłużej taić, że Greg Downing zniknął. Miał jedynie nadzieję, że to się nie rozniesie. W tym momencie przypomniał sobie, że na zewnątrz czeka Norman Lowenstein.
– Jedną chwilę – rzekł.
– Co? A ty dokąd?
– Zaraz wracam. Zaczekaj.
– Akurat.
Dimonte puścił się za nim po schodach i wypadł na ganek. Normana nie było. Myron rozejrzał się. Ani śladu Lowensteina. Nic dziwnego. Pewnie czmychnął na widok policji. Bezdomny, winny czy niewinny, szybko uczy się, że najlepiej ulotnić się z miejsca, gdzie zjawia się władza.
– O co chodzi? – spytał Dimonte.
– O nic.
– Więc gadaj. Od początku.
Myron powiedział prawie wszystko. Jego opowieść o mały figiel nie wytrąciła Dimonte’owi wykałaczki z ust. O nic nie pytał, za to, kiedy Myron robił pauzy, wykrzykiwał „Kurza pała!” i „Ja piórkuję!”. Na koniec zatoczył się do tyłu i usiadł na stopniach ganku. Przez kilka ładnych chwil, nim wreszcie się pozbierał, patrzył niewidzącym wzrokiem.
– Niewiarygodne! – rzekł wreszcie.
Myron skinął głową.
– Twierdzisz, że nikt nie wie, gdzie jest Downing?
– Jeżeli wiedzą, to nie mówią.
– Po prostu zniknął?
– Na to wygląda.
– I w suterenie jego domu jest krew?
– Tak.
Detektyw znów pokręcił głową. Opuścił rękę i położył ją na prawym bucie. Myron widział już kiedyś ten gest. Dimonte lubił z jakiegoś powodu pieścić buty. Dlaczego, nie wiadomo. Może dotyk wężowej skóry go koił. Może przypominał mu łono matki.
– Przypuśćmy, że Downing zabił ją i uciekł – rzekł Dimonte.
– To bardzo duże „przypuśćmy”.
– Owszem, ale pasuje.
– Niby jak?
– Powiedziałeś, że Downing spotkał się z ofiarą w sobotę wieczorem. O ile się założysz, że kiedy Peretti weźmie ją na stół, to okaże się, że zginęła mniej więcej w tym czasie?
– To jeszcze nie znaczy, że Downing ją zabił. Dimonte przyśpieszył pieszczoty buta. W dole minął ich mężczyzna na łyżworolkach, któremu próbował dotrzymać tempa mocno zziajany pies. Pomysł na nowy produkt: łyżworolki dla psów.
– W sobotę Greg Downing i ofiara spotkali się wieczorem w śródmiejskiej knajpce. Wyszli stamtąd około jedenastej. Co dalej? Wiemy, że ona nie żyje, a on zniknął. – Dimonte spojrzał na Myrona. – To wskazuje, że zabił ją i zwiał.
– To wskazuje na tuzin innych rzeczy.
– Na przykład?
– Na przykład, że Greg był świadkiem morderstwa, wystraszył się i uciekł. Albo że był świadkiem morderstwa i go porwano. Kto wie, czy ci sami ludzie go nie zabili.
– Gdzie w takim razie jest ciało? – spytał Dimonte.
– Może być wszędzie.
– Dlaczego nie zostawili go tutaj, z jej zwłokami?
– Może zabili go gdzie indziej. A może zabrali zwłoki, bo jest sławny, a oni chcą uniknąć szumu.
– Fantazjujesz, Bolitar.
– Ty też.
– Może. Pozostaje jedno. – Dimonte wstał. – Trzeba rozesłać przez radio komunikat wewnętrzny o Downingu.
– Zaraz, zaraz. To nie jest dobry pomysł.
Dimonte spojrzał na Myrona jak na niespuszczoną zawartość muszli klozetowej.
– Bardzo przepraszam – rzekł z fałszywą grzecznością. – Szanowny pan bierze mnie za kogoś, kto ma gdzieś, co pan myśli.
– Chcesz nadać przez policyjne radio list gończy za sławnym, uwielbianym sportowcem?
– Mam go traktować po uważaniu, bo jest sławny i uwielbiany?
– Skądże – odparł Myron, myśląc gorączkowo. – Zastanów się, co się stanie, kiedy go nadasz. Pochwyci go prasa i rozpętasz gorączkę taką jak ta wokół O. J. Simpsona. Z pewną różnicą. Ty nie masz nic na Downinga. Ani motywu. Ani materialnego dowodu. Zero.
– Na razie – przyznał Dimonte. – Za wcześnie jednak…
– Otóż to, za wcześnie. Radzę ci, zaczekaj. I działaj zgodnie z prawem, bo świat będzie ci patrzył na ręce. Każ tym głąbom na górze, by starannie rejestrowali na taśmie każdy twój krok. Nie zostawiaj niczego przypadkowi. Nie dopuść, żeby ktoś zarzucił ci później, że coś spaskudziłeś albo naciągnąłeś fakty. Zanim wejdziesz do domu Downinga, weź nakaz przeszukania. Wszystko rób zgodnie z regulaminem.
– Jasne, ale nadam również komunikat.
– Rolly, załóżmy, że Greg Downing ją zabił. Czy wiesz, co nastąpi, jeśli nadasz ten komunikat? Po pierwsze, uznają, że wbiłeś sobie do łba, że to Downing, i tyle. Że masz klapki na oczach. Po drugie, ściągniesz sobie na kark media. Będą śledzić każdy twój ruch, starać się pierwsi dotrzeć do dowodów, komentować i podważać wszystko, co robisz. Po trzecie, jeżeli teraz wmieszasz w to Grega, to czy zdajesz sobie sprawę, z jakimi pijawkami zadrzesz?
Dimonte skinął głową i zrobił minę, jakby ssał cytrynę.
– Jebani prawnicy.
– Z gażami jak gwiazdy koszykówki. Nim cokolwiek na niego znajdziesz, wypełnią wnioski, wszystko zablokują i… znasz resztę.
– Kurwa mać! – zaklął Dimonte.
Myron skinął głową.
– Rozumiesz? – spytał.
– Rozumiem. Ale o czymś zapomniałeś, Bolitar. – Dimonte zademonstrował, jak się gryzie wykałaczkę. – Gdybym puścił ten komunikat, twoje małe zespołowe śledztwo diabli by wzięli. Przegrałbyś.
– Możliwe – odparł Myron.
Dimonte przyjrzał mu się z krzywym uśmieszkiem.
– Co nie znaczy, że nie masz racji, i nie myśl, że nie kapuję, co kombinujesz.
– Czytasz we mnie tak płynnie jak Yasco da Gama mapę. Dimonte posłał mu kosę spojrzenie. Myron poskromił chęć, żeby wywrócić oczami.
– A więc zagramy tak. Zostaniesz w zespole, kontynuując swoje małe śledztwo. A ja postaram się zachować dla siebie, co mi powiedziałeś, tak długo – dla podkreślenia Dimonte uniósł palec – tak długo, jak uznam za stosowne. Jeżeli znajdę dość dowodów na Downinga, wypuszczę komunikat. A ty będziesz mnie informował o wszystkim. Niczego nie zataisz. Masz pytania?